Próba sił. T.S. Tomson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.S. Tomson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 978-83-8147-738-3
Скачать книгу
oczyma podniosła powoli głowę. Nabrała oddechu w płuca, ból był znacznie mniejszy niż przed godziną. Patrzyła przed siebie, na lustro, które pokazywało teraz jedynie bezkresną czerń. Usłyszała wibracje telefonu. Dioda zaczęła migać cyklicznie, rzucając światło niczym stroboskop, raz po raz ukazując w lustrze na ułamek sekundy jej oblicze. Patrzyła tak jak niedawno w hotelu, tylko że wtedy miała w sercu nadzieję, teraz obawiała się, że nie ma nawet serca. Wstrzymała oddech i włączyła światło.

      Ślad po rozcięciu całkowicie zniknął. Oprócz rozmazanego makijażu i tuszu na policzkach oczy były normalne, tak samo jak usta. Szybkim ruchem rozwiązała płaszcz i zrzuciła go z siebie. Ciało, pomijając niedomyte ślady krwi, miała takie jak o poranku. Tylko na jej ręce widniały cyfry napisane czerwoną szminką. Gdy patrzyła tak na siebie, wciąż nie mogła zrozumieć, co się stało. Nie potrafiła pojąć tego, jak jej życie mogło się zmienić w jeden wieczór. Została skrzywdzona i uzdrowiona, tylko że cokolwiek uzdrowiło jej ciało, nie uzdrowiło skrzywdzonej psychiki. Wysypała wszystko z torebki do umywalki i spośród stosu banknotów, różnych przyborów i telefonów wygrzebała szminkę, którą na idealnie czystym lustrze przepisała szyfr z ręki.

      Wyszła z łazienki i zapaliła główny włącznik światła. Mieszkanie rozjaśniło mnóstwo ledowych świateł. Zobaczyła znany jej przestronny salon. Na lustrze wisiała samoprzylepna karteczka.

      Panno Mori, posprzątałam wszystko, mam nadzieję, że jest Pani zadowolona. Proszę zadzwonić, gdy będzie Pani chciała ponownie skorzystać z moich usług.

      Marie.

      P.S. – Pozwoliłam sobie wyrzucić wszystkie przeterminowane produkty z lodówki. Mam nadzieję, że się Pani nie gniewa.

      Sam zmięła kartkę i rzuciła na podłogę. Jej bose stopy ogrzewały ciepłe płytki mieszkania. Poszła do sypialni i położyła w łóżku. Kuląc nogi, przyjęła taką pozycję jak dzieci, które mają się wkrótce urodzić. Ale ona czuła się zgoła przeciwnie. Wiedziała, że coś w niej umarło. Patrzyła w kierunku łazienki, gdzie dioda co chwilę migotała i gasła na przemian. Patrzyła, a jej powieki z coraz większym trudem utrzymywały się w górze.

      I gdy tak hipnotyzujące światło układało ją do snu, w pewnym momencie zrozumiała, co musi zrobić. A raczej, czego chce. Była coraz spokojniejsza, jej serce zwalniało.

      Błysk diody migał z wolna, odbijając się w oczach Sam. Po chwili zasnęła.

      ROZDZIAŁ 6

      Siedzieli przy stole w kuchni i pili herbatę, każdy pogrążony w swoich myślach. W domu panowała całkowita cisza. Tylko dźwięk palonego drewna dobywał się z kominka w salonie, gdzie spała Amy.

      – Idę po nią – powiedział Eddie, wstając po raz kolejny od stołu.

      – Eddie, proszę cię, nocuj u nas. Z samego rana pójdziecie ze Steve’em, przecież ona i tak… – Katie ugryzła się w język. Widziała ból, który skrywał, a który tak bardzo chciał w końcu znaleźć gdzieś ujście. Wiedziała, jak musiał cierpieć, i współczuła mu głęboko. Był dla niej jak brat.

      – Nie mogę – zająknął się Eddie. – Nie mogę jej tam zostawić, ona…

      – Ed – powiedział spokojnie Stephen. – Obiecuję ci, że jak tylko pierwszy promień słońca wychyli się znad horyzontu, będziemy już za drzwiami. Widziałeś, ile ich było? Cała kurewska wataha!

