Mroczny świt. Klaudiusz Szymańczak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Klaudiusz Szymańczak
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788308071229
Скачать книгу
i ołówek do wewnętrznej kieszeni marynarki i spojrzał na partnerkę. – Jeśli ktoś kręci, stresuje się albo próbuje coś ukryć w trakcie rozmowy z policją lub FBI, to wiadomo, że chciałby powiedzieć prawdę, ale coś tam ma za uszami. Do pewnego stopnia to naturalne, że w takiej sytuacji się denerwujesz. A jeżeli ktoś ma w głowie gotowe scenariusze, zawsze mi się to wydaje jakieś dziwne. Jakby się przygotował, nie?

      – Nie przesadzasz? Przecież ten facet pół życia był policjantem. Czym miałby się denerwować? – Karen zwolniła kroku, bo Slade za nią nie nadążał.

      – Niby tak, ale ta jego znajomość z prokuratorem i trochę teatralny luz wydają mi się podejrzane – odparł, lekko zdyszany, bo ciągle musiał podbiegać za partnerką.

      Krótko po tym, jak weszli na stację metra, na peron z hukiem wtoczył się pociąg. Kolorowy tłum ruszył w kierunku drzwi, wpychając agentów do środka wagonu.

      FONTANNA BETHESDA

      CENTRAL PARK, NOWY JORK

      SOBOTA, 12 MAJA 2018 ROKU

      Żona zmarłego prokuratora, Hannah Williams, odebrała telefon od agenta Slade’a kilka minut po dwunastej. Kobieta z trudem prowadziła rozmowę, ale ze zrozumieniem podeszła do prośby śledczego o pilne spotkanie. Nie chciała jednak umawiać się z nim w mieszkaniu ani w biurze FBI. Umówili się o trzynastej w Central Parku przy fontannie Bethesda.

      Slade dotarł na miejsce pół godziny przed spotkaniem. Wolny czas poświęcił na spacer po Central Parku. Wysiadł na stacji metra przy skrzyżowaniu Lexington Avenue i 59. ulicy, dość daleko na południe od fontanny Bethesda. Jako dziecko spędzał w Central Parku całe dnie i wciąż lubił tu wracać, aby przechadzać się alejkami, po których biegał kiedyś z przyjaciółmi. Park był najwspanialszym miejscem w Nowym Jorku. Położony w samym sercu Manhattanu, otoczony siecią ulic, po których bez końca sunęły setki samochodów, nieustannie trąbiąc. Niesamowity hałas nowojorskich ulic ginął stopniowo, w miarę jak wchodziło się w głąb parku. Wielkie drzewa chroniły zarówno przed wiatrem, jak i przed słońcem, a olbrzymie trawniki od lat zapewniały przestrzeń do zabawy dla dzieci i psów.

      Ależ ja tu dawno nie byłem, pomyślał. Usiadł na ławce i przez chwilę obserwował biegaczy, cierpliwie pokonujących kolejne jardy i mile wzdłuż szerokich parkowych alej. Przejrzał listę pytań, które zapisał w notesie na okoliczność rozmowy z żoną ofiary, ale nie mógł się na nich skupić. Za każdym razem, kiedy tworzył listę rzeczy do zrobienia, przyłapywał się na tym, że robił w danej sprawie wszystko oprócz tego, co było na liście. Podobnie było z rozmowami – zawsze przebiegały według jakiegoś dziwnego scenariusza, którego w żaden sposób nie umiał skontrolować. Nie lubił tej cechy u siebie i od lat próbował nad nią zapanować, ale bez skutku.

      Po krótkim spacerze dotarł na miejsce spotkania dziesięć minut przed czasem. Fontanna i wielkie, dwupoziomowe tarasy dookoła niej tworzyły idealnie skomponowaną całość, a staw i drzewa w tle otulały szczelnie tę perłę architektury. Ponaddwumetrowa postać kobiety anioła, stojąca na wysokim postumencie, fascynowała Slade’a od wczesnego dzieciństwa. Podszedł do krawędzi akwenu okalającego fontannę i przyglądał się jej z takim samym podziwem jak przed laty. W środku zabawy potrafił odłączyć się od przyjaciół, by kontemplować kaskady wody lejące się spod stóp anielicy na niższy poziom fontanny, gdzie za wodną kurtyną kryły się cztery rzeźby cherubinków, symbolizujące odpowiednio powściągliwość, czystość, zdrowie i pokój. Potrzebował takich chwil. Kilkanaście przeprowadzek, do których zmuszeni byli rodzice, emigranci z Polski, nie zbudowało w nim poczucia bezpieczeństwa i stabilności, a wręcz mocno nim zachwiało.

      – John Slade? – Spokojny damski głos wyrwał go z rozmyślań.

