Stąpając po linie. David Baldacci. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: David Baldacci
Издательство: PDW
Серия: Ślady Zbrodni
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 9788327160614
Скачать книгу
prawdziwym dżentelmenem. Walczył też dla kraju. W jego towarzystwie czuję się całkowicie bezpiecznie.

      – Opowiadał o wojnie?

      – Ani słowa, mimo że pytałam.

      – Służył w siłach specjalnych. Walczył na Bliskim Wschodzie. Dostał mnóstwo odznaczeń. Nawet był ranny. Ale ci, którzy mają największe zasługi na polu walki, nigdy o tym nie rozmawiają. Dlatego Stan się z tym nie afiszuje. To porządny, uczciwy facet.

      – No, no, jestem pod wrażeniem.

      – Nie wiem tylko, czy zdoła dotrzymać ci kroku.

      – Nie zamierzamy brać ślubu. Po prostu korzystamy z życia.

      Gdy Dawson spojrzała ponad ramieniem Jamison, uśmiech zgasł jej na twarzy.

      Jamison i Decker odwrócili się, podążając za jej wzrokiem. Do restauracji wszedł niski mężczyzna. Wyglądał na sześćdziesiąt kilka lat. Pomimo upału był ubrany w trzyczęściowy garnitur z drogiej wełny, koszulę z niebieskim krawatem we wzór paisley oraz poszetką z tej samej tkaniny co krawat. Decker pomyślał, że nigdy nie widział tak przenikliwych oczu. Towarzyszył mu przystojny, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna mniej więcej w wieku Caroline Dawson.

      – Niech zgadnę – odezwała się Jamison. – To Stuart McClellan?

      – Tak – potwierdziła Dawson. – I jego syn Shane. Ciekawe, co tutaj robią.

      – Nie bywają w takich miejscach? – zapytał Decker, bacznie przyglądając się przybyłym.

      – Nie bywają w żadnym z miejsc, których właścicielem jest mój ojciec. A przynajmniej nie robi tego Stuart.

      – Cóż, z tego, co mi wiadomo, to poważnie zawęża ich możliwości – zauważył Decker.

      – Co wielce cieszy mojego ojca.

      Stuart McClellan dostrzegł Dawson i ruszył w jej stronę. Za nim syn.

      – Dzień dobry, Caroline – rzekł McClellan zaskakująco niskim barytonem. Tak niskim, że Decker zastanawiał się, czy przypadkiem nie afektowanym.

      – Dzień dobry, Stuarcie. – Przeniosła wzrok na syna. – Cześć, Shane.

      Shane szeroko się uśmiechnął i podszedł bliżej.

      – Cześć, Caroline. Co słychać?

      Jego ojciec agresywnie odepchnął go łokciem.

      – Ci dwoje to agenci FBI?

      – Tak – odparła Jamison, zerknąwszy na Deckera.

      – Paskudna robota. A przy okazji: Stuart McClellan. Jadąc tu, prawdopodobnie mijaliście po drodze część moich szybów naftowych.

      – Owszem – przyznała Jamison. – Sądzę, że widzieliśmy również osiedla, gdzie mieszkają pańscy pracownicy.

      – Zleciłem Shane’owi nadzór nad ich budową i chociaż raz nie udało mu się… chciałem powiedzieć: udało mu się całkiem nieźle wywiązać z zadania.

      – Dzięki, tato – rzekł Shane, najwyraźniej nie zważając na ukryty wydźwięk ojcowskiej „pochwały”. Zdawał się nie widzieć nikogo poza Caroline, która unikała jego wzroku.

      – Czy któryś z panów znał Irene Cramer? – zapytał Decker.

      Stuart pokręcił głową.

      – Shane?

      Młodszy z mężczyzn zdołał wreszcie oderwać oczy od Dawson i odpowiedział:

      – Nie. Też jej nie znałem.

      – Co tu robi FBI? – dziwił się Stuart. – Chyba macie coś lepszego do roboty niż badanie lokalnych zabójstw? Od tego jest miejscowa policja. Nie powinniście raczej ścigać terrorystów i tak dalej?

