Próba sił. T.S. Tomson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.S. Tomson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Ужасы и Мистика
Год издания: 0
isbn: 978-83-8147-738-3
Скачать книгу
Amy, podnosząc zadziornie twarz. Miała to po Kate.

      – Bałwan nie ucieknie, a pogoda może, dlatego nie dyskutuj – odpowiedziała Kate, urywając tę dyskusję.

      Stephen zorientował się, że w całej tej konwersacji nie odezwał się nawet słowem. Tak było często, więc przywykł. Jednak teraz poczekał na odpowiedni moment i postanowił od razu go wykorzystać.

      – Kochanie, nie wiem, Eddie mówił wczoraj, że coś go zbiera i może się dzisiaj nie wyrobić – rzekł do żony. –A bałwan to deklaracja zobowiązująca. – Mrugnął okiem do córki.

      – A co to jest deklaracja zająca? – Amy zmarszczyła czoło.

      Zanim zdążył odpowiedzieć, na podjazd zajechał niebieski, wyblakły ford mustang i przez otwarte okno usłyszeli głośne „czołem, rodzinka”.

      – Wujek! – zawołała Amy i podbiegła do auta, by rzucić mu się w ramiona.

      – Cześć, łobuzie! – powiedział Eddie, po czym podrzucił ją na ręce. Byłaś grzeczna?

      Stephen popatrzył na Kate. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

      – Eddie, byku, miałeś leżeć w łóżku! – krzyknął Stephen.

      – Czemu? – odrzekł Eddie, otwierając bagażnik, z którego wyskoczyła ociężale Scarlett.

      – Scar! – krzyknęła Amy, podbiegając do psa.

      Stephen posłał Eddiemu delikatny uśmiech, po czym odwrócił się do żony.

      – Gdzie są lampki? – zapytał, nie patrząc na dom, by uniknąć spojrzenia żony, które zawsze mówiło: „może kiedyś uda ci się mnie okłamać”.

      Kate wspięła się na czubki butów i delikatnie musnęła go ustami w policzek, szeptem mówiąc na ucho: – W garażu, zwinięte przy piecu. Bawcie się dobrze. – Cmoknęła go w policzek.

      – Mamusiu, mogę pomóc tacie i wujkowi?

      – Jasne, kochanie, tylko uważaj na siebie i nie przeszkadzaj im, mają dzisiaj szczytny cel do osiągnięcia. I pamiętaj, że masz tylko dziesięć lat.

      – Dobrze! – ucieszyła się Amy, nadal tuląc psa.

      Scarlett była suką rasy rottweiler, starą już, i chociaż Eddie ją kochał, wiedział, że długo nie pożyje. Była sporym psem jak na swoją rasę i pomimo agresji, którą odziedziczyła w genach, miała nadzwyczaj łagodne usposobienie. Nigdy nie zaatakowała nikogo, nawet prowokowana, co z początku irytowało Eddiego, po pewnym czasie jednak zaakceptował wszelkie słabości swojego psa. Scarlett lubiła towarzystwo ludzi, a szczególnie dzieci, toteż pomachała szybko ogonem, gdy zobaczyła, że Amy się zbliża.

      Kate, kołysząc biodrami, skierowała się ku drzwiom i zgrabnym krokiem ruszyła przez ogród do domu. Pomimo skończonych trzydziestu lat można było powiedzieć, iż czas obchodził się z nią nadzwyczaj łagodnie. Miała doskonałe nogi i pośladki, wąską talię i – co kochał w niej najbardziej– piękne, doskonałe oczy, które odziedziczyła ich mała córka. Stephen kochał ją, była dla niego całym światem. Jego drugą, bratnią duszą. Brakującą połową, którą odnalazł kiedyś, gdzieś. A dokładniej w klubie, z którego ledwo uszedł z życiem. Uratowała go wtedy i potem jeszcze nie raz. Tylko dzięki niej wychodził jakoś z opałów. Tylko ona miała tyle siły, by kierować rozsądnie jego krokami i czuł, że wszystkie te najlepsze cechy ma po swojej matce.

      Obaj z Eddiem odprowadzili ją wzrokiem.

      – Podać wam coś, bohaterowie? – spytała, będąc już przy drzwiach.

      – Ja raz to, co Stephen. – Pokazał na Kate. – Gdzie takie można dostać? – Eddie wyszczerzył zęby i wyciągnął cygaro, które włożył do ust.

