Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
wyemitował dźwięk łamanego bambusa. Vaughn, z pierwszym podejściem tego dnia. Wkrótce czekają ją odprawy, spotkania i nieoficjalnie rozmowy z ludźmi, których lubiła, którym ufała lub których potrzebowała, ale nigdy wszystkie te trzy rzeczy na raz. Bardziej poczuła, niż usłyszała westchnięcie Saby.

      – Zostań – poprosiła.

      – Leć ze mną.

      – Kocham cię.

      – Te amo, Camina – powiedział i wstał. – I polecę na Medynę i z powrotem tak szybko, że nawet nie zauważysz mojej nieobecności.

      Pocałowali się jeszcze raz, a potem wyszedł, a kabina zrobiła się pusta. Bez serca jak dzwon. System wyemitował kolejny dźwięk.

      – Będę za pięć minut – rzuciła.

      – Tak, proszę pani – potwierdził Vaughn.

      Ubrała się, uczesała i znalazła się w biurze w niecałe piętnaście minut, ale Vaughn nie próbował jej robić wyrzutów.

      – Od czego dziś zaczynamy dzień? – zapytała, gdy podawał jej małą miseczkę kibble z sosem.

      Jego zawahanie było niemal zbyt drobne, by je zauważyć. Ale tylko niemal.

      – Dotarła wiadomość od kapitana Holdena z Rosynanta.

      – Podsumowanie?

      Tym razem wahanie było wyraźniejsze.

      – Może powinna pani sama ją obejrzeć.

      * * *

      Sala zebrań mieściła się na najbardziej zewnętrznym poziomie cylindra Domu Ludu. Siła Coriolisa w próżniowym mieście była trywialna dla każdego, kto spędził więcej czasu w stacjach pierścieniowych, ale osoby z zewnątrz, znające dotąd tylko ciążenie masy i przyśpieszenia, uznawały ją za kłopotliwą. Perłowoszare ściany, przynitowany wprost do podłogi tytanowy stół z bambusowym pokryciem blatu. Drummer siedziała u jego szczytu, kipiąc. Większość towarzyszących jej osób – Emily Santos-Baca, Ahmed McCahill, Taryn Hong i pozostali przedstawiciele rady oraz biura finansów – znała ją na tyle dobrze, by rozpoznać jej nastrój i zachować ostrożność. Przemawiający właśnie biedak nigdy wcześniej jej nie spotkał.

      – To tak naprawdę kwestia priorytetów – powiedział mężczyzna. Nazywał się Fayez Okoye-Sarkis i przybył tu przemawiać w imieniu jakiegoś rodzaju pozarządowej, nieakademickiej grupy wspierającej badania naukowe. Instytut Cherneva, z Ganimedesa i Luny. – Przez ostatnie trzy dziesięciolecia, a właściwie od chwili zbombardowania Ziemi, zdecydowana, zdecydowana większość badań naukowych skupiała się na zwiększeniu wydajności produkcji żywności oraz infrastruktury. I przeważnie sprowadzała się do odwrotnej inżynierii technologii, która umożliwiła powstanie rzeczy takich jak protomolekuła i stacja pierścieni. Artefakty i stare technologie znajdujemy na każdej planecie, na którą dotarliśmy.

      – Tak – rzuciła Drummer.

      Co znaczyło przejdź do rzeczy. Okoye-Sarkis uśmiechnął się, jakby był przyzwyczajony do myśli, że uważa się go za uroczego.

      – Kiedy moja żona była jeszcze doktorantką, w dawnych czasach – powiedział – jej badania terenowe obejmowały śledzenie gatunków gryzoni, które przystosowały się do życia w strefach podwyższonego promieniowania. Starych reaktorach i rejonach próbnych wybuchów jądrowych. Zwierzęta te wyewoluowały w sposób dostosowujący się do sztucznie stworzonych warunków. Stworzonych przez ludzi. No cóż, teraz to my jesteśmy tymi gryzoniami. Dostosowujemy się do miejsc i środowisk pozostawionych przez nieistniejącą już rasę lub grupę ras, które to wszystko stworzyły. Obserwujemy niezwykle wielkie zmiany w technologii, a wedle wszelkich obietnic to wciąż dopiero początki.

      – No dobrze – rzuciła Drummer.

      Okoye-Sarkis napił się wody z bańki. Zmarszczki na czole zdradzały, że zdaje sobie sprawę z tego, że ją traci. Miała nadzieję, że skłoni go to do skrócenia prezentacji, przeskoczenia nudnych części i przejścia do tego, czego faktycznie chciał, żeby mogła mu odmówić i wrócić do pracy.

