Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Klaudiusz Szymańczak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308071229
Скачать книгу
sprawa rozeszła się po kościach. Podobno jakiś dzieciak coś nazmyślał i sprawę umorzono, gość jednak wyjechał pod koniec dwa tysiące drugiego roku, bo ludzie trochę krzywo na niego patrzyli. Tutaj musiał niby zaczynać od zera. Wynajmował niedaleko całkiem duży dom. W zasadzie nic podejrzanego tam nie było, chociaż trochę to dziwne, że miał wypasiony telewizor, kosmiczny ekspres do kawy i sporo drogich ciuchów w szafie. Moja żona pracuje w agencji nieruchomości, stąd wiem, że ten dom był wystawiony do wynajęcia z zupełnie podstawowym wyposażeniem, a tam nawet żelazko było nowe i drogie. Pamiętam też, że nie miał komputera, co także wydało mi się dziwne. Żadnego. No, ale może nie chciał, żeby go internet kusił, jeśli faktycznie miał skłonności pedofilskie. Poza tym słabo wygląda, że jego zwłoki znaleziono w miejscu, w które przychodzi młodzież. Tutaj niedaleko jest szkoła. Nie mam w zwyczaju oskarżać niewinnych ludzi, ale skoro w Oklahomie był jakiś smród z molestowaniem, a tutaj dzieciaki znajdują go w kanałach koło szkoły, to…

      – Rzeczywiście, słabo to wygląda – zgodziła się Lee i zerknęła na swojego partnera.

      – Mogę? – Slade wyjął fotografie z dłoni porucznika Watersa i przyglądał się im przez moment, mimo że doskonale wiedział, co na nich jest. – A jak sytuacja u niego w domu?

      – Wszystko wygląda tak, jakby po prostu wyszedł do pracy. Nic podejrzanego nie znaleźliśmy.

      Wpatrując się w zdjęcia, Slade machnął na oślep patykiem, próbując pozbyć się dyndającej na nim prezerwatywy, która poszybowała prosto w kierunku dodge’a i zawisła na prawym lusterku. Porucznik Waters nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Karen podeszła żwawym krokiem do Slade’a, wyrwała mu patyk, złamała go na kolanie i cisnęła w krzaki za plecami partnera.

      – John, do cholery… – wycedziła szeptem przez zęby i pociągnęła go lekko za czerwony krawat, usiłując przywołać do porządku. – Albo się uspokoisz, albo cię wsadzę do samochodu i zamknę. Rozumiem, że masz trochę alkoholu we krwi, ale jesteśmy w pracy, więc trzymaj fason. Słyszałam, że Polacy mają inne normy w tej dziedzinie.

      – Dobra, Karen, wyluzuj, chcę obejrzeć te fotki. – Slade zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie musiał dostosowywać swojego czasem ekscentrycznego zachowania do oczekiwań innych.

      – Ja ci zaraz wyluzuję… – Pogroziła mu palcem.

      – Dużo więcej o nim nie wiadomo. – Waters chrząknął, próbując wrócić do tematu. – Długo w tym syfie nie leżał. Według wstępnej opinii lekarza zginął wczoraj nad ranem. Te dzieciaki znalazły go jakoś przed siódmą. Przyczyną śmierci była podobno utrata dużej ilości krwi, ale nie znam wyników sekcji.

      – Spore te dwie rany na plecach. Czym to, do cholery, zrobione? – Przyjrzał się ponownie fotografiom zwłok leżących na pokrwawionych śmieciach i przypomniał sobie uwagę Paula Willkowsky’ego, że pionową linię na czole prokuratora wycięto prawdopodobnie skalpelem.

      – Zadzwońcie później do koronera, to wam poda dokładne ustalenia. Ja z nim rozmawiałem chwilę przed sekcją – wyjaśnił Waters.

      – Koniecznie trzeba to sprawdzić – wymamrotał Slade pod nosem, przyglądając się z uwagą zdjęciom. W tle fotografii zauważył dziwny symbol namalowany czarną farbą na ścianie kanału. Po bliższych oględzinach stwierdził, że znak został zrobiony niedawno: czerń farby wyraźnie odbijała światło lampy błyskowej. Symbol przypominał swastykę, jednak jego kształt odbiegał od przedstawianych w podręcznikach. Agent zamyślił się na moment. Już po raz drugi, odkąd rozpoczął pracę nad tą sprawą, przemknęło mu przez głowę, że sprawca obu zabójstw chciał przyciągnąć jego uwagę, chociaż analogia między muzyką Pendereckiego a swastyką wydała mu się po chwili naciągana. – O której dostawca znalazł tego naszego prokuratora? – Oddał zdjęcia porucznikowi i spojrzał pytająco na partnerkę, nie mogąc sobie przypomnieć szczegółów śmierci Williamsa.

