Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу
i podciągnął rękaw. Owinięty wokół przedramienia monitor zarejestrował, że Singh na niego patrzy, więc wyświetlił powiadomienie o najpilniejszym zadaniu: zbliżającej się audiencji u wysokiego konsula.

      Zresetował zegar powiadomienia do pół godziny przed samym spotkaniem. Nosił swoją konsolę na przedramieniu lub w kieszeni już od prawie pięciu lat, więc urządzenie wiedziało o nim wszystko, co powinno. Nadchodzącą audiencję u wysokiego konsula traktowało, jakby było to najważniejsze wydarzenie w jego życiu.

      I nie myliło się.

      Z powrotem obciągnął rękaw, szarpiąc na koniec ostro, żeby wygładzić zagniecenia, i przyjrzał się sobie w lustrze. Granatowo-biały mundur pasował jak rękawiczka, podkreślając muskularną sylwetkę, każdego dnia kształtowaną przez godzinę na siłowni. Na kołnierzu błyszczały świeżo zdobyte gwiazdy kapitańskie, wypolerowane tak, by lśnić złotem. Był gładko ogolony i wyobrażał sobie, że nadawało mu to groźny, drapieżny wygląd wojskowego.

      – Wciąż stroszysz piórka? – spytała z łazienki Natalia. Otworzyła drzwi i wyszła w chmurze pary z włosami ociekającymi wodą. – Tak przystojnego mężczyznę trzeba koniecznie obmacać.

      – Nie – rzucił Singh, cofając się. – Jeśli zmoczysz mi mundur...

      – Za późno – ze śmiechem rzuciła jego żona, ruszając w jego stronę.

      Objęła go ciasno w pasie, kładąc mokre włosy na ramieniu.

      – Nat – powiedział, chcąc zaprotestować, ale nie znalazł w sobie dość stanowczości. Chwytając go, puściła ręcznik i w lustrze widział łagodną krzywiznę jej biodra. Położył na nim dłoń i ścisnął. – Teraz jestem cały mokry.

      – Wyschniesz – odparła, sięgając za jego plecy, by szczypnąć go w pośladek.

      Świeżo awansowany kapitan lakońskiej floty krzyknął bez cienia powagi. Poczuł kolejną wibrację na nadgarstku i przez chwilę miał wrażenie, że urządzenie na ręce wyraża dezaprobatę dla jego zachowania.

      Znowu podciągnął rękaw i przekonał się, że to tylko powiadomienie o tym, że za dwadzieścia minut podstawią samochód.

      – Niedługo przyjedzie samochód – powiedział z żalem, na chwilę wciskając nos w mokre włosy żony.

      – I czas obudzić Elsę – zgodziła się Natalia. – To twój wielki dzień, więc możesz wybrać: budzisz Potwora czy robisz śniadanie?

      – Dzisiaj wezmę służbę przy Potworze.

      – Uważaj. Ją jeszcze mniej obchodzi zamoczenie twojego świeżego nowego munduru – skomentowała Natalia, zakładając na siebie szlafrok. – Śniadanie za dziesięć minut, marynarzu.

      Jednak potrzebował prawie piętnastu na wyciągnięcie Elsy z łóżeczka, zmianę pieluchy, ubranie jej i zaniesienie do kuchni. Natalia rozstawiła już na stole talerze pełne naleśników i świeże jabłka, a powietrze wypełniał aromat świeżej herbaty z przyprawami.

      Zawibrował nadgarstek Singha i tym razem nie musiał sprawdzać, by wiedzieć, że to ostrzeżenie o pięciu minutach pozostałych do przybycia samochodu. Przypiął Elsę do jej wysokiego krzesełka i postawił przed nią najmniejszy talerzyk z kawałkami jabłka. Dziewczynka roześmiała się radośnie i uderzyła w nie dłonią, rozpryskując wszędzie sok.

      – Zdążysz coś zjeść? – zapytała Natalia.

      – Obawiam się, że nie – odpowiedział Singh, podciągając rękaw i przewijając harmonogram dzisiejszego dnia. – Potwór nie chciał dzisiaj pozwolić założyć sobie spodni.

      – Mam wrażenie, że jej największym powodem niechęci do przedszkola jest właśnie wymaganie noszenia spodni – z uśmiechem skomentowała Natalia. Potem zerknęła na harmonogram spotkań na jego przedramieniu i spoważniała. – Kiedy możemy się ciebie spodziewać?

      – Spotkanie jest zaplanowane na ósmą czterdzieści pięć i nie mam dzisiaj nic innego, więc... – powiedział Singh.

