Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Klaudiusz Szymańczak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308071229
Скачать книгу
motyw. Kilkunastu cwaniaków przebranych za agentów, którzy okradają nielegalnych imigrantów, nie będzie mordowało prokuratora. To bez sensu… Ale możecie się temu przyjrzeć. – Davis wstał, dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

      Para agentów opuściła gabinet szefa i przeszła w milczeniu do niewielkiego hallu, w którym znajdowały się windy. Slade wcisnął przycisk i spróbował nawiązać rozmowę.

      – Skoro mamy razem pracować, muszę ci zadać jedno pytanie. – Wsunął dłonie do kieszeni spodni niczym mały chłopiec, który chce sobie dodać pewności.

      – Zamieniam się w słuch – odparła, zerkając na przemian na Slade’a i na wyświetlacz, wskazujący, że winda jest dopiero na trzecim piętrze.

      – Czy jesteś, albo chcesz być, tak zwanym profilerem i dlatego przydzielili cię do tej sprawy?

      – Z tego, co się orientuję, profilerami, jak to określiłeś, są zazwyczaj policjanci i agenci z długim stażem – odpowiedziała po chwili. – Ja dopiero zaczynam, więc chyba nie jestem… Na razie chcę dokończyć doktorat i być dobrą agentką. To wszystko. A co do profilerów, zawsze wydawało mi się to… – dzwonek windy, z której wysiadło kilka osób, przerwał jej wypowiedź – …ciekawe – dokończyła, gdy weszli do środka i zasunęły się za nimi drzwi.

      Slade wybrał poziom zero i mocno, choć dyskretnie pociągnął nosem, by lepiej poczuć woń perfum swojej nowej partnerki, które bardzo mu się spodobały.

      – Nie jedziemy na parking? – Zdumiony głos koleżanki przerwał mu analizę osmologiczną.

      – Lubię jeździć metrem. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, rzecz jasna. Poza tym przez Maiden Lane samochodem będziemy jechać dwa razy dłużej.

      – Ostrzegali mnie, że trochę dziwak jesteś i filozof. – Uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd się spotkali, odsłaniając równe, nienaturalnie białe zęby.

      Slade jako jeden z nielicznych w biurze miał zwyczaj dojeżdżać metrem na miejsce zbrodni. Koledzy Slade’a rzadko podzielali jego dziwaczną fascynację nowojorskim transportem publicznym, który miał co prawda imponujący zasięg i można było dzięki niemu dotrzeć niemal wszędzie, jednak jakość tych podróży pozostawiała wiele do życzenia.

      Nowoczesny, kilkunastopiętrowy beżowy apartamentowiec przy Maiden Lane świetnie komponował się z otaczającymi go starymi kamienicami i był usytuowany dosłownie nad stacją metra. Idealne miejsce do zamieszkania dla kogoś, kto poruszał się głównie po Manhattanie, gdzie mieściło się biuro prokuratora okręgowego.

      Słońce lekko przebijało się przez chmury. Slade stanął na rogu ulicy, żując gumę i przypatrując się uważnie budynkowi, w którym mieszkał prokurator. Agentka Lee zatrzymała się kilka metrów dalej, zdziwiona, że jej partner nagle zniknął. Zawróciła i wolnym krokiem podeszła do niego.

      – John, wszystko okej? – spytała, zasłaniając dłonią twarz przed słońcem. – Zapomniałeś rano wziąć leki?

      Otaczające ich wąskie, jednokierunkowe uliczki były naszpikowane malutkimi sklepikami i punktami usługowymi, których kolorowe szyldy tworzyły nieco kiczowatą, ale klimatyczną mozaikę.

      – Trochę za dużo tu się dzieje, żeby tak po prostu wejść do budynku, zabić prokuratora okręgowego i wyjść. Wszędzie są kamery. Ktoś wszedł na pewniaka. Nie bojąc się, że go zdemaskują. Prokurator chyba naprawdę lubił jakieś konkretne sushi, skoro mieszkając tutaj, zamawiał coś z dostawą. – Slade wskazał szerokim gestem bary i restauracje, których wokół było z kilkanaście.

      – Robota czeka, pozwiedzamy później. – Karen ruszyła do przodu.

