Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
się Naomi. – Drummer wysłała nas tutaj, żeby coś pokazać. Wszyscy i tak już patrzą. Wszystko, co powiedziałeś, trafiło już do wiadomości i kanałów dyskusyjnych na wszystkich koloniach.

      – Czyli może mógłbym pozwolić komuś innemu poprowadzić tę bitwę – podsumował, zamykając oczy. – Po prostu brać tylko kontrakty w ramach układu i zobaczyć, co się stanie. To ważne, ale... sam nie wiem. Jestem zmęczony. Zbyt zmęczony, żeby prowadzić tę walkę.

      – Albo.

      Otworzył oczy i obrócił na bok. Głowę przechyliła tak, jak zwykle, gdy ukrywała się za włosami, tylko tym razem się nie kryła. Mocno zacisnęła wargi. Spojrzała mu w oczy.

      – Pamiętasz, gdy pierwszy raz trafiliśmy na Rosa? – spytała. – Uciekaliśmy przed, och, w zasadzie chyba przed wszystkimi? Lecieliśmy skradzionym statkiem. Zapytałeś, czy nie chcemy go sprzedać, podzielić się pieniędzmi i przejść na wcześniejszą emeryturę.

      Zaśmiał się.

      – Wtedy był wart dużo więcej.

      – Ale okres emerytury też znacznie się skrócił – stwierdziła. Nie śmiała się. – A co, jeśli nie musisz podejmować tej decyzji za wszystkich?

      – To znaczy?

      – Oboje wiemy, że Aleks umrze w tym fotelu pilota. Bobbie czuje się tu jak w domu. Stan zdrowia Clarissy nie jest najlepszy. I nie wiem na pewno, ale mam wrażenie, że jeśli zdecyduje się spróbować leczyć w jakimś ośrodku medycznym na Ceres czy gdziekolwiek indziej, Amos może odejść z nią.

      Holden zastanawiał się nad tym przez chwilę. Nie rozumiał więzi między Amosem i Clarissą poza faktem, że była bardzo głęboka, platoniczna i trwała już od wielu lat. Jeśli była to miłość, nie przypominała żadnej doświadczonej przez niego wersji, ale nie wyglądała też na nic innego. Spróbował sobie wyobrazić Amosa na Rosynancie bez Clarissy. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Wizja była dość melancholijna.

      – No tak, może – przyznał. – Owszem – dodał po chwili.

      – Docieramy do tego samego wieku, w którym był Fred, gdy dostał udaru podczas lotu, a ty już przez ponad połowę życia codziennie łykasz leki przeciwnowotworowe. Nie ma znaczenia, jak bardzo są dobre, to w końcu i tak odbije się na twoim zdrowiu. Zrobi się ono odrobinę bardziej kruche. Ta druga rzecz, jaką możemy zrobić, to po prostu sprzedać nasze udziały. Polecieć na Tytana, wybrać ośrodek i cieszyć się emeryturą.

      Nie, pomyślał Holden. Nie, nigdy nie zostawię tego miejsca i tych ludzi. To mój dom i niezależnie od tego, jakie czekają nas niebezpieczeństwa, groźby i walki, zostanę na stanowisku. Tu jest moje miejsce. To miejsce nas wszystkich.

      Tylko że z jego ust wydostało się coś innego.

      – Boże, to brzmi cudownie. Zróbmy to.

      Naomi nachyliła się do przodu, marszcząc brwi.

      – Poważnie? Bo przygotowałam jeszcze całe mnóstwo argumentów przeciwko twoim twierdzeniom, że to fatalny pomysł.

      – Och tak, nie zapominaj o nich – rzucił Holden. – Całymi tygodniami będę zmieniał zdanie w tej sprawie. Ale w tej chwili mieszkanie pod kopułą na Tytanie wygląda na najlepszy pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł komuś do głowy.

      – Czy nie poczujesz się przez to mniej męski?

      – Nie.

      – Że zostawiasz świat swojemu losowi, nie biorąc udziału w każdej możliwej walce? Bo nad tym pracowałam szczególnie długo. Mam kilka naprawdę dobrych argumentów.

      – Zatrzymaj je – odpowiedział. – Będziesz ich potrzebować później. Chwilowo dałem się przekonać.