      – Pojawiło się mnóstwo spekulacji dotyczących tego, jakiego rodzaju istoty zbudowały to wszystko, co znaleźliśmy. Czy były świadomymi, indywidualnymi bytami, czy też jakiegoś rodzaju umysłem zbiorowym. Czy stanowiły jeden gatunek w społeczności, czy też były współdziałającymi różnymi, powiązanymi gatunkami. Czy – i zdaję sobie sprawę z tego, że zabrzmi to dziwnie – czy miały taki sam związek z materią, jak my. Poświęcono tym sprawom dużo przemyśleń, wiele teorii. Brakuje jednak badań eksperymentalnych. Instytut Cherneva chce się znaleźć na czele nowej generacji badań naukowych dotyczących najbardziej podstawowych pytań stawianych nam przez pierścienie wrót. Kto lub co je zbudowało? Co stało się z tymi gatunkami w czasie między wystrzeleniem Febe a powstaniem wrót Sol? Czy zostawiły po sobie jakieś możliwe do przetłumaczenia i zrozumienia dokumenty? Wierzymy, że gdzieś w układach po drugiej stronie wrót lub w samych wrotach znajdziemy coś, co spełni rolę kamienia z Rosetty. Coś, co umieści we właściwym kontekście wszystkie pozostałe odkrycia. Naszym celem jest szerokie otwarcie wszystkich obecnych prac w zakresie materiałów, fizyki wysokich i niskich energii, biologii, botaniki, geologii, a nawet filozofii nauki.

      Drummer odchyliła się na fotelu i przekrzywiła głowę.

      – Czyli... uważa pan, że problem polega na tym, że nie rozwijamy się dostatecznie szybko?

      – No cóż, moim zdaniem postęp jest zawsze lepszy i wydajniejszy, gdy...

      – Bo moim zdaniem – przerwała mu Drummer – jesteśmy obecnie na samej granicy możliwości radzenia sobie z tym, co już mamy na talerzu, i nie bardzo widzę, jak mogą nam pomóc kolejne bóle rodzenia.

      – Chodzi właśnie o lekarstwo na te bóle – odpowiedział mężczyzna.

      Powiedział to z taką pewnością i autorytetem, że Drummer musiała uszanować jego zdolności aktorskie. Charyzmatyczny gnojek. Zrozumiała, dlaczego go tu przysłali. Siedząca po lewej Emily Santos-Baca odchrząknęła w sposób, który mógł nic nie znaczyć, ale jeśli coś znaczył, było to istotne. Drummer zachowywała się jak dupek. Z dużym wysiłkiem opanowała irytację.

      – No dobrze – powiedziała. – Gdzie w tym wszystkim miejsce Związku?

      – Jest kilka rzeczy, które Związek Transportowy może zrobić, żeby pomóc w tych wysiłkach. Pierwsza to oczywiście kontrakt na udzielenie zgody na przeloty statków Instytutu. Przygotowaliśmy propozycje prac terenowych na kilku planetach, gdzie wstępne badania wyglądają obiecująco. Ale najpierw musimy tam dotrzeć. – Jego szeroki uśmiech był zaproszeniem do uśmiechu w odpowiedzi.

      – To ma sens – przyznała Drummer.

      Jego uśmiech złagodniał.

      – Drugą byłoby rozpoczęcie rozmowy na temat... Związek Transportowy znajduje się w unikalnym położeniu. Owoce naszej pracy będą korzystne dla Związku w równym, jeśli nie większym stopniu niż dla wszystkich innych w dowolnym układzie.

      – Czyli chciałby pan, żebyśmy finansowali wasze badania – podsumowała Drummer. – Zgadza się?

      – Przygotowałem trochę więcej wstępnych informacji, które pomogłyby uzasadnić taką prośbę – powiedział Okoye-Sarkis – ale tak.

      – Rozumie pan, że nie jesteśmy rządem – stwierdziła Drummer. – Jesteśmy związkiem spedycyjnym. Przewozimy towary z miejsca na miejsce i chronimy infrastrukturę, która nam to umożliwia. Kontrakty na badania naukowe to tak naprawdę nie nasza działka.

      Okoye-Sarkis rozejrzał się wokół stołu, szukając przychylnych mu twarzy. Może nawet kilka się znalazło. Drummer wiedziała, że mogła