Po jakimś czasie z namiotu wysunęła się przedziwna postać, cała w bieli. Głowę miała obandażowaną. Na ramiona miała narzucone muślinowe szaty. Gdy stanęła, wiatr porwał miękkie, powiewne poły i rozwiał je jak skrzydła.
Perełka struchlał. Wiedział, że w przebraniu tym wyszła z namiotu młoda kobieta, która przed chwilą rozmawiała o nowych efektach, a mimo to owładnął nim strach. Biała, zwiewna zjawa na tle ciemnego lasu robiła wstrząsające wrażenie.
Postać wykonała kilka tanecznych ruchów i naraz cała zaczęła świecić fosforyzującym blaskiem, a ze szczeliny między bandażami, w miejscu gdzie znajdowały się oczy, jak dwa rozżarzone węgliki błysnęły czerwone światełka.
– Znakomicie! – powiedział młodzieniec w kraciastej koszuli. – Uważaj tylko, żebyś nie zahaczyła suknią o krzaki, bo możesz spaść z murów.
Zjawa ponownie znikła w namiocie. Perełka odetchnął z ulgą. Otarł rękawem pot z czoła. Zmienił pozycję i pomyślał, że taki duch mógłby w nocy nastraszyć największego śmiałka.
Tymczasem młodzieniec w kraciastej koszuli zbliżył się do namiotu brodacza.
– Antoniusz! – zawołał. – Jak tam dzisiaj z efektami akustycznymi?
Z namiotu dał się słyszeć przyjemny niski głos brodacza:
– Nagraliśmy nową taśmę. Będzie dzisiaj chór cierpiętników i głosy łamanych kołem. Do tego Błękitna rapsodia nagrana od końca. Mówię ci, klasa! Najinteligentniejsze duchy nie wymyśliłyby bardziej potępieńczych dźwięków.
– A efekty naturalne?
– Nie martw się. Bronek ze swoją grupą zejdą dzisiaj do podziemi. Będą jęczeć na nutę Ciao, ciao bambina.
Antoniusz wyłonił się z namiotu. W zapadającym zmierzchu jego ruda broda nabrała żywszych barw i wyglądała groźniej niż w świetle dziennym. Brodacz zawołał gromko:
– Czy wszyscy gotowi?
– Tak, tak – odezwały się poszczególne głosy.
– Musimy dzisiaj wystawić ubezpieczenie, żeby nas nie nakryli. Słyszałem, że w nocy milicja ma urządzić obławę.
– Obławę na duchy – zaśmiał się ktoś w namiocie.
– Trzeba uważać, żeby nam ktoś nie przerwał przewodu.
W tym momencie Perełka, mimo przejmującego go lęku, zachichotał cichutko.
Uważajcie – pomyślał. – Przewód jest w naszych rękach, a Mandżaro, kiedy zapragnie, będzie mógł go przerwać.
Przestępcy oczywiście nie domyślali się grożących im ze strony detektywów niespodzianek. Na rozkaz Antoniusza wyruszali małymi grupkami po dwóch, po trzech w stronę zamku. Polana opustoszała. Tylko w pierwszym namiocie, do którego prowadził przewód, paliło się światło, a na cienkich ścianach z namiotowego płótna widać było wyolbrzymiony, zniekształcony przez załamania cień człowieka.
Pokruszone mury starego zamczyska napełniał z wolna gęstniejący mrok. Narastała przejmująca wieczorna cisza, a z nią, z głębi ciemnych, zarosłych zielskiem zakamarków, pełzało coś, czego nie można określić słowami. Coś, co pulsuje podskórnie i liczy mijające chwile niesłyszalnym oddechem wieczoru.
Maniuś dał się opanować temu tajemniczemu nastrojowi. Skulił się w ciasnej wieżyczce, z narastającym lękiem oczekiwał nadchodzących wydarzeń. Długo, bardzo długo nic się nie działo. Od stygnących murów szedł ziąb. Przenikał chłopca do głębi. Dopiero gdy na dole odezwało się bicie kościelnego zegara, zamczysko jakby ożyło. Z baszty podniósł się przejmujący głos puszczyka. Potem w zaroślach pod wieżyczką coś zaszeleściło.
Inspektor Paragon wytężył słuch. Zdawało mu się, że ktoś się zbliża. Naraz usłyszał ciężkie kroki i trzask łamanych gałęzi. Po chwili wyłoniła się dziwna postać – coś niezwykle długiego, cienkiego, na szczudłowatych nogach. Po białej furażerce, sterczącej na czubku głowy, Maniuś poznał lokatora z leśniczówki. Widział go już po obiedzie, gdy z miną hindus kiego maga naprawiał coś w swoim staroświeckim samochodzie. Teraz przypomniał sobie ostrzeżenie Mandżara: „Trzeba uważać na tego typa, bo wydaje mi się bardzo podejrzany”. Słowa te Maniuś zbył wtedy jakimś żartem. Czy każdy kto się nawinie, jest od razu podejrzany? Ale teraz, gdy jegomość zjawił się wśród ruin, wydało mu się, że Mandżaro miał dobrego nosa.
– Czego on tu szuka o tej porze?
Długonogi jegomość przedzierał się przez zarośla zalegające dno ruin lewego skrzydła. Kilka razy błysnęła jego elektryczna latarka, wydzierając z mroku niewyraźne zarysy murów i gęstwinę pokrzyw. Jegomość brodził w niej jak bocian w młakach. Jeszcze raz błysnął jasny język światła, a potem zapadła cisza. Jegomość znikł tak nagle, jak nagle się ukazał.
Paragon początkowo chciał opuścić swe stanowisko i podążyć za białą furażerką, ale wnet doszedł do przekonania, że ma inne, ważniejsze zadanie. W każdym razie nieoczekiwane zjawienie się właściciela przedpotopowego wehikułu zastanowiło głęboko wnikliwego detektywa.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.