      – Nie obchodzi mnie to! – ryknął, po czym przepraszająco popatrzył w stronę salonu, gdzie spała Amy. – Przepraszam, ja… Pójdę tam sam, nie chcę narażać nikogo, ale nie zostawię jej w tym pieprzonym lesie. – Włożył kurtkę i czapkę. – Masz jeszcze Remingtona?

      Steve bezradnie spojrzał na Kate, a ona wiedziała, że tak jak Eddie nie dał wyboru im, tak Stephen nie da żadnego jej, i decyzja zapadła.

      – Poczekaj, idę po kurtkę – powiedział Stephen.

      – Ani się, kurwa, waż – odrzekł Eddie.

      – To mnie zastrzel. Inaczej stąd sam nie wyjdziesz.

      Ed podszedł do niego i przez chwile Stephenowi wydawało się, że ten go uderzy, ale zamiast tego objął go tylko, a Steve poczuł się jak w ramionach niedźwiedzia.

      – Dziękuję, przyjacielu – powiedział drżącym głosem Ed.

      – Tylko mnie nie zabij – wydusił z siebie Steve, ledwo łapiąc oddech, i poklepał przyjaciela po plecach.

      – Jeden warunek – wtrąciła ostrym tonem Kate i podeszła do nich. – Jesteście cały czas na linii telefonicznej albo sama odstrzelę wam tyłki. Jasne?

      – Zgoda – odparł Steve. – Pójdę po pistolet i latarkę, zaraz wracam. – Po czym pobiegł schodami na piętro.

      – Przyjdziemy cali i zdrowi, nie martw się – przerwał ciszę Eddie.

      – Lepiej, żeby tak było, Ed – powiedziała chłodno. – Lepiej, żeby tak było. – Spojrzała na niego, po czym poszła do salonu, w którym Amy spała niespokojnym snem.

      Wyszli na taras, którym weszli, a raczej wbiegli do domu. Było ponad dziesięć stopni na minusie i Steve już żałował, że nie wziął czapki.

      Żarówka paliła się słabo – jakby dopiero co ktoś ją zbudził ze snu – oświetlając drobny pył śniegu unoszący się w powietrzu. Stali obok siebie, patrząc w kierunku szopy i nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, ale wokół panowała cisza.

      – Gotowy? – spytał Steve i popatrzył na przyjaciela.

      – Tak, chodźmy.

      Dreptali po śniegu w dół zbocza. Panującą dokoła ciemność przecinał tylko snop światła latarki.

      Eddie sprawdzał broń, podczas gdy Steve połączył się z Katie. Włączył tryb głośnomówiący i włożył telefon do kieszeni kurtki na piersi. Już po pierwszym sygnale usłyszał mocny, stanowczy głos swojej żony. Głos, który już nieraz w mroku rozświetlił mu drogę i jak tylko o tym pomyślał, coś błysnęło w oddali. Spojrzeli obaj i nawet Ed się uśmiechnął. Efekt ich całodniowej pracy świecił teraz tysiącem małych lampek.

      – Szkoda, że Amy tego nie widzi, cieszyłaby się – powiedział Eddie, próbując się uśmiechać.

      – Kate, słyszysz mnie? – spytał Steve, lekko dysząc do telefonu.

      – Tak, słyszę dobrze. Lampki działają czy znowu schrzaniliście coś?

      – Działają – odrzekł Steve, nachylając głowę w stronę telefonu i ściszając głos. – Są równie piękne nocą jak ty o poranku, kochanie.

      – Och, zamknij się – ucięła Kate, a Steve wiedział, że jego żona uśmiecha się teraz pod nosem, więc sam też się uśmiechnął.

      Stali tak, a dom rozświetlał im twarze, migotając różnymi kolorami.

      Po chwili skierowali się z powrotem w dół ścieżki. Steve nie wpadł na pomysł z lampkami, ale ponownie w duchu dziękował za to, że Kate o tym pomyślała, gdyż było im teraz znacznie raźniej.

      Jednak im dalej szli, tym bardziej ciemność wracała na szlak. Zupełnie jakby miejsce, gdzie odbyła się walka, wymagało stosownego nastroju i barwy. Barwy adekwatnej do tego, co się tu wydarzyło. Po chwili znowu panowała ciemność, a światło latarki natrafiło na miejsce, w którym Scarlett odparła ostatni atak, gdzie śnieg spijał wielką plamę krwi, na której leżała. Eddie podszedł powoli do niej, po czym padł na kolana w naznaczonym śmiercią kręgu. Steve podszedł