Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
W sprawie umowy na przeloty. Nie chcę naciskać, ale wciąż szukamy wsparcia, a opłaty...

      – Proszę nam dać te propozycje – rzuciła Drummer. – Rada może się z nimi zapoznać. Zgodzę się z każdą podjętą przez nią decyzją, która dotyczy obniżenia lub rezygnacji z opłat.

      – Dziękuję, pani prezes. To wspaniała wiadomość. Bardzo pani dziękuję.

      Naukowiec wyszedł z sali, praktycznie całą drogę się kłaniając. Drummer odhaczyła ostatnią pozycję w porannym harmonogramie. Lista na popołudnie wyglądała na równie długą i przynajmniej tak samo irytującą. Santos-Baca spojrzała jej prosto w oczy i uniosła brew.

      – To interesująca propozycja. Powinna stanowić punkt wyjścia do ciekawej debaty – powiedziała, co znaczyło widzę, że właśnie przekazałaś radzie kolejny problem do rozwiązania.

      – To bardzo ważne, by rada uczestniczyła w podejmowaniu wszelkich ważnych decyzji – odpowiedziała Drummer, co znaczyło poradź sobie z tym.

      Emily Santos-Baca roześmiała się, a Drummer niemal wbrew sobie odpowiedziała uśmiechem. Ale tylko przez chwilę.

      Przetrwała pogaduszki i uprzejmości towarzyszące początkom i końcom wszelkich zebrań jak socjalny kamień nazębny, a potem wróciła do swojego biura najszybciej, jak mogła. Vaughn lub ktoś z jego ludzi zostawił dla niej miskę makaronu sojowego z grzybami i kieliszek wina. Zaczęła od kieliszka.

      Wywołała na ekranie schemat całego układu Sol. Planety, miasta w próżni, stacje. Asteroidy wirujące w złożonym tańcu orbitalnym tam, gdzie ciążenie i rozkład planet tworzyły oazy stabilności. Wyglądało to jak obrazy śnieżycy na Ziemi. Choć nigdy nie widziała dość śniegu, by ocenić poziom zbieżności.

      Usunęła większość danych, upraszczając schemat na tyle, by ogarnąć go ludzkim okiem. Został na nim Dom Ludu na orbicie Marsa, ale z dala od planety. A tam, bliżej pierścienia wrót, znajdowała się Niepodległość. Po kilku kliknięciach w klawiaturę na obrazie pojawił się Malaclypse – pojedyncza jasnożółta kropka, która wyglądała, jakby znajdowała się tuż przy Domu Ludu. Jakby statek jeszcze nie odleciał.

      Problem skali. To nałożenie dwóch świetlnych plamek na ekranie w rzeczywistości oznaczało już sto tysięcy kilometrów. Ponad dwa razy więcej niż obwód Ziemi i z każdą chwilą odległość rosła. Problem polegał na tym, że ten niedający się pokonać dystans między nią a Sabą był niczym w porównaniu do bezmiaru wokół. Tu, w układzie, i tam, we wszystkich innych układach gwiezdnych między wrotami.

      Było to przytłaczające nawet dla kobiety urodzonej w pustce. A wyglądało na to, że wszyscy chcieli, by kontrolowała dla nich ten bezmiar. Przyjęła odpowiedzialność za niego, aby mieli wrażenie, że gdzieś jest ktoś, kto za to wszystko odpowiada.

      Nigdy nie powiedziała tego na głos, ale jakaś jej cząstka tęskniła za porządkiem, który znała z młodości. Pas oznaczał SPZ, Ziemia i Mars byli wrogami. Wtedy i to wydawało się przytłaczające, dopiero wszystko, co zdarzyło się później, sprawiło, że tamte problemy sprawiały wrażenie drobnych i łatwych do opanowania. Odczuwała nostalgię za czasami, które uczyniły z niej obecną osobę. Które dały jej wszystkie umiejętności potrzebne wtedy i doprowadziły ją do miejsca, w którym przez połowę czasu czuła się jak przebieraniec udający kogoś, za kogo wszyscy ją brali.

      Rosynant znajdował się godziny świetlne stąd – w drodze przez wrota. I wieki świetlne od tego miejsca, gdyby poruszał się bardziej tradycyjnymi drogami. Wyobraziła sobie Holdena, jakby siedział teraz po drugiej stronie stołu. Odetchnęła głęboko, powoli wypuściła powietrze i zaczęła nagrywanie.

