Dom z dwiema wieżami. Maciej Zaremba Bielawski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Maciej Zaremba Bielawski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Биографии и Мемуары
Год издания: 0
isbn: 9788365271433
Скачать книгу
umowy. Nie przypominam sobie żadnego zdania, które choćby napomykało o jakimś zagrożeniu. Trzej synowie dorastali w oku cyklonu, nieświadomi sił, które rozrywały ich rodzinę.

      Bolesne jest przywoływanie obrazu ich wieczornych rozmów przy orzechowym stole. Ona z profilu, czarne włosy upięte w kok, między palcami papieros. On u szczytu stołu, plecami do radia, z brodą wspartą na dłoni. Nie pamiętam go siedzącego prosto, zawsze jest trochę w ukosie, przechylony w bok, żeby się zbliżyć. Mówią intensywnie, po cichu i milkną, gdy któreś z dzieci pojawia się w zasięgu głosu. Ale wyławiam uchem: minister, Warszawa, decyzja, Kościan, odwołanie, Kościan, nagonka, partia, donos… a do tego nazwiska: Jus, Dreszer, Gnat, Wareńczak, Bauer, Ławniczak. Nie pamiętam ze szkoły żadnego nauczyciela. Ale te nazwiska nie chcą ewakuować się z pamięci.

      Nie umiem myśleć o nich, by nie dopadło mnie wspomnienie nocnych fantazmatów, w których zapędzam tych złoczyńców do ich szczurzych nor za pomocą mojego arsenału: długich dzid, miotaczy ognia i karabinów maszynowych. Lub tylko wizją szubienicy, którą kazałem wznieść przy miejskiej bramie. Nie chodzi o zemstę. Niszczę ich, zanim zdążą wyrządzić nam krzywdę.

      Nie wiem, kim są, lecz wiem, że to wrogowie. Spadek ciśnienia w oku cyklonu wyczulił mnie na intonację.

      PIERWSZY I PRZEDOSTATNI RAZ matka podnosi na mnie rękę. Raz w tygodniu jest pora kąpieli. Rano ktoś schodzi do piwnicy, przynosi wiadro węgla i rozpala pod kotłem w łazience. Węgiel jest drogi, zatem każda kąpiel musi starczyć dla paru osób. Jestem najstarszy z braci, więc mam prawo kąpać się w czystej wodzie. Stoję w wannie, szoruje mnie mydłem młoda niania. Która nagle wybucha śmiechem i woła: „Pani doktor, pani przyjdzie, pani musi to zobaczyć!”. I pani doktor przychodzi, poirytowana, że musi oderwać się od książki, podręcznika psychiatrii dziecięcej, jak sądzę. „Pani patrzy”, chichocze dziewczyna. Jej szybkie dotknięcia sprawiły, że małe prącie celuje prosto w sufit. Ono czasem tak robi, całkiem bez powodu. Nagle siarczysty klaps ląduje mi na pupie. Następnie pani doktor wymaszerowuje i nie wiem już, jak ci dwoje w łazience pokrywają swój wstyd.

      Ach, droga nianiu, której imienia nie pamiętam, moja pierwsza damo. Dziękuję ci