Wakacje z duchami. Adam Bahdaj. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Adam Bahdaj
Издательство: PDW
Серия: To lubię
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788376727141
Скачать книгу

      – A ten drut – wtrącił Mandżaro – jaki to był drut i do czego służył?

      Paragon uśmiechnął się kpiąco.

      – Zdaje mi się, Mandżaro, że ciebie kwiczołami karmili. Gdybyś, bracie, wyrżnął ciemieniem w kupę żwiru, tobyś się zastanawiał, jaki to był drut? Okrągły i metalowy, jak ciocię kocham!

      Mandżaro z przejęciem tarł czoło. Zdawało się, że w ten sposób chce pobudzić szare komórki mózgowe do intensywniejszej pracy. Wreszcie powiedział z namaszczeniem:

      – Zdaje mi się, że jesteśmy na śladach niezwykłych przestępców, którzy posługują się nowoczesnymi środkami technicznymi. Czeka nas cholernie trudne zadanie. Po pierwsze, musimy dowiedzieć się, kto to jest ten dwumetrowy brodacz...

      – Nie radzę ci, Mandżaro – wtrącił nieśmiało Perełka. – On może zrobić z nas żałosną marmoladę.

      – Nie przerywaj! – skarcił go Mandżaro. Trąc coraz mocniej czoło, ciągnął: – Po drugie, musimy sprawdzić, co to za drut i do czego służy. A po trzecie, musimy się dowiedzieć, co to za duchy straszą na zamku.

      – Bez pudła – zawyrokował Paragon i po raz pierwszy od przyjazdu spojrzał na Mandżara łaskawszym okiem.

      Perełka, chłopiec zawsze skłonny do uniesień i podziwu, chlasnął dłonią w kolano.

      – Panowie, mamy pierwszorzędną robótkę! Ta detektywistyczna zagadka bardzo mi się podoba. Tylko co będzie, jeśli brodacz dowie się, że go śledzimy?

      – O to chodzi, żeby się nie dowiedział – przerwał mu Mandżaro. – Dobry detektyw potrafi tak działać, że nikt go o to nie podejrzewa.

      – Legalnie – potwierdził Paragon.

      Mandżaro zadowolony z uznania kolegów chrząknął dwa razy, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie zależy mu na tym.

      – Panowie, przystępujemy do działania. Jest nas trzech i mamy trzy zadania. Proponuję, żeby Paragon zajął się duchami i zbadał zamek.

      – Zrobi się – Maniuś skinął przytakująco głową. – Od wczoraj to moja specjalność.

      – Ty, Boguś – zwrócił się Mandżaro do Perełki – będziesz miał za zadanie wyśledzić brodacza...

      – Ojej! – skrzywił się Perełka. – Czy ja zawsze muszę dostać najtrudniejszą robotę?

      – Nie martw się – pocieszył go Paragon. – On wcale nie taki straszny.

      – Przecież powiedział, że zrobi z ciebie marmoladę.

      – To ze mnie, a nie z ciebie. Zresztą, on ciebie przecież nie zna.

      – W takich sprawach nie powinno być dyskusji – przerwał im Mandżaro. – Inspektor Albinawski otrzymał zadanie, i kropka.

      Powiedział to tak stanowczo, że Perełka zatrzepotał tylko rudawymi rzęsami i zamilkł. Mandżaro zaś dokończył: – Ja natomiast zajmę się drutem i obejmę dozór nad całą sprawą. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

      – Tak – westchnął Paragon – zobaczymy, co z tego wyniknie.

      W tej chwili zrozumiał, że Klub Młodych Detektywów to już nie czcza gadanina, lecz najrzeczywistsza prawda.

* * *

      Rozeszli się przy przystani. Mandżaro jeszcze raz zapytał Paragona:

      – Gdzie jest ten drut?

      – Mówiłem ci już, że niedaleko drogi, przy wielkiej kupie żwiru. – Pstryknął w połamany daszek kolarki i rzucił na pożegnanie:

      – Czołem, szefie! Ciao!