      – Tak, to ja. – Agent odwrócił się gwałtownie do kobiety, jakby jej pojawienie się go zaskoczyło, mimo że przyszła o ustalonej godzinie. – Przepraszam, zamyśliłem się. Ta fontanna jest naprawdę…

      – Piękna? – dokończyła za niego pani Williams.

      – Piękna, owszem. To ponoć pierwszy monument w przestrzeni publicznej Nowego Jorku, którego autorem była kobieta, Emma Stebbins. Dzisiaj wszyscy mówimy „Bethesda Fountain”, ale oryginalna nazwa tej postaci to Anioł Wód.

      – Zgadza się – odparła, kiwając z uznaniem głową.

      – Może ma pani ochotę na kawę lub coś do jedzenia? Moglibyśmy gdzieś tutaj usiąść i porozmawiać.

      – Nie mam apetytu, a kawa skończyłaby się chyba zatrzymaniem akcji serca. Usiądźmy na tej ławce. – Wyciągnęła dłoń, prezentując niezwykle elegancką biżuterię na palcach i nadgarstku.

      – Oczywiście – przystał na propozycję i wolnym krokiem ruszyli w stronę ławki. – A właściwie to jak mnie pani rozpoznała? Widzimy się pierwszy raz, a pani wiedziała, że to ja – zapytał niezbyt mądrze, chcąc rozładować te kilka sekund krępującej ciszy.

      – Dyrektor Davis powiedział mi, że pan będzie się zajmował sprawą śmierci mojego męża, bo jeśli jakaś sprawa jest choćby trochę nietypowa albo ma polski wątek, to zazwyczaj wysyła pana i na razie jeszcze się nie zawiódł. Dodał, że jeśli umówimy się w miejscu publicznym, to powinnam szukać mężczyzny w czarnym garniturze i butach z czerwonymi sznurówkami, który będzie albo jadł hamburgera, albo rozmyślał. Jako że z wykształcenia jestem historyczką sztuki, ten malowniczy opis zaintrygował mnie na tyle, że nie zadawałam już więcej pytań, tylko czekałam na pański telefon.

      – Pani Williams, przede wszystkim szczerze pani współczuję. Niestety, moja praca polega na zadawaniu pytań i nie wszystkie będą łatwe.

      – Proszę pytać – odparła spokojnie.

      Z torebki od Prady wyjęła ozdobną papierośnicę i zapaliła papierosa, nie zważając zupełnie na zakaz palenia w miejscach publicznych. Wyglądała naprawdę dobrze, gustowna czarna garsonka dodawała jej klasy, dzięki której miała prawdopodobnie immunitet na wszystko. Z paleniem w parkach włącznie.

      – Czy pani mąż miał jakichś wrogów? Ze względu na to, czym się zajmował, lub prywatnie.

      – Prywatnie nie sądzę, ale przez lata pracy w prokuraturze postawił ludziom trochę zarzutów. – Zaciągnęła się po raz kolejny, tym razem naprawdę mocno. – Może to zemsta jakiegoś skazańca, który wyszedł na wolność.

      – Ma pani podejrzenia? W państwa salonie, tam gdzie go znaleziono, grała muzyka. Lacrimosa Krzysztofa Pendereckiego. Czy to coś pani mówi? Z czymś się kojarzy?

      – Ktoś, kto to zrobił, musiał wiedzieć, że mąż jest melomanem. Lubił Pendereckiego, ale jeśli muzyka odtworzona była z płyty, to płyta na pewno nie była jego. Chyba że kupił ją dzień przed śmiercią, w co wątpię. Od lat kupował muzykę w sieci. Ciekawi mnie jednak, po co ktoś przyniósł tę płytę.

      – Mnie również. – Slade zamilkł na chwilę, nie mogąc przestać myśleć o tym, że płyta polskiego kompozytora na miejscu zbrodni mogła mieć jakiś związek z nim samym. – Czy mogłaby pani o to spytać znajomych męża? Może od kogoś ją pożyczył?

      – Mark miał zasadę, że nie pożyczał nikomu ani od nikogo książek i płyt. Twierdził, że takich drobnych przedmiotów nikt nie oddaje – odparła bez wahania. – Poza tym dzisiaj mało kto kupuje płyty. – Zawiesiła głos i zaciągnęła się papierosem. – Penderecki to nie jest muzyka, której słucha się ze znajomymi przy kieliszku wina lub kawie. W to się trzeba zanurzyć. – Zgasiła na wpół dopalonego papierosa o metalowe oparcie i strzepnęła na ziemię resztki popiołu, którego drobiny przywarły do paznokci, polakierowanych na idealną czerń. – Nie mam pojęcia, o co chodzi z tym Pendereckim.

      – A czy brała pani pod uwagę…

      – Samobójstwo?