– Grace? – wołam. – Jaki kolor miało wczoraj prześcieradło na łóżku?
Po krótkiej chwili dziewczyna staje w drzwiach sypialni i mówi:
– Chyba białe… – Zerka na łóżko. – Ale to na pewno nie to samo. Tamto było całe mokre od krwi.
Sama nie wiem, po co o to pytałam. Na pewno i tak nie udzieliłaby mi innej odpowiedzi.
– Cóż, w każdym razie twojego telefonu tu nie ma. Musimy się stąd zbierać, jeśli mówisz prawdę i to istotnie nie jest twoje mieszkanie.
A człowiek, który nas tu zastał, równie dobrze może teraz dzwonić na policję. Grace jednak nie rusza się z miejsca. Ja z kolei czuję silną potrzebę opuszczenia tego mieszkania.
– Słuchaj, nie wiem, co się dzieje, ale nie chcę się do tego mieszać. Chcesz, to tu zostań, ale ja wychodzę.
Grace przygląda mi się bez słowa, ale kiedy ją mijam, łapie mnie za rękę.
– Proszę cię, Simone, mogę iść z tobą? Boję się. Nie wiem, co to był za facet, ale on wszystko słyszał. Nie mogę iść do domu. Znajdą mnie. A on pewnie ma mój telefon.
Cała się trzęsie, a mnie po raz kolejny ogarniają opiekuńcze uczucia. Wbrew zdrowemu rozsądkowi obejmuję ją ramieniem i mówię:
– Okej, ale wyjdźmy stąd. Zdecydować, co dalej, możemy już na ulicy.
Dociera do mnie, że przejęłam kontrolę nad sytuacją i podejmuję decyzje za nią, jak gdybym była jej matką. Nadal nie wiem do końca, czy mogę jej ufać, ale Grace wydaje się w tej chwili tak bezradna, że nie mam serca jej zostawić.
Wyszedłszy na zewnątrz, czuję ulgę. Powiew świeżego powietrza na policzkach pomaga się skupić, podjąć decyzję. Zatrzymuję się przy metalowej barierce i szperam w torbie w poszukiwaniu telefonu.
– Co robisz? – pyta wystraszona Grace.
– Muszę zadzwonić – odpowiadam i od razu wyjaśniam jej, że nie chodzi o telefon na policję.
Najpierw muszę się zorientować w sytuacji.
– Chodźmy gdzieś dalej – sugeruje dziewczyna. – Lepiej będzie, żeby nas tu nie widziano.
Ogląda się na apartamentowiec i chowa głowę w ramiona, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak jest zimno. Wyciąga z kieszeni czarne wełniane rękawiczki i wsuwa je na palce. Przez kilka minut bez słowa idziemy w kierunku stacji metra. Z nieba sączy się marznąca mżawka. Po drodze staram się zaglądać w twarze wszystkich przechodniów. Mało prawdopodobne, bym poznała człowieka, który przeszkodził nam w rozmowie, ale nie zaszkodzi mieć się na baczności. Dostrzegam, że Grace też toczy dookoła wzrokiem, znowu bardzo spięta.
Zatrzymujemy się dopiero przy zejściu do metra. Wyciągam komórkę i dzwonię do Matta. Nie spodziewam się, że odbierze – o tej porze przyjmuje pacjentów – ale należy mu się słowo ostrzeżenia. Zamierzam mu powiedzieć, że przyprowadzę do domu dziewczynę, która wie coś o naszej Helenie.
Grace stoi w przedpokoju; nie zdjęła kurtki ani nawet rękawiczek. Już samo to pokazuje, jak nieswojo musi się czuć w moim domu. Włączam termostat i ściągam płaszcz, zastanawiając się, czy dziewczyna uzna to za zaproszenie. Ale nie, rozgląda się tylko, chłonąc wzrokiem szczegóły wystroju. Być może też powinnam się denerwować, że wpuściłam pod swój dach nieznajomą, ale nie dręczy mnie niepokój. Przeciwnie, uznaję, że teraz to ja mam przewagę. Grace znalazła się na moim terenie i zapewne czuje się zagubiona. Bez wątpienia zastanawia się, czy można mi wierzyć. W końcu jesteśmy sobie zupełnie obce. W zasadzie powinnam złamać dane słowo i zadzwonić na policję. Tylko co bym im powiedziała? Nie ma żadnych dowodów na to, że Grace popełniła jakiekolwiek przestępstwo, a jedyną poszlaką łączącą tę dziewczynę z Heleną jest obecność pluszowej zabawki.