      – Nasza działalność obejmuje dość różnorodne sprawy – wyjaśnił Decker. – Jedziemy tam, gdzie nas wysyłają. Coś więcej na temat Cramer?

      – Mieszkała w bloku – rzekła Dawson. – W jednym z tych nie najładniejszych, za to o przystępnym czynszu.

      – A zarazem jednym z nielicznych, które nie są własnością twojego ojca, jeśli dobrze nas poinformowano – zaznaczyła Jamison. – Więc skąd wiesz, że tam mieszkała?

      – Wpadłam tam dziś rano, żeby złożyć ofertę kupna. Powiedziała mi o tym Ida Simms, która opiekuje się budynkiem.

      – A więc zamierzacie go odkupić? – rzekł Stuart. – Po co? Przecież twój ojciec od dwóch lat buduje jak szalony.

      – Nie jest w stanie nadążyć ze wznoszeniem domów, żeby zapewnić dach nad głową wszystkim ludziom ściągającym tu do pracy na twoich polach naftowych – odparła Dawson. – Dlatego chcemy kupić ten blok, wyremontować, a następnie wynajmować mieszkania. Doprowadzenie go do właściwego stanu wymaga wiele pracy.

      – A kiedy będzie już gotowy, zaśpiewacie sobie okrągłą sumkę za wynajem – skwitował Stuart.

      – Mniej więcej na tym to polega. Wyremontowanie takiego obiektu nie jest tanie, nie wspominając już, jak trudno o wykonawców. Wszyscy chcą wydobywać ropę. Tam zarabia się kokosy.

      – Nie moje zmartwienie – uciął Stuart.

      – Wybudowaliśmy jednorodne osiedla dla twoich pracowników, jak najszybciej się dało.

      Stuart się roześmiał, wyjął z kieszeni krótką cygaretkę i wsadził ją do ust.

      – Twój staruszek jak zwykle zaoszczędził na materiałach. Skarżyli mi się pracownicy. Dlatego zaczynam budowę własnych osiedli.

      Dawson zmierzyła go surowym wzrokiem.

      – Skoro mieli skargi, powinni byli zgłosić się z nimi do nas, a nie do ciebie. Mamy osobny dział poświęcony wyłącznie tego rodzaju sprawom.

      McClellan przewrócił oczami.

      – Oczywiście, oczywiście, założę się, że traktujecie je priorytetowo.

      Dawson wyraźnie miała dość. Popatrzyła na Deckera i Jamison.

      – No cóż, mam nadzieję, że znajdziecie sprawcę. A teraz zechcecie mi wybaczyć.

      Gdy zaczęła się oddalać, Shane za nią zawołał:

      – Do zobaczenia, Caroline! Może gdzieś się na siebie natkniemy.

      Nie odwróciła się, a jedynie pomachała mu na do widzenia.

      Decker zauważył, że Stuart śledzi każdy jej krok.

      Po jej odejściu oznajmił:

      – Ta dziewczyna ma problem. Nie radzi sobie ze złością.

      – Moim zdaniem jest absolutnie rzeczowa – wyraziła swoją opinię Jamison.

      – Tato, ona ciężko pracuje. – Shane wziął Caroline w obronę. – Musisz to przyznać.

      – Przyznaję. Szkoda, że nie bierzesz z niej przykładu.

      – Praca to nie wszystko – skwitował Shane, odwrócił się i patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Caroline.

      Zauważywszy to, Stuart dźgnął palcem szeroką pierś syna.

      – Pracujesz dla rodziny. Pracujesz dla mnie. Rodzina jest dla ciebie najważniejsza, synu. I nie ma tu miejsca na nic innego. A gdy całkowicie poświęcisz się pracy przez wystarczająco długi czas, odkryjesz, że masz środki na robienie tego, na co masz ochotę. Ale praca zawsze musi być na pierwszym miejscu. – Popatrzył na Deckera. – Zgodzi się pan ze mną?

      – Myślę, że każdy człowiek jest inny. Nie ma jednej rady dobrej dla wszystkich.

      – Przy