      – Około szóstej rano.

      – Cholera, gość szybko działa. Jak tak dalej pójdzie, jutro do południa będziemy mieli kolejnego trupa – wymknęło się Slade’owi.

      – Macie więcej trupów? – zapytał porucznik Waters.

      – Na to wygląda – odparła w zamyśleniu agentka Lee. – I nie bardzo chcielibyśmy mieć kolejnego. Dobra, panowie! Starczy tego ględzenia. Rozejrzyjmy się po tym kanale i weźmy się do jakiejś konkretnej roboty.

      – Tego miejsca nie ma w przewodnikach turystycznych – stwierdził Slade, gdy ponownie skierowali się w stronę wejścia do kanału. – Morderca musiał je znaleźć w internecie albo pochodzi z tej okolicy. Mógł też tu chodzić do szkoły albo ma dzieci w wieku szkolnym. Ewentualnie pracuje w jakiejś instytucji, w której ma do czynienia z młodymi ludźmi. Sąd dla nieletnich, policja, opieka społeczna…

      – Jeśli ma dzieci, to raczej jest rozwiedziony. Człowiek, który w ciągu niecałej doby, nad ranem, załatwia dwóch pracowników federalnych, nie może mieć rodziny na głowie. Do tego trzeba dużej swobody działania – oceniła Karen, podążając za porucznikiem Watersem po metalowej kładce technicznej, która biegła wzdłuż ściany kanału i prowadziła od wejścia w głąb. Nie zauważyli jej, kiedy wchodzili tu po raz pierwszy.

      – Albo jest kierowcą ciężarówki. Oni spędzają dużo czasu poza domem i ciągle się przemieszczają. – Waters chętnie włączył się w śledcze rozważania i machnął ręką w lewo, wskazując przejście do sąsiedniego pomieszczenia, w którym znaleziono zwłoki.

      – Z tego listonosza podobno był kawał chłopa, na oko jakieś dziewięćdziesiąt kilogramów. – Slade, zanim tam weszli, oparł się o metalową balustradę oddzielającą kładkę od zwałów śmieci i spojrzał na porucznika. – Nie znaleźliście śladów opon albo wskazujących na wleczenie zwłok? Morderca musiał go tu przecież jakoś dostarczyć. A może go tu zwabiono?

      – Nie wiem, co ktoś musiał mu obiecać, żeby wszedł w takie miejsce. – Waters spojrzał wymownie na ciemny kanał.

      – Jeśli to pedofil, to chyba jasne co… – Slade rozwiał wątpliwości porucznika Watersa.

      – Koroner twierdzi, że najpierw go ogłuszono. Z tyłu głowy miał ranę od uderzenia tępym narzędziem. Na twarzy też miał obrażenia sugerujące, że upadł na beton z pozycji stojącej, więc w łeb musiał dostać gdzie indziej. Później go tu przyniesiono i pocięto. Nie widać śladów wleczenia. Przed wejściem leżą kamienie. Gdyby go po nich ciągnął, byłoby widać gołym okiem. Wygląda na to, że ktoś go tu wniósł.

      – Na ciele nie było żadnych śladów sprawcy? Jakieś włókna? – Slade dopytywał.

      – Włókna? Tutaj? Agencie Slade, ten kanał od lat jest śmietnikiem. Facet był oblepiony własną krwią i śmieciami. Kto by tam włókno zidentyfikował?

      – Trudno się nie zgodzić – Slade rozejrzał się dookoła. – Żadnych śladów obok ciała nie było? Skoro upadł ogłuszony na beton, to raczej gdzieś niedaleko. Szukaliście w okolicy?

      – Jasne – odparł Waters. – Dziesiątki śladów butów, niedopałków i puszek po piwie. Żadnej krwi nigdzie nie znaleźliśmy. Tutaj codziennie kręcą się jacyś ludzie.

      – Rozumiem – kontynuował Slade – że trzeba albo przeskoczyć ogrodzenie, albo mieć klucz do kłódki od kogoś z wodociągów, żeby tu wejść, ewentualnie można się tu dostać przez ten las od strony torów. Nie sądzę, żeby ktokolwiek przerzucał dziewięćdziesięciokilogramowe zwłoki przez ogrodzenie, w dodatku w pobliżu firmy wodociągowej, gdzie ludzie… – Slade przerwał, gdyż przejeżdżający właśnie pociąg całkowicie zagłuszył jego słowa – …pracują przez całą dobę – dokończył i natychmiast sięgnął po smartfona. – Kurwa! Nie ma zasięgu w tym bunkrze!

      Pobiegł