      Parter zajmowały wielkie sklepy z ogromnymi, przeszklonymi witrynami. W środku uderzał rozmach, z jakim zaprojektowano wnętrze, budynek przypominał bardziej dworzec kolejowy lub świątynię niż apartamentowiec czy biurowiec. Przeszli powoli w kierunku recepcji, w której siedział starszy, dystyngowany mężczyzna w eleganckim uniformie. Wielki monitor ustawiony na kontuarze służył strażnikowi głównie do tego, aby się za nim chować i drzemać, wtedy gdy hall był niemal pusty, tak jak teraz. Kiedy agenci podeszli, mężczyzna wstał z obrotowego fotela, poprawił marynarkę i przeczesał dłonią przydługie, siwe włosy. Slade sięgnął do kieszeni po legitymację FBI i już miał wyjaśnić cel wizyty, gdy znudzony ochroniarz wycedził przez zęby:

      – Dziesiąte piętro. Na korytarzu siedzi jakiś młody.

      Legitymacja FBI nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia, z czego Slade wywnioskował, że to najprawdopodobniej były policjant, który znalazł sobie ciepłą posadę na emeryturze. Agent uśmiechnął się i pozwolił mężczyźnie wrócić na obrotowy fotel, aby mógł kontynuować drzemkę. Przeszli kilka kroków dalej w stronę wind i Slade nacisnął stylizowany przycisk, wkomponowany w ścianę tak doskonale, że jubilerzy od Tiffany’ego nie powstydziliby się takiej roboty. Cichy dźwięk dzwonka przerwał mu podziwianie misternych ozdób. Stylowe, acz nowoczesne drzwi rozsunęły się powoli, zapraszając do wnętrza kabiny.

      – Matko kochana… Ta winda ma wyższy standard wykończenia niż moje mieszkanie – wymamrotał Slade, rozglądając się dookoła. – Skąd prokurator okręgowy miał kasę na apartament w takim budynku?

      – Pewnie był utrzymankiem tego faceta z sushi baru, który tak naprawdę jest ekscentrycznym milionerem, ale ma nietypowe fantazje seksualne, na przykład przebiera się za dostawców jedzenia i uprawia seks z nieznajomymi starszymi mężczyznami. – Agentka Lee nie mogła powstrzymać się od ironii.

      – O tym piszesz doktorat? – Slade nie dawał za wygraną.

      – Nie. Doktorat piszę o facetach, którzy dobiegają czterdziestki, zaczynają mieć problemy z życiem seksualnym i wąchają w windach koleżanki z pracy. – Spojrzała na niego z góry, unosząc brew, i stanęła na palcach w swoich nieco za dużych butach na wysokich obcasach.

      Korytarz na dziesiątym piętrze wyglądał niemal tak samo jak wnętrza nowojorskiego Metropolitan Museum of Art. Na marmurowych ścianach wisiało kilka abstrakcyjnych obrazów, których kolorystyka idealnie harmonizowała z otoczeniem. Mieszkanie prokuratora znajdowało się na końcu korytarza, gdzie przed drzwiami, na niewielkim składanym krześle, siedział młody mężczyzna ubrany na czarno, najwyraźniej funkcjonariusz w cywilu. Slade wyciągnął dłoń na powitanie, a jego partnerka w tej samej chwili pokazała legitymację służbową. Policjant ożywił się i wstał z niewygodnego krzesła.

      – Byli tu już jacyś ludzie od was, technicy też. Taka jedna agentka, Latynoska… naprawdę superdziewczyna, nie ma pan może telefonu do niej? – Policjant uśmiechnął się szelmowsko, po czym spojrzał na agentkę Lee i nieco się zmieszał. – Zrobili swoje i poszli. Od kilku godzin zastanawiam się, po jaką cholerę tu siedzę.

      – Pewnie po to, żebym ci powiedział, że ta agentka, która ci wpadła w oko, nazywa się Sylvia Ramirez. – Slade nie przepuścił okazji do wyswatania koleżanki. – Pracuje w biurze FBI na Manhattanie i z tego, co wiem, nie ma faceta, jeśli jednak dalej będziesz się tak czaił, to ktoś ci ją sprzątnie sprzed nosa. Mam jej numer telefonu, ale bez jej wiedzy go nie podam. Skoro los skrzyżował tutaj wasze drogi, to dalej kombinuj sam.

      Funkcjonariusz uśmiechnął się trochę już dyskretniej i uchylił powoli drzwi. Nie przestępując progu, wyciągnął dłoń przed siebie.

      – Zapraszam. – Zerknął ponownie na wciąż otwartą legitymację FBI. – Agentko Lee… Panie przodem… Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

      Slade zrobił krok i popchnął ciężkie skrzydło z ciemnego drewna. Otworzyło się bezszelestnie na oścież, ukazując szeroki korytarz, prowadzący z jednej strony do kuchni, a z drugiej do trzech pokoi. Agentka Lee wyminęła kolegę.

      – Na prawo.