      – Nie wiem gdzie, ale może Steve ci pożyczy. – Uśmiechnęła się zalotnie.

      – Steve, pożyczysz? – zapytał Eddie.

      – Nie pożyczam tylko wozu i grilla. Resztę bierz.

      – Doprawdy? – odrzekła Kate. – Więc musisz pożyczyć dzisiaj inne łóżko. – Posłała mu całusa i weszła do domu.

      Mężczyźni stali przez chwilę i patrzyli na miejsce, w którym zniknęła.

      – Ale serio, mogę? – spytał po chwili Eddie.

      – Chrzań się – odrzekł Stephen i sięgnął do kurtki Eddiego, z której wyciągnął paczkę cygar.

      – Nie były tanie – zauważył Eddie.

      – A ty miałeś być chory – odparł Stephen i pomachał żonie, która sprzątała kuchnię, uśmiechając się szeroko. Odmachała mu z uśmiechem, co miało prawdopodobnie dodać mu otuchy przed trudnym zadaniem.

      – Pójdę po narzędzia – powiedział Eddie, gładząc wolno cygaro, jak to miał w zwyczaju.

      – Ja po lampki – odparł Stephen i pokiwał wolno głową, jakby ten pomysł był naprawdę dobry.

      Stali tak jeszcze przez chwilę, po czym zabrali się do roboty.

      Pracowali przy wesołych dźwiękach świątecznych piosenek dobiegających z małego, przenośnego radia. Blask słońca topił śnieg na ulicach i rozświetlał ich pogodne twarze. Amy pomagała przez pierwsze dziesięć minut, po czym zajęła się czymś ciekawszym. Bawiła się ze Scarlett, rzucając jej patyk i w nagrodę co chwilę karmiąc smakołykami. Oczywiście w tajemnicy przed wujkiem. Często musiała robić przerwy, gdy Kate kazała się jej ogrzać w domu i wtedy wywracając oczami, szła ze spuszczoną głową, nie mogąc doczekać się, kiedy będzie już dorosła.

      Stephen czuł się wspaniale. Raz po raz rzucali sobie z Eddiem cięte żarty, które tylko oni rozumieli. Chociaż często pracowali w ciszy, nie czuli przy tym dyskomfortu. Byli przyjaciółmi, facetami, którzy rozumieją się bez słów. Dogadywali się świetnie już od szkolnych lat. Eddie był strasznym skurwysynem, ale jeśli chodziło o bliskich i rodzinę, był w stanie poświęcić swoje życie i Stephen o tym wiedział. Od lat zresztą traktowali go jak członka rodziny. Eddie prowadził kiedyś podobne życie jak on sam. Zajmował się przez krótki czas windykacją długów oraz pracował jako ochroniarz. Łatwo dostawał takie posady, gdyż miał nienaturalnie potężną posturę. Teraz, gdy skończył trzydzieści lat, jego mięśnie z braku treningu doznały lekkiego zaniku, a czas nie był dla niego tak łaskawy jak dla Kate czy nawet Stephena.

      Jednak jego sylwetka wciąż budziła podziw i był największym człowiekiem, jakiego Stephen znał, a przy tym miał łagodny charakter i Stephen często myślał, że musi coś w tym być, iż pies upodabnia się do pana. A sporo czasu miał, by się upodobnić. Kobiety w życiu Eddiego były nietrwałym elementem, ale pies, którego kochał i dzielił z nim życie już ponad osiem lat – tak.

      I teraz tak patrząc na Eddiego (który akurat przeklął coś pod nosem, gdy upuścił gwóźdź, a przekleństwa w jego ustach były naturalną składową języka), pomyślał, że ten do szczęścia potrzebuje niewiele. Stephen również cieszył się z życia i niczego więcej nie pragnął. Miał trzydzieści lat, był w dobrej formie i otoczony ludźmi, którzy skoczyliby za nim w ogień. Po chwili, nucąc melodyjkę z radia (po których najczęściej Phil Convoy piskliwym, radosnym i niepasującym do radia głosem, który znany i przeklinany był już w całej Ameryce wtrącał swoje „Iiii taaak, już swięęętaa”), Stephen wrócił do pracy.

      Skończyli przed zachodem słońca.

      Na skrzynce na listy napisane było: Stephen, Kate i Amy Abrams. Wiatr poruszał wiatrakiem, który Amy zrobiła ojcu na urodziny i który