Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Klaudiusz Szymańczak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308071229
Скачать книгу
prosił ją Slade.

      – A wie pani, że tak? Grała. Taka dziwna. Niby klasyczna, ale jakaś dziwna. Wyłączyłem ją, jak tylko się zorientowałem, że coś z nim nie tak. Chciałem zadzwonić po policję, ale najpierw pobiegłem na dół do tego ochroniarza.

      – Rozumiem. Gdybyś sobie przypomniał coś jeszcze, zadzwoń. – Agentka wyjęła z portfela wizytówkę i wręczyła ją chłopakowi, po czym bez słowa ruszyła w kierunku metra.

      Dostawca z baru stał jeszcze chwilę, trochę zdezorientowany, trzymając w dłoni niewielki biały kartonik. Po chwili schował wizytówkę do tylnej kieszeni spodni i wolnym krokiem wszedł do baru, obejrzawszy się w drzwiach, by się upewnić, że agentka rzeczywiście sobie poszła. W grupie turystów, którzy stali na chodniku z wysoko zadartymi głowami i wpatrywali się w szczyty nowojorskich drapaczy chmur, dostrzegł plecy kobiety ubranej w czarny żakiet, niebieskie jeansy i czarne klasyczne buty na wysokim obcasie.

      Faktycznie, za bardzo się to wszystko klei, cholera – Karen trawiła w myślach zeznania dostawcy sushi i ochroniarza z apartamentowca oraz to, co powiedział Slade. Zero jąkania, zero zastanawiania się – wszystko im się układa. Jakby wykuli to na pamięć. Usiadła na moment na wielkim betonowym parapecie w oknie wystawowym eleganckiego butiku i wybrała w telefonie numer Slade’a, wysuwając z butów zmęczone marszem stopy.

      – Właśnie z nim rozmawiałam, John. Potwierdza, że muzyka grała, kiedy go znalazł – przeszła od razu do rzeczy. – Nie, nie jestem głodna. Przed chwilą jadłam w tym barze sushi… W Burger Kingu przy World Trade Center? – skrzywiła się z niedowierzaniem. – Chcesz tam jeść czy ich aresztować za ludobójstwo? Nie wierzę… – Pokręciła głową, zdumiona propozycją spotkania w fast foodzie. Schowała telefon i powoli włożyła buty, żegnając się z cudownym uczuciem ulgi, jakie sprawiło jej trzymanie stóp na chłodnym chodniku.

      Pół godziny później spotkali się w Burger Kingu. Slade pałaszował podwójnego hamburgera, podczas gdy jego partnerka przyglądała mu się z niesmakiem, pijąc sok pomarańczowy.

      – Jak ty możesz to jeść?

      – Zazwyczaj otwieram usta, potem gryzę duży kęs, a następnie powtarzam to kilka razy i już – odparł, po czym wykonał to, co przed sekundą opisał. Sos w bliżej nieokreślonym kolorze wypłynął z kanapki prosto do kartonowego pudełeczka, w którym dostarczono danie.

      – Bardzo śmieszne. Zastanawia mnie, jak filozof może jeść hamburgery? – Agentka Lee przyglądała się badawczo koledze.

      – A co mam jeść? Dzieła Hegla z keczupem?

      – Sprawiasz wrażenie człowieka myślącego, a ludzie myślący raczej nie powinni jadać takich rzeczy. – Przez moment próbowała zająć wygodną pozycję na malutkim krześle, zaprojektowanym tak, by nie dało się na nim siedzieć dłużej niż trzydzieści minut.

      – Kto tak twierdzi? – spytał prowokacyjnie z pełnymi ustami.

      – Lekarze. Przecież to żarcie zabija codziennie setki ludzi. – Odwróciła wzrok od Slade’a i przez chwilę przyglądała się przez okno mężczyznom pracującym na budowie.

      – Podobnie jak kopnięcie krowy, Karen. – Przełknął i kontynuował: – Po prostu lubię hamburgery. Są zrobione z krów, a krowy to zabójcy. Jedząc hamburgery, ratuję ludzkie istnienia.

      – Co? Nie wiem, jak można robić taką krzywdę sobie i tym krowom, zarzynanym na masową skalę. – Usunęła z kubka plastikową pokrywkę i powoli piła sok, nie używając do tego słomki.

      – Lepiej, żeby się w ogóle nie urodziły?

      – Żeby co? – Spojrzała ponownie na Slade’a, zdziwiona jeszcze bardziej niż poprzednio.

      – Jesteś wegetarianką?

