Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
Był to stary nawyk, wyrobiony przez lata ćwiczeń w najtwardszych siłach wojskowych kiedykolwiek stworzonych przez ludzkość. Zaplanuj wszystko, zanim wejdziesz do akcji, bo gdy zaczną latać pociski, skończy się czas na myślenie. Można tylko ruszać się i reagować.

      – Piętnaście sekund do zamknięcia włazu. Kilka sekund na przeciśnięcie się przy osłonie reaktora, tam jest ciasno. Ale dobre trzydzieści na wyrównanie ciśnienia, więc to nasze główne ograniczenie. Po zrównoważeniu atmosfery w korytarzu mogę przejść przez wewnętrzny właz w niecałe pięć sekund.

      – Naomi? Dasz radę trzymać naszego gościa z dala od sterowania przez następną minutę, żeby nie usmażył naszej jedynej dobrej Marsjanki?

      – Hej, kapitanie, a ja? – odezwał się Aleks ze śmiechem.

      Fakt, że potrafili w takiej chwili żartować, był dla Bobbie równocześnie pocieszający i straszny.

      – Bobbie – zabrzmiał głos Naomi, łagodny ale stanowczy. – Nie ma mowy, żeby przejął ten reaktor, gdy tu jestem.

      – Potwierdzam. Draper ruszy na rozkaz.

      – Ruszaj – rzucił po prostu Holden.

      Właz przed nią zawibrował pod rękawicą skafandra próżniowego, gdy Naomi poleciła go otworzyć. Z wnętrza śluzy uciekła niewielka chmurka pary. Bobbie weszła do środka, wciskając się w zakrzywioną przestrzeń między wewnętrznym kadłubem statku a zewnętrzną osłoną rdzenia reaktora Rosa. Właz zaczął się za nią zamykać.

      – Gubernatorze Houston. – W radiu rozległ się głos Holdena. – Nadaję to przez system alarmowy, żeby na pewno mnie pan usłyszał. Pańskiej pozycji w żaden sposób nie zagrozi przynajmniej nawiązanie dialogu.

      Bobbie przeczołgała się wokół krzywizny reaktora do wewnętrznego włazu. Panel jarzył się czerwonym symbolem blokady, a na ekraniku obok widniał tekst BRAK ATMOSFERY. Zegar na wyświetlaczu hełmu wskazywał, że minęło dopiero dziesięć sekund, więc zewnętrzny właz nie zdążył się nawet jeszcze zamknąć. Czyli minie jeszcze prawie czterdzieści sekund, zanim będzie mogła otworzyć wewnętrzny właz i skopać dupę Houstona z jednej strony statku na drugą. Wyciągnęła z uprzęży na piersi ciężki pistolet bezodrzutowy i jeszcze raz sprawdziła poziom amunicji. Dziesięć samonapędzających się pocisków przeciwpiechotnych z ładunkiem wybuchowym. Jeśli Houston zmusi ją do strzelenia, przez miesiąc będą sprzątać plamy z krwi.

      Bobbie służyła na statkach przez większość życia, więc nie przerażała jej wizja małego sprzątania.

      – Hej, człowieku – nie ustępował Holden. – W tej chwili możemy cię zablokować przed zrobieniem czegokolwiek. Prędzej czy później będziesz musiał coś zjeść.

      Ku jej zaskoczeniu Houston w końcu odpowiedział.

      – Nie. Znalazłem tu lodówkę waszego mechanika. Miał w niej paczkę paluszków sezamowych. O smaku jalapeño. Trochę ostre jak na mój gust, ale i tak smaczne.

      – Lepiej, żebyś nie wypił mojego pieprzonego piwa. – Amos odezwał się równie nonszalanckim głosem.

      – W każdym razie – wciął się Holden – wciąż mamy problem. Nie będziesz w stanie przejąć statku, a naprawdę chciałbym znowu zacząć z niego korzystać. Jak możemy dojść do jakiegoś porozumienia?

      Bobbie usłyszała dobiegający z zewnątrz pierwszy syk systemu atmosferycznego. Wyrównywanie ciśnień prawie dobiegło końca. Ścisnęła pistolet w prawej dłoni, a lewą chwyciła właz. Gdy tylko kontrolka zaświeci się na zielono, znajdzie się w pomieszczeniu z dupkiem.

      – Nie wiem, co zrobimy – powiedział dupek. – Masz rację. Nie mogę obejść tej blokady diagnostycznej. Swoją drogą, sprytne posunięcie. Ale sądzę, że z czasem pewnie zdołam stąd z powrotem uruchomić reaktor, a wtedy pewnie będę mógł wyłączyć butelkę, jeśli uda mi się znaleźć właściwe przewody. Też tak uważasz?