Przyglądając się Grace, zauważam, że trochę się rozluźniła. Nie kuli się już tak mocno jak na zewnątrz.
– Chodź do kuchni – mówię.
Tam jest cieplej.
Posłusznie drepcze za mną.
– Macie piękny dom. Jest ogromny. Mieszkanie ma… Ginny wcale nie jest małe, ale przy tym wygląda jak pudełko od zapałek!
Rozglądam się po kuchni, starając się zobaczyć dom oczami Grace. Mieszkamy w wiktoriańskim szeregowcu, dom ma cztery sypialnie i jest zaskakująco przestronny. Nie wydaje mi się jednak przesadnie duży. Nie należymy z Mattem do ludzi, którzy lubią popisywać się majątkiem. Po prostu chcieliśmy zamieszkać gdzieś, gdzie czulibyśmy się swobodnie. I gdzie byłoby miejsce na kilka osób, gdybyśmy jednak zdecydowali się na ten krok.
– Macie więcej dzieci? – pyta Grace, jak gdyby czytała mi w myślach.
Przełykam nerwowo i gestem zapraszam ją, by usiadła na kuchennym krześle.
– Nie… Myśleliśmy o tym, ale ja nie mogłam się na to zdobyć. To tak, jakbym zastępowała Helenę kimś innym. Nie chciałam tego robić.
Sama się dziwię, jak łatwo przyszło mi zwierzyć się Grace z czegoś takiego.
Ona tylko kiwa głową i sadowi się przy stole.
– Napijesz się czegoś? – pytam, świadoma niecodzienności całej sytuacji.
Czemu podejmuję tę dziewczynę u siebie, jakby była znajomą, z którą nie widziałam się od bardzo dawna?
– Poproszę coś zimnego – odpowiada. – Nie przepadam za herbatą ani kawą. Ostatni raz piłam kawę wieki temu, kiedy byłam z wizytą u mamy.
Tym razem się nie poprawia, ostatnie słowo dźwięczy w powietrzu jak niewypowiedziany wyrzut.
Żadna z nas się nie odzywa, kiedy nalewam Grace soku pomarańczowego. Jestem jednak świadoma jej obecności i tego, że uważnie śledzi każdy mój ruch. Może analizuje mój wygląd, szukając podobieństw? A może śmieje się w duchu z mojej łatwowierności? Ani jej twarz, ani mowa ciała nie sugerują nic podobnego, ale wolę jeszcze nie opuszczać gardy. Trwamy w milczeniu – jeszcze nie przyjaznym, ale i nie wrogim. Nie wiem, co mam myśleć o panującej między nami atmosferze, tak jak nie wiem, co myśleć o samej Grace.
Podaję jej szklankę, a ona pociąga łyk i ponownie rozgląda się po kuchni. Siadam naprzeciwko, by bliżej przyjrzeć się jej twarzy.
– Zanim wsiadłyśmy do metra, dzwoniłam do Matta, mojego męża. Będzie w domu dopiero za parę godzin. Całe popołudnie przyjmuje pacjentów.
– Twój mąż jest lekarzem? – pyta Grace z zainteresowaniem.
– Tak, internistą. Ma gabinet niedaleko stąd, przy Fulham Palace Road.
Natychmiast karcę się w duchu, że to powiedziałam. Nie powinnam dzielić się z nią żadnymi informacjami. Nie wiem przecież, kim naprawdę jest ani czego chce.
– Nie wiem, gdzie to jest. Pierwszy raz jestem w Fulham. Znaczy, przejeżdżałam tędy, ale zupełnie nie znam tej dzielnicy. – Obejmuje szklankę palcami, ale nie unosi jej do ust. – Twój mąż wie, że tu jestem? Powiedziałaś mu o mnie? Myślisz, że mi uwierzy?
Zarzuca mnie pytaniami w takim tempie, że nie wiem nawet, od którego zacząć.
– Niewiele mu powiedziałam. Zostawiłam tylko wiadomość, że muszę z nim porozmawiać, kiedy wróci. Będę chciała zamienić z nim parę