      Gwiżdżąc zawadiacko swoje ulubione „Ri-fi-fi”, zaczął wspinać się pod strome, porośnięte jałowcem, głogiem i tarniną zbocze. Ledwie widoczna wśród gęstej trawy ścieżka prowadziła ostrymi zakosami aż pod samą basztę. A baszta wisiała nad skłonem szarą, ponurą, kamienną ścianą. Na jej widok Maniusia przeszły ciarki. Przypomniał sobie ubiegłą noc i naraz zadanie, którego się podjął, wydało mu się ponad siły.

      Zatrzymał się wśród gęstej tarniny. Z ulgą spojrzał za siebie. Pod nim, w zielonym pierścieniu lasu, leżało spokojne jezioro. Jego tafla odbijała wyraźnie posępną, kamienną basztę. Przez środek ciemnej wody płynął kajak. Ciągnął za sobą ślad podobny do narastających na siebie trójkątów. W ukośnych promieniach słońca migotały dwa wiosła jak muskające przezrocze skrzydła ważki. A dalej, u drugiego brzegu, dryfowała wolno żaglówka. Jej biały żagiel, ledwie wzdęty słabym podmuchem wiatru, sunął jak wycięty z papieru trójkąt. Na przystani kilku pływaków rozbijało wodę w pieniste bryzgi. Było cicho i pogodnie.

      Cicho i pogodnie było nad jeziorem, lecz w myślach chłopca rozgrywała się walka. Jak miło i przyjemnie byłoby kąpać się teraz w jeziorze. Skakać z pomostu do wody, z dna wyławiać muszle i kamienie, a potem leżeć na wygrzanym piasku.

      Paragon przeżywał chwilę słabości. Lecz wnet ciekawość, która kazała mu wczoraj iść na nocną wyprawę, pchnęła go w dalszą drogę. Każdy detektyw przeżywa coś podobnego – pomyślał. – Człowiek nie jest z żelaza. Trzymaj się, Paragon. Nie wiadomo, co cię czeka. Jeszcze raz zagwizdał „Ri-fi-fi” i wnet pozbył się wszelkich wątpliwości. Należał do chłopców, którzy nie lubią się wahać, a życie traktują z pobłażliwą życzliwością.

      W kilka minut był już pod basztą.

      Spojrzał w górę. Chropowaty mur z wybrzuszeniami strzelnic i flank piął się ku niebu. Zdawało się, że wspiera krawędź o płynące obłoki. Okrążył basztę. Wnet znalazł się przed gotycką bramą prowadzącą na zamkowy dziedziniec. Rozejrzał się. Było zupełnie cicho i pusto. Tak cicho i tak pusto, że aż w uszach dzwoniło i zapierało dech. Niżej, przy wybrukowanej kocimi łbami drodze stał opustoszały barak. Przez otwarte okna widać było rozbebeszone prycze i słomę rozrzuconą między nimi.

      Po murze przebiegła zielona jaszczurka. Zastygła na gładkim piaskowcu jak miniaturowa broszka wykuta z malachitu. Potem zielonym wężykiem mignęła wśród liści dzikiego wina i zapadła w cienistą szczelinę.

      Wszedł wolno na dziedziniec. Tutaj jeszcze głębsza cisza zalegała chłodną, cienistą przestrzeń. Chłopiec zatrzymał się na środku dziedzińca. Wolno wodził oczyma po starych, do połowy winem porosłych murach. Naraz drgnął. Usłyszał ciche brzęknięcie, a potem w podziemiach prowadzących do lewego skrzydła zamku zobaczył starego mężczyznę z wiadrami podzwaniającymi na nosidłach.

      Pierwszą myślą było – uciekać. Lecz gdy starzec wynurzył się z cienia i wszedł na dziedziniec, chłopiec zbliżył się do niego. Uniósł wolno rękę do daszka i warszawskim zwyczajem przywitał go wesoło:

      – Szanowanie panu! Może pomóc, bo ciężko z dwoma wiadrami?

      Staruszek, ujęty uprzejmością chłopca, przystanął. Przyjrzał mu się uważniej. Rzekł starczym, zdartym głosem:

      – Ty pewno z wycieczką? Dzisiaj baszta zamknięta.

      Paragon momentalnie podchwycił tę myśl i powiedział niby od niechcenia:

      – Szkoda. Z baszty pewno szlagierowy widok... Najładniejszy z całej okolicy. Zagranicznym gościom w ramach wymiany kulturalnej można pokazywać.

      Na takie zagajenie staruszek postawił wiadra z nosidłami