      – Nie, ale staram się ograniczać jedzenie mięsa. Jest niezdrowe w nadmiarze i trochę mnie faktycznie uwiera to, jak się traktuje zwierzęta hodowlane. Nie jestem dzieckiem i wiem, że hamburgery nie rosną w lesie, ale…

      – Ale gdybyśmy tych zwierząt nie hodowali na mięso, większość z nich nigdy by się nie urodziła. Powstaje zatem pytanie, czy lepiej, żeby krowa się urodziła i żyła rok albo trzy, a potem ją zabić i zjeść, czy lepiej, żeby się nigdy nie urodziła, bo nie podoba nam się to, że trzeba ją będzie zaszlachtować, żeby ją zjeść. Jak sądzisz?

      – Sądzę, że przed chwilą wymyśliłeś sobie ten durny dylemat, żeby usprawiedliwić to, że wpieprzasz hamburgery. Nie udawaj głupka, bo robisz się pretensjonalny. – Odstawiła kubek i przyglądała się z politowaniem, jak Slade próbuje lichą serwetką wytrzeć kąciki ust, umazane sosem. – Skoro już postroszyliśmy sierść i powarczeliśmy, to może opowiesz mi, jak poszło z żoną Williamsa?

      – Trochę dziwne było to spotkanie.

      Przez kolejny kwadrans Slade referował przebieg spotkania, dzieląc się swoimi przypuszczeniami i wątpliwościami związanymi z panią Williams, po czym ruszyli w stronę stacji metra, gdzie się rozstali.

      W trakcie jazdy metrem do siedziby FBI agent notował wszystko, co mu przyszło do głowy, a także to, co ustaliła i sugerowała Karen.

      – Cześć, John! – Głos kolegi, na którego natknął się w hallu biurowca, wyrwał go z zamyślenia.

      – Cześć, Dave, dobrze, że cię widzę. – Slade uśmiechnął się oficjalnie, wyciągając dłoń na powitanie. – Sprawa jest. Sylvia Ramirez mówiła, że to ty sprawdzałeś tego dostawcę sushi od prokuratora okręgowego.

      – No ja, faktycznie. – Agent Dave Spender poluzował dwoma palcami kołnierzyk koszuli, za mały o co najmniej pół rozmiaru. – A co? Niech zgadnę… Davis przydzielił ciebie do tej roboty? Ramirez miała na to chrapkę.

      – No, mnie przydzielił i tę nową… Karen.

      – Jeszcze jej nie widziałem, ale chłopaki mówią, że fajna babka. – Mężczyzna zniżył głos i mrugnął porozumiewawczo.

      – Chyba fajna, a na pewno niegłupia. – Slade przeszedł kilka kroków w stronę foteli stojących w hallu i gestem dłoni wskazał koledze jeden z nich, po czym obaj rozsiedli się wygodnie. – A wracając do sprawy, dowiedziałeś się czegoś ciekawego o tym chłopaku?

      – Powiedział, co wiedział, dość składnie, i tyle. Przywiózł temu prokuratorowi jedzenie, które tamten faktycznie zamówił, sprawdziliśmy to. Drzwi były podobno otwarte, na zamku zero śladów włamania. Chłopak wszedł i go znalazł. Pobiegł na dół i powiadomił tego ciecia w hallu. Cieć wezwał policję, a gdy się okazało, że zmarły to urzędnik federalny, zadzwonili po nas. Ramirez była tam pierwsza. Ja dojechałem zaraz po niej, bo miałem robotę w okolicy. Technicy zrobili swoje, ten sushi boy współpracował bez zarzutu. Chłopaki zdjęły mu odciski, sprawdziły go. Wygląda na to, że po prostu ujawnił zwłoki. Konflikt z prawem miał dwa razy w życiu. – Spender rozpiął ostatni guzik koszuli, nie mogąc dłużej znieść ciasnego kołnierzyka. – Raz, gdy spowodował wypadek samochodowy, i drugi raz, gdy po pijaku zwyzywał policjanta i stawiał czynny opór w trakcie zatrzymania w jakimś klubie w SoHo.

      – Ten gość stawiał czynny opór policji? – ożywił się Slade. – Słyszałem, że waży tyle, co średni pies.

      – Daj spokój, przecież pracowałeś w policji, zanim tu przyszedłeś. Szamotał się pewnie trochę, to wpisali w kwity, że stawia czynny opór, na wypadek gdyby któryś z twoich dawnych kolegów nie wytrzymał i mu przyjebał. Wiesz przecież, że policja nie może nikomu przyjebać tak po prostu. Musi być jakieś uzasadnienie. Pijany był jak świnia podobno. Czytałem protokół. Gówno pamiętał, więc wpisali w papiery, co chcieli. Żadną z tych spraw nie zajmował się nigdy nasz zmarły prokurator okręgowy. Motywu raczej nie miał.

      – Okej, Dave.