      Nie dodał jednak ale spotykam się z wysokim konsulem Winstonem Duartem, więc nie mam żadnego wpływu na porę rozpoczęcia lub zakończenia spotkania.

      – Dobrze – stwierdziła Natalia i pocałowała go w policzek. – Dzisiaj będę w laboratorium przynajmniej do szóstej, ale twój ojciec zgodził się przejąć Potwora, jeśli nie zdołasz jej odebrać z przedszkola.

      – Dobrze, dobrze – rzucił Singh. – To do zobaczenia.

      Na zewnątrz zatrzymał się ciemnogranatowy samochód personelu floty. Singh stanął przed lustrem przy drzwiach, by skontrolować swój wygląd po raz ostatni i zetrzeć kawałek śniadaniowego odłamka Potwora. Natalia siedziała już przy stole, próbując jeść i równocześnie wciskając trochę jedzenia do buzi potwora, zgarniając je przy tym z bluzki.

      Niepokój ścisnął mu żołądek, kładąc się cieniem na serce. Musiał kilka razy przełknąć ślinę, zanim zdołał się odezwać. Kochał żonę i dziecko bardziej, niż potrafił to wypowiedzieć, a opuszczanie ich zawsze było dla niego trudne. Dzisiaj było inaczej. Niezliczone pokolenia marynarzy miały do czynienia z porankami takimi jak ten. Spotkania z przełożonymi, zapowiadające zmiany. Skoro oni je przetrwali, jemu też to się z pewnością uda.

      Profesor historii w akademii floty powiedział kiedyś, że perspektywa historii jest daleką perspektywą. Ludzie tworzyli imperia, ponieważ chcieli, by ich imiona nie zostały zapomniane przez czas. Wznosili olbrzymie budowle z kamienia i stali, żeby ich potomkowie pamiętali ludzi tworzących świat, w którym dopiero oni żyją. Na Ziemi istniały budynki mające ponad tysiąc lat, czasami stanowiły jedyne dowody na istnienie imperiów, które miały trwać przez wieczność. Nieposkromiona pycha, jak określał to profesor. Budując, ludzie próbują nadać fizyczną postać swoim aspiracjom. Jednak gdy umierają, ich plany grzebane są wraz z nimi. Zostaje tylko budynek.

      Choć Marsjanie nigdy nie wyrażali jednoznacznie imperialistycznych zamiarów, mieli w sobie solidną porcję takiej samej pychy. Zbudowali tunele i komory jako tymczasowe kwatery w skałach Marsa, a potem zabrali się za zaplanowaną na pokolenia pracę uczynienia powierzchni planety miejscem nadającym się do zamieszkania.

      Pierwsze pokolenie odeszło, nie osiągając zamierzonego celu. Podobnie drugie, trzecie i kolejne, z dziećmi idącymi w ślady rodziców. Skończyło się na tym, że, dzieci znały ostatecznie tylko tunele i wcale nie uważały ich za takie złe. Straciły wgląd w szerszą wizję, ponieważ nigdy nie była ich marzeniem. Gdy przepadli twórcy oraz ich zamiary, zostały po nich tylko tunele.

      Patrząc na przemykające za oknem samochodu budowle stolicy Lakonii, Singh widział w nich te same masy materiałów i intencji. Olbrzymie budynki z kamienia i stali zaprojektowane, by pomieścić rządy jeszcze nieistniejącego imperium. Więcej infrastruktury niż Lakonia potrzebowałaby dla siebie przez całe stulecia. Ich kolumny oraz iglice odwoływały się do tysiącleci kultury Ziemi i Marsa, przekształcając je w wizję zadziwiająco ludzkiej przyszłości.

      Jeśli marzenia o imperium się nie ziszczą, pozostaną tylko dużymi, nigdy nieużywanymi budowlami.

      Pośród wysokich rangą oficerów lakońskiej armii nie było tajemnicą, że laboratoria wysokiego konsula dokonały niezwykłych przełomów w zakresie modyfikacji budowy ciała ludzi. Jednym z najważniejszych projektów było znaczne przedłużenie życia samego wysokiego konsula. Kapitan, pod którego rozkazami Singh służył jako porucznik, otrzymał oficjalną naganę za upicie się i określenie wysokiego konsula mianem „naszego własnego króla-boga”.

      Singh rozumiał jednak, dlaczego ten właśnie projekt jest tak ważny dla wysokiego konsula. Imperia, podobnie jak budynki, były ucieleśnionymi aspiracjami. Tracąc twórcę, gubiły swe przeznaczenie,