– Opowiadał o wojnie?
– Ani słowa, mimo że pytałam.
– Służył w siłach specjalnych. Walczył na Bliskim Wschodzie. Dostał mnóstwo odznaczeń. Nawet był ranny. Ale ci, którzy mają największe zasługi na polu walki, nigdy o tym nie rozmawiają. Dlatego Stan się z tym nie afiszuje. To porządny, uczciwy facet.
– No, no, jestem pod wrażeniem.
– Nie wiem tylko, czy zdoła dotrzymać ci kroku.
– Nie zamierzamy brać ślubu. Po prostu korzystamy z życia.
Gdy Dawson spojrzała ponad ramieniem Jamison, uśmiech zgasł jej na twarzy.
Jamison i Decker odwrócili się, podążając za jej wzrokiem. Do restauracji wszedł niski mężczyzna. Wyglądał na sześćdziesiąt kilka lat. Pomimo upału był ubrany w trzyczęściowy garnitur z drogiej wełny, koszulę z niebieskim krawatem we wzór paisley oraz poszetką z tej samej tkaniny co krawat. Decker pomyślał, że nigdy nie widział tak przenikliwych oczu. Towarzyszył mu przystojny, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna mniej więcej w wieku Caroline Dawson.
– Niech zgadnę – odezwała się Jamison. – To Stuart McClellan?
– Tak – potwierdziła Dawson. – I jego syn Shane. Ciekawe, co tutaj robią.
– Nie bywają w takich miejscach? – zapytał Decker, bacznie przyglądając się przybyłym.
– Nie bywają w żadnym z miejsc, których właścicielem jest mój ojciec. A przynajmniej nie robi tego Stuart.
– Cóż, z tego, co mi wiadomo, to poważnie zawęża ich możliwości – zauważył Decker.
– Co wielce cieszy mojego ojca.
Stuart McClellan dostrzegł Dawson i ruszył w jej stronę. Za nim syn.
– Dzień dobry, Caroline – rzekł McClellan zaskakująco niskim barytonem. Tak niskim, że Decker zastanawiał się, czy przypadkiem nie afektowanym.
– Dzień dobry, Stuarcie. – Przeniosła wzrok na syna. – Cześć, Shane.
Shane szeroko się uśmiechnął i podszedł bliżej.
– Cześć, Caroline. Co słychać?
Jego ojciec agresywnie odepchnął go łokciem.
– Ci dwoje to agenci FBI?
– Tak – odparła Jamison, zerknąwszy na Deckera.
– Paskudna robota. A przy okazji: Stuart McClellan. Jadąc tu, prawdopodobnie mijaliście po drodze część moich szybów naftowych.
– Owszem – przyznała Jamison. – Sądzę, że widzieliśmy również osiedla, gdzie mieszkają pańscy pracownicy.
– Zleciłem Shane’owi nadzór nad ich budową i chociaż raz nie udało mu się… chciałem powiedzieć: udało mu się całkiem nieźle wywiązać z zadania.
– Dzięki, tato – rzekł Shane, najwyraźniej nie zważając na ukryty wydźwięk ojcowskiej „pochwały”. Zdawał się nie widzieć nikogo poza Caroline, która unikała jego wzroku.
– Czy któryś z panów znał Irene Cramer? – zapytał Decker.
Stuart pokręcił głową.
– Shane?
Młodszy z mężczyzn zdołał wreszcie oderwać oczy od Dawson i odpowiedział:
– Nie. Też jej nie znałem.
– Co tu robi FBI? – dziwił się Stuart. – Chyba macie coś lepszego do roboty niż badanie lokalnych zabójstw? Od tego jest miejscowa policja. Nie powinniście raczej ścigać terrorystów i tak dalej?
– Nasza działalność obejmuje dość różnorodne sprawy – wyjaśnił Decker. – Jedziemy tam, gdzie nas wysyłają. Coś więcej na temat Cramer?
– Mieszkała w bloku – rzekła Dawson. – W jednym z tych nie najładniejszych, za to o przystępnym czynszu.
– A zarazem jednym z nielicznych, które nie są własnością twojego ojca, jeśli dobrze nas poinformowano – zaznaczyła Jamison. – Więc skąd wiesz, że tam mieszkała?
– Wpadłam tam dziś rano, żeby złożyć ofertę kupna. Powiedziała mi o tym Ida Simms, która opiekuje się budynkiem.
– A więc zamierzacie go odkupić? – rzekł Stuart. – Po co? Przecież twój ojciec od dwóch lat buduje jak szalony.
– Nie jest w stanie nadążyć ze wznoszeniem domów, żeby zapewnić dach nad głową wszystkim ludziom ściągającym tu do pracy na twoich polach naftowych – odparła Dawson. – Dlatego chcemy kupić ten blok, wyremontować, a następnie wynajmować mieszkania. Doprowadzenie go do właściwego stanu wymaga wiele pracy.
– A kiedy będzie już gotowy, zaśpiewacie sobie okrągłą sumkę za wynajem – skwitował Stuart.
– Mniej więcej na tym to polega. Wyremontowanie takiego obiektu nie jest tanie, nie wspominając już, jak trudno o wykonawców. Wszyscy chcą wydobywać ropę. Tam zarabia się kokosy.
– Nie moje zmartwienie – uciął Stuart.
– Wybudowaliśmy jednorodne osiedla dla twoich pracowników, jak najszybciej się dało.
Stuart się roześmiał, wyjął z kieszeni krótką cygaretkę i wsadził ją do ust.
– Twój staruszek jak zwykle zaoszczędził na materiałach. Skarżyli mi się pracownicy. Dlatego zaczynam budowę własnych osiedli.
Dawson zmierzyła go surowym wzrokiem.
– Skoro mieli skargi, powinni byli zgłosić się z nimi do nas, a nie do ciebie. Mamy osobny dział poświęcony wyłącznie tego rodzaju sprawom.
McClellan przewrócił oczami.
– Oczywiście, oczywiście, założę się, że traktujecie je priorytetowo.
Dawson wyraźnie miała dość. Popatrzyła na Deckera i Jamison.
– No cóż, mam nadzieję, że znajdziecie sprawcę. A teraz zechcecie mi wybaczyć.
Gdy zaczęła się oddalać, Shane za nią zawołał:
– Do zobaczenia, Caroline! Może gdzieś się na siebie natkniemy.
Nie odwróciła się, a jedynie pomachała mu na do widzenia.
Decker zauważył, że Stuart śledzi każdy jej krok.
Po jej odejściu oznajmił:
– Ta dziewczyna ma problem. Nie radzi sobie ze złością.
– Moim zdaniem jest absolutnie rzeczowa – wyraziła swoją opinię Jamison.
– Tato, ona ciężko pracuje. – Shane wziął Caroline w obronę. – Musisz to przyznać.
– Przyznaję. Szkoda, że nie bierzesz z niej przykładu.
– Praca to nie wszystko – skwitował Shane, odwrócił się i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Caroline.
Zauważywszy to, Stuart dźgnął palcem szeroką pierś syna.
– Pracujesz dla rodziny. Pracujesz dla mnie. Rodzina jest dla ciebie najważniejsza, synu. I nie ma tu miejsca na nic innego. A gdy całkowicie poświęcisz się pracy przez wystarczająco długi czas, odkryjesz, że masz środki na robienie tego, na co masz ochotę. Ale praca zawsze musi być na pierwszym miejscu. – Popatrzył na Deckera. – Zgodzi się pan ze mną?
– Myślę, że każdy człowiek jest inny. Nie ma jednej rady dobrej dla wszystkich.
– Przy