      Jej twarz się rozluźniła. Wciąż widział w niej kobietę, którą była, kiedy spotkali się na Canterbury. Czas i wiek, troski i śmiech ścięły nieco krzywiznę jej policzków i sprawiły, że skóra szyi nie była już tak napięta. Nie byli już młodzi. Może naprawdę czyjeś piękno dało się zobaczyć do końca dopiero, gdy się razem zestarzało. Przechylił się, by ją pocałować...

      ... i oddryfował z pryczy przeciążeniowej.

      Po nagłym odcięciu ciągu ruch odepchnął go w głąb kabiny i nadał mu lekkie obroty. Odruchowo sięgnął nogą do tyłu, próbując zaczepić stopą o jeden z uchwytów, ale statek zaczął się obracać, więc udało mu się to dopiero po kilku próbach. Naomi zaczepiła się już o ramę pryczy.

      – No cóż – rzucił Holden. – Chyba Drummer zmieniła zdanie co do pozwolenia Houstonowi na przylot do Medyny. Czuję się rozczarowany.

      – Dziwne, że Aleks nie ostrzegł wcześniej przed nieważkością – odpowiedziała Naomi i włączyła konsolę systemu. – Aleks? Wszystko w porządku?

      – Właśnie miałem ciebie pytać – zabrzmiał z głośnika głos pilota. – Jakaś zmiana planu?

      Holden wyciągnął z kieszeni swój ręczny terminal.

      – Amos? Czy ty właśnie wykonałeś zwrot?

      – Hej, kapitanie – głos Amosa dobiegł zza jego pleców, gdy wielkolud pojawił się w drzwiach. – To nie ja. Coś się dzieje?

      Wzdłuż kręgosłupa Holdena przebiegł dreszcz niemający nic wspólnego z temperaturą. Naomi już zajęła się szukaniem odpowiedzi, odpytując dzienniki Rosa i systemy sterowania, ale zanim zdążyła coś znaleźć, z głośnika rozbrzmiał głos Clarissy.

      – Dostałam ostrzeżenie z wymienników powietrza – poinformowała mocniejszym niż zwykle głosem. – Z maszynowni ręcznie wydano polecenie ściągnięcia poziomu tlenu do zera i zastąpienia go azotem.

      – To nie brzmi dobrze – skomentował Holden. – Nie powinniśmy tego robić.

      – Zainstalowałam tam niestandardowe obejście. Nikt nie zmieni moich ustawień środowiskowych bez mojej zgody – oświadczyła Clarissa tak spokojne, jakby wcale nie chciała powiedzieć moja paranoja właśnie uratowała nam życie. – Choć chciałabym wiedzieć, co się dzieje.

      – Maszynownia, warsztat i reaktor są zablokowane – rzuciła Naomi, przewijając ekrany systemu szybciej, niż Holden nadążał je śledzić. – Chyba znalazłam wyłączenie silnika, ale nie mogę...,

      Holden zaczął już wyciągać się z pokoju. Amos przysunął się na płasko do ściany korytarza, gdy obok niego przelatywał, a potem ruszył jego śladem. Przez kambuz do windy, a potem poziom niżej. Jego serce biło jak oszalałe, puls dudnił w uszach, ale to tylko adrenalina. Tylko strach. Nic złego nie działo się z powietrzem.

      Miał nadzieję, że to prawda.

      Areszt nie był tak naprawdę aresztem, a po prostu jedną z kabin załogowych, w której sterowanie drzwiami odizolowano od systemu i wyłączono po stronie wewnętrznej. Przez lata spędziło w niej dni, tygodnie lub miesiące około dwunastu więźniów. Teraz drzwi stały na wpół otwarte, panel sterowania migotał i wyświetlał kody błędów. Holden przeciągnął się ostrożnie do drzwi – w drzwiach najłatwiej było oberwać – ale kiedy do nich dotarł, był już pewien, co zastanie w środku.

      Kabina była pusta, w powietrzu unosiły się jedynie kawałki śmieci. Tkanina przeciwuderzeniowa w spiralnych wstęgach, kawałki wypełnienia z materaca, jak lutowe płatki śniegu, które nigdy nie docierały na ziemię. Jaskrawe linie zdradzały, gdzie szuflada została wyrwana z prowadnic i skąd wyciągnięto kawałek stalowej listwy. Obok pryczy unosił się ekran ścienny, a odsłonięta elektronika jasno pokazywała, jak doprowadzono do zwarcia zamka drzwi.

      Nigdzie nie było widać gubernatora Freehold.

      –