Pani Lichoniowa, ciotka Perełki, nakładała na talerze wielkie, dymiące pierogi. Pachniało świeżo gotowanym ciastem i śmietaną. Pani Lichoniowa mówiła swym śpiewnym kresowym akcentem:
– Żeby mi chłopcy wszystko zjedli, a jak zabraknie, to doniosę. Tylko proszę jeść grzecznie i nie mlaskać, bo to nie gospoda Samopomocy Chłopskiej.
Paragon cmoknął z zachwytu.
– Niech się szanowna pani nie martwi, my to wszystko skonsumujemy. Manka nie będzie. Takich wdechowych pierogów jeszcze w życiu nie jadłem.
Pani Lichoniowa podziękowała mu uśmiechem. Nałożyła suto na talerz.
– Maniuś to grzeczny chłopiec, jeszcze nie spróbował, a już chwali.
– W Warszawie znamy się na savoir-vivrze, a zresztą nie trzeba jeść, wystarczy popatrzeć i już się wie, że najlepszy gatunek. Wiśnie prosto z drzewa, a śmietanka prosto od krowy. Takiej śmietanki jeszcze nie jadłem. Widać, że tutaj wody się nie dolewa.
Mandżaro kopnął go pod stołem.
– Nie czaruj – syknął, ale na Paragonie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Odwzajemnił się celnym kopnięciem w kostkę i z najuprzejmiejszym uśmiechem, na jaki go było stać, dorzucił:
– Z takimi pierożkami to na eksport można liczyć.
Pani Lichoniowa roześmiała się głośno i serdecznie.
– Czy Maniuś wszystkim prawi takie komplementy?
– Ciocia go jeszcze nie zna – wtrącił Perełka i z uwielbieniem spojrzał na swego najlepszego przyjaciela. – To najmorowszy chłopak na Górczewskiej, nawet na całej Woli.
– Wiem, wiem, pisałeś mi o nim – pani Lichoniowa jeszcze raz uraczyła Maniusia wdzięcznym uśmiechem. Naraz spojrzała w stronę lasu, ponad niewyraźną linię wierzchołków drzew. Przeżegnała się szybko: – W imię Ojca i Syna, błyska się!
– To na pogodę – uspokoił ją Paragon.
– Na pogodę błyska się od wschodu, od jeziora, a to nad zamkiem. O, tam! – pokazała wyciągniętą ręką.
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Było ciemno i tylko ponad czarną ścianą lasu migotały w rozsypce gwiazdy. Naraz niebieskawe światło rozjaśniło kawał martwego nieba, a na jego tle ukazały się niewyraźne zarysy starej baszty.
W drzwiach prowadzących z pokoju na werandę zjawił się wuj Perełki, leśniczy Lichoń. W półcieniu mignęła jego biała koszula. Pod stopami zatrzeszczały zeschnięte deski podłogi. Zrobiło się nagle cicho. Leśniczy stanął na schodkach, patrzył w stronę baszty.
– To wcale się nie błyska... – zabrzmiał w ciszy jego niski, przyjemny głos. – Co to może być?
– Może sztuczne ognie? – wtrącił Paragon.
– Skąd by teraz sztuczne ognie – powiedział jakby do siebie leśniczy. – Może to robotnicy. Słyszałem, że mają rozbierać lewe skrzydło zamku.
Pani Lichoniowa odetchnęła.
– Chwała Bogu, że burzy nie będzie. – Głos jej nabrał nagle ciepłego tonu: – No, chłopcy, jedzcie, bo pierogi wystygną.
Leśniczy usiadł do stołu. Był chudy, kościsty i nieco przygarbiony. Twarz miał pogodną, spaloną słońcem, i małe, jasne, bardzo niebieskie oczy. Powiódł tymi niebieskimi oczami po chłopcach, uśmiechnął się.
– Jak wam smakują pierogi?
– Pierwsza klasa! – wyrwał się Paragon. – Cud gastronomiczny!
Mandżaro chrząknął cicho, jakby chciał dać do zrozumienia, że taka przesada nie jest zbyt taktowna. Po chwili chrząknął powtórnie i zapytał tonem sprawozdawcy radiowego:
– Przepraszam, czy w tej okolicy jest dużo przestępców?
Leśniczy uniósł głowę znad talerza.
– Przestępców? A do czego ci przestępcy?
– Ostatnio zacząłem interesować się kryminologią.
– Czym? – zapytał z niedowierzaniem.
– Kryminologią, proszę pana.
– On czytał o Sherlocku Holmesie – wyjaśnił Perełka.
Leśniczy roześmiał się głośno; Mandżaro zrobił jeszcze mądrzejszą twarz.
– Właśnie... chodzi mi o to, czy tu w okolicy są przestępcy i w jakiej liczbie?
Leśniczy wzruszył ramionami.
– Wybacz, mój drogi, ja się tym nie zajmuję.
– Legalnie – podjął Paragon. – Jak chcesz mieć informacje z pierwszej ręki, to wal, bracie, na milicję. I w ogóle... – parsk nął śmiechem, gdyż nie mógł wytrzymać widoku niezwykle poważnej twarzy Mandżara.
Mandżaro zmarszczył brwi.
– Co w tym śmiesznego?
– I w ogóle – dokończył Maniuś – źle się, bracie, do tego zabierasz. Czy widziałeś prawdziwego detektywa, który pyta się, ilu jest w okolicy przestępców? Przecież to nie pęczki rzodkiewek.
Mandżaro zbladł.
– Przywołuję cię do porządku!
Perełka wydobył z gardła najżałośniejsze westchnienie:
– Znowu się kłócą.
Leśniczy popatrzył na nich oczami pełnymi zdumienia.
– O co wam chodzi?
– A o nic, wujku – wtrącił Perełka, starając się załagodzić sytuację. – To takie nasze sprawy. Wujek i tak tego nie zrozumie.
– Macie jakieś tajemnice?
W momencie gdy padło to kłopotliwe pytanie, na ścieżce wiodącej do leśniczówki odezwało się głośne wołanie:
– Pani Lichoniowa! Pani Lichoniowa!
Wszyscy zamilkli. Za chwilę w drzwiach kuchni ukazał się biały fartuch gospodyni, a potem na schodkach zjawiła się stara Trociowa, która pomagała w leśniczówce. Trociowa stanęła na najniższym stopniu kamiennych schodków. Dysząc ciężko, starała się wydobyć z gardła głos. Była bardzo wzburzona i przerażona. Sękatymi rękami wymachiwała w powietrzu, jakby prowadziła walkę z niewidzialnym przeciwnikiem.
– Chryste Panie, co się stało?! – zawołała pani Lichoniowa.
Kobiecina zdobyła się na wysiłek i wykrztusiła z zaciśniętego gardła:
– Pani Lichoniowa, na zamku straszy!
Wiadomość ta wywarła piorunujące wrażenie. Wszyscy zerwali się od stołu, wianuszkiem otoczyli Trociową, która długo jeszcze drobnymi haustami łykała powietrze.
Pierwszy odezwał się leśniczy:
– Uspokójcie się, Trociowa. Gdzie straszy?
– Dyć mówię, że na zamku.