Wakacje z duchami. Adam Bahdaj. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Adam Bahdaj
Издательство: PDW
Серия: To lubię
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788376727141
Скачать книгу
to milszy.

      Staruszek roześmiał się szczerze, aż mu grdyka zadrgała, a jasne oczy zaszły łzami.

      – Chętnie bym cię wpuścił, ale nie pozwolili. Kazali zamknąć aż do odwołania.

      – To pan szanowny dyrektorem tego przedsiębiorstwa?

      Staruszek machnął ręką, jakby muchy od siebie odganiał.

      – Jaki ja tam dyrektor. Ja tu stróżuję i bilety na basztę sprzedaję.

      – To szanowny pan kasjerem, że tak powiem.

      – Ani kasjer, ani szanowny pan. Mnie tu po prostu dziadkiem nazywają.

      Paragon doszedł do wniosku, że już zjednał sobie miłego dziadka, przeszedł więc do tematu.

      – Słyszałem, że u szanownego dziadka duchy ostatnio grasują.

      Uśmiechnięta twarz dziadka stężała, jakby ją ściął chłodny powiew. Rozejrzał się dokoła, chrząknął kilka razy i nie powiedziawszy słowa, schylił się po wiadra.

      Źle zacząłem – pomyślał Paragon. Niezrażony pierwszym niepowodzeniem uśmiechnął się tajemniczo, przymrużył łobuzersko oko.

      – To pewno dlatego szanownemu dziadkowi kazali zamknąć basztę?

      Dziadek postawił wiadra.

      – A ty skąd wiesz?

      – Wiem coś niecoś... – powiedział z namysłem i naraz, jak natchnienie, przyszła mu do głowy znakomita myśl. Palnął więc odważnie: – Mówił mi taki duży pan z ryżą brodą.

      Dziadek jeszcze szerzej rozdziawił usta.

      – Ten asystent?

      – Ten sam – odrzekł bez zastanowienia.

      Dziadek pokiwał głową.

      – Tak, tak... Duchy nie duchy, a ja ci radzę, ty się lepiej do tego nie wtrącaj. – Podniósł wiadra i nie patrząc na chłopca, skierował się ku stojącej na środku dziedzińca studni.

      – Może dziadkowi pomóc?! – zawołał chłopiec. Lecz dziadek nawet się nie obejrzał.

      Maniuś chciał iść za nim. Pomyślał jednak, że w tej sytuacji natręctwo może tylko zaszkodzić. Stał chwilę pogrążony w myślach. Przypuszczenia jego częściowo się sprawdziły. Nieznajomy brodacz jest prawdopodobnie tym człowiekiem, o którym wspomniał w rozmowie dziadek. Należy jedynie to sprawdzić. A jeśli tak jest, to sprawa przedstawia się korzystnie. Zerwany wczoraj drut powinien odsłonić rąbek tajemnicy. Zastanowiły go jednak słowa dziadka: „Duchy nie duchy”. Chyba nie duchy, skoro posługują się drutami. A więc kto? Zapewne ktoś groźny, jeśli dziadek ostrzegł go tak wyraźnie. Może groźni przestępcy, którzy nie chcieli dopuścić do rozbiórki lewego skrzydła zamku?

      Naraz w umyśle zamąconym nawałem dociekań rozjaśniło się. Paragon palnął dłonią w czoło, roześmiał się głośno.

      Ciemna maso! – powiedział sobie. – Trzeba tylko trochę pokombinować. Jeżeli „duchy” nie chciały dopuścić do rozbiórki lewego skrzydła, to w tym skrzydle muszą mieć coś ukrytego. A co może być ukryte w starym zamczysku, jak nie zrabowane skarby?

      Skarby! To jedno czarodziejskie słowo wprowadziło go w stan całkowitego oszołomienia. Postanowił jak najszybciej podzielić się swymi genialnymi spostrzeżeniami z pozostałymi członkami klubu. Ruszył więc pędem ku bramie.

      Staruszek, który właśnie wyciągał wiadro ze studni, zawołał za nim:

      – Hej, mały! Przyjdź jutro, to cię zaprowadzę na basztę!

      Ale Paragon nie słyszał jego słów. Przebiegł przez bramę. Puścił się prosto w dół pędem, na złamanie karku.