      – Kapitanie Holden. Otrzymałam pański raport dotyczący sytuacji na Freehold. Ujmując rzecz uprzejmie, proponowane przez pana rozwiązanie się nie sprawdzi...

      Rozdział szósty

       Holden

      – Ujmując rzecz uprzejmie – powiedziała Drummer na ekranie – proponowane przez pana rozwiązanie się nie sprawdzi. To, co pan robi, w fundamentalny sposób zmieniłoby Związek. Naszym zadaniem nie jest wsadzanie kogoś do więzienia. Jesteśmy związkiem transportowym, nie policją. Nie mamy więzień, nie mamy więźniów ani sędziów. Mamy kontrakty. Gdy ktoś naruszy warunki kontraktu, protestujemy. A potem nakładamy kary umowne i podatki. A potem, jeśli wciąż nie chcą robić tego, co powinni, po prostu przestajemy robić z nimi interesy. To, czego nie robimy, to ich nie aresztujemy.

      – Wydaje się wkurzona – skomentował Aleks.

      Holden wstrzymał odtwarzanie wiadomości.

      Mostek był ciemny, tak jak Aleks lubił. Wymiennik powietrza klikał, a silnik nucił przez szkielet statku odgłosy równie znajome, jak cisza.

      – Owszem – potwierdził Holden. – To raczej nie brzmi jak pochwała, prawda?

      Aleks podrapał się po brodzie i posłał Holdenowi współczujące wzruszenie ramion.

      – Chcesz tego wysłuchać na osobności?

      – Nie sądzę, żeby to w czymś pomogło. – Holden wznowił odtwarzanie i Drummer na ekranie ożyła.

      – Drugą rzeczą, której nie robimy, to pozwolenie każdemu, kto jest kapitanem statku w naszym rejestrze, na podejmowanie decyzji w imieniu całego Związku. To, co zrobił pan na Freehold, nie ustanowi precedensu w zakresie tego, co będę musiała robić z każdym układem, który postanowi złamać zasady. Wysłałam pana z misją przekazania wiadomości, nie negocjowania ani zawierania umów. Poleciał pan tam, ponieważ bardzo zależało nam, by wszyscy obserwatorzy – a wszyscy to obserwowali – zobaczyli, co się stanie w przypadku złamania warunków kontraktu ze Związkiem Transportowym.

      – Czyli najpierw to był teatr, a dopiero potem egzekucja – rzucił Holden w stronę ekranu.

      Nie, żeby mogła go usłyszeć. Mimo tego urwała, spuściła wzrok i zebrała się w sobie, jakby faktycznie usłyszała jego słowa.

      – Mój problem teraz – powiedziała – polega na znalezieniu sposobu naprawienia tego, co pan zepsuł, tak by maksymalnie ograniczyć straty. Skonsultuję się z radą i naszym radcą prawnym, a kiedy podejmiemy decyzję, poinformujemy pana. Pan zaś ją wykona. Naprawdę mam nadzieję, że jest to na tyle jednoznaczne, by zdołał pan to zrozumieć.

      – Zaczynam nabierać podejrzeń, że ona mnie nie lubi – rzucił Holden.

      – Trochę się nakręciła – skomentował Aleks. – Nie brałbym tego do siebie.

      – Na razie – oświadczyła Drummer – nakazuję panu polecieć na Medynę z gubernatorem Houstonem. Ktoś będzie czekał na pański statek po zadokowaniu. Oczekuję, że odczyta pan wtedy przygotowane przeze mnie oświadczenie. Może zawierać przeprosiny. Może obejmować wyjaśnienie zasad Związku Transportowego. Cokolwiek to będzie, otrzyma je pan, zanim dotrze na miejsce. I wyrecytuje je pan słowo w słowo. Nie uczyni pan wszechświata takim, jakim pan chce go widzieć, tylko przez wypowiedzenie swoich życzeń. Żyją w nim też inni ludzie. Następnym razem proszę okazać trochę szacunku.

      Nagranie się skończyło. Aleks powoli i długo wypuszczał powietrze z płuc.

      – No cóż, może jednak weź to odrobinę do siebie – stwierdził, gdy Holden zamykał wiadomość.

      Ekran powrócił do wyświetlania serii raportów systemowych. Moc silnika, stabilność warunków środowiskowych, zarządzanie resztkowym ciepłem. Rosynant robił to, w czym był najlepszy. To, co zawsze. Bryła lodu w żołądku nie chciała się rozpuścić. Nie potrafił stwierdzić, czy powstała w wyniku złości, rozczarowania, czy jeszcze czegoś innego.