      – No cóż – zaczął Holden, ale kontrolka wewnętrznego włazu zaświeciła się na zielono, więc gwałtownie go otworzyła.

      Główna konsola reaktora znajdowała się po jej lewej stronie. Houston najprawdopodobniej używał tej stacji roboczej, więc tam znajdował się jej pierwszy cel. Jeśli mocno się odepchnie, wyleci z małego włazu jak pocisk i wykona szybki przewrót, by wylądować stopami na przeciwległej ścianie. Stamtąd będzie miała nieprzesłonięte pole widzenia na całą maszynownię. Houston nie zdoła się nigdzie ukryć.

      Chwyciła brzeg włazu i szarpnęła z całą siłą, by wlecieć do wnętrza komory. Musiała...

      Coś walnęło w bok jej hełmu i posłało ją w powietrze z obrotami w poziomie. Próbowała podnieść ręce, żeby nie uderzyć głową w ścianę i udało się jej to tylko połowicznie. Lewa ręka ustąpiła pod jej masą i poczuła w barku ból z mokrym ciepłem. Odbiła się od ściany i zobaczyła Houstona, który stał na ścianie nad włazem z włączonymi butami magnetycznymi, trzymając ciężką gaśnicę z wgnieceniem na dnie.

      O dziwo, wciąż miała pistolet w dłoni. Pomimo czerni gromadzącej się na skraju pola widzenia Bobbie spróbowała wymierzyć do strzału. Houston odepchnął się od ściany silnym kopnięciem i zamachnął się gaśnicą jak kijem bejsbolowym, celując w jej rękę. Poczuła, jak łamią się jej dwa palce, a pistolet i gaśnica poleciały przez salę w przeciwne strony.

      Miała wrażenie, że podkład unosi się jej na spotkanie. Kątem oka zobaczyła Houstona obracającego się w stronę sufitu. Zdołała włączyć magnesy w rękawicy i pociągnęła się w dół na tyle szybko, że jej buty zaczepiły się o płyty podłogi. Jeśli miała walczyć wręcz, potrzebowała punktu zaczepienia, a to oznaczało zablokowanie stóp. Zwiększyła moc magnesów w butach prawie do maksimum i patrzyła, jak Houston zatrzymuje się przy suficie.

      Szeroko rozłożyła ręce, choć sądząc po bólu, jaki rozrywał jej lewe ramię, prawdopodobnie ta ręka nie na wiele jej się przyda. A kolei złamane palce prawej dłoni nieco utrudniały chwytanie lub wyprowadzenie ciosu.

      – Masz szczęście z tym skafandrem – rzucił Houston, przełykając, by złapać oddech. – Walnąłem w ten hełm tak mocno, że bez niego nie miałabyś już mózgu.

      – A ty – odpowiedziała Bobbie – masz dużo szczęścia, że to ten skafander. Mam jeszcze inny.

      – Cóż. Będziemy gadać czy zatańczymy?

      – Grają pod moje... – zaczęła Bobbie, a wtedy Houston rzucił się z sufitu prosto na nią. Spodziewała się tego. Skłonienie przeciwnika do mówienia, gdy wyprowadzało się cios, było starą sztuczką. Gdy tylko oderwał się od ściany, w górze zaczęła przesuwać ciało w lewo i wyprowadzać obrót z bioder. Gdy Houston przelatywał obok, wbiła łokieć w jego podbródek.

      Zęby mężczyzny trzasnęły z dźwiękiem, który świadczył, że kilka z nich pękło, a potem jego całe ciało obróciło się i z głuchym łomotem walnęło w ścianę. Wyłączyła magnesy butów i pchnęła się w jego stronę, owijając jego szyję ramieniem i uniemożliwiając oddychanie. To nie było już potrzebne. W oczodołach Houstona zobaczyła tylko białka oczu, a ze zmiażdżonych ust wydobywały się bańki krwi. Raz i załatwione. Jak za dawnych czasów.

      – Uśpiłam naszego gościa – zgłosiła Bobbie przez radio, a potem przeciągnęła Houstona do panelu ściennego i odblokowała właz. – Amos, zdejmij tę bombę z drzwi, zanim je otworzę, dobra?

      * * *

      Bobbie siedziała w kambuzie z lewą ręką na temblaku i prawą dłonią w usztywnieniu, które statek przygotował dla niej z włókien węglowych. Holden siedział naprzeciw niej z dymiącym kubkiem kawy na stole, utrzymywanym w miejscu