* * *

      Mandżaro i Perełka po rozstaniu z Paragonem postanowili wspólnie szukać miejsca, w którym Maniuś natrafił wczoraj na drut. Nie należało to do wyczynów największej miary. Wkrótce, niedaleko drogi prowadzącej na zamek, zobaczyli dużą kupę żwiru. Obeszli ją kilka razy dokoła, czyniąc coraz większe kręgi, aż wreszcie Perełka zahaczył nogą o leżący w trawie drut. Był to dość gruby przewód elektryczny w przezroczystej izolacji ze sztucznego tworzywa. Wnet odnaleźli również miejsce przerwania. Teraz było już złączone węzłem i owinięte starannie izolacją.

      Perełka, klęcząc nad węzłem, powiedział do Mandżara z przekąsem:

      – Widzisz, nie chciałeś wierzyć Paragonowi. Wszystko się zgadza.

      – Paragon lubi bujać – bronił się Mandżaro.

      – On czasem lubi sobie bujnąć, ale nie w takich sprawach. – Potem dodał poważnie: – Ktoś tu był rano i połączył zerwany drut. Widzisz świeże ślady?

      Istotnie, w miejscach odsłoniętych i niezarosłych widniały wyraźnie ślady trampek z charakterystycznymi nacięciami podeszwy.

      – To pewno ten brodacz – wyszeptał Mandżaro.

      – Ciekawe, do czego ten drut służy?

      – Ba, gdybym ja wiedział. Na tym właśnie polega moje zadanie, żeby wydedukować...

      – No to dedukuj – uśmiechnął się Perełka. – Ja muszę poszukać brodacza.

      Na samą myśl o olbrzymie Perełce nogi zadrżały w kolanach. Łatwo powiedzieć: poszukam brodacza. Gdzie go mam szukać? Co mam zrobić, jeżeli go znajdę? Czy w ogóle brodacz istnieje? A jeżeli istnieje, czy nie zechce mu się zrobić ze mnie marmolady? – Tego rodzaju wątpliwości i obawy nasunęły się Perełce, gdy patrzył na tajemniczy przewód elektryczny ginący w gęstych zasiekach tarniny.

      – Mam plan działania – powiedział pełen rozsądku Mandżaro. – Ja pójdę wzdłuż tego drutu w stronę zamku, do góry, a ty w dół.

      – A jeśli drut się skończy?

      – Taki drut ma zawsze dwa końce – filozofował Mandżaro.

      – A na dwóch końcach są dwa rozwiązania zagadki. No, cześć! – skinął mu ręką. – Spotkamy się na obiedzie.

      Skulona postać Mandżara zniknęła w krzakach. Mały Perełka został sam. Nie mógł uwolnić się od przykrego uczucia, że ktoś go śledzi z oddali. Jeśli to jest ten brodaty olbrzym, to smutny mój los – pomyślał i naraz poczuł, że włosy jeżą mu się ze strachu. Ukrył się więc w tarninie i z niezbyt tęgą miną spojrzał na przewód. Dokąd on mnie zaprowadzi? – medytował, ale właściwie nie było czasu na jałowe rozmyślania. Otrzymał od Mandżara ważne zadanie, które należało wykonać. Perełka był chłopcem zdyscyplinowanym. Zaczął więc schodzić wzdłuż ukrytego w krzewach przewodu.

      Zadanie okazało się dość skomplikowane i trudne. Biała nitka przewodu co chwila ginęła w najgęstszych zaroślach. Perełka musiał przedzierać się przez zasieki kolczastych gałęzi, przebijać się przez gęstwinę, czołgać wśród kamieni i rumowiska. Po kilku minutach uciążliwego marszu był cały zlany potem, miał podrapaną twarz, ręce i nogi, i dyszał ciężko strudzony.

      Na szczęście odcinek nie był długi. Nasz detektyw po jakimś czasie ze zdumieniem zobaczył przed sobą małą polankę, a na polance dwa żółte namioty. Przewód prowadził do jednego z nich, stojącego bliżej zarośli. Z radością pomyślał, że znalazł jeden koniec tajemniczego drutu.

      Położył się za kępą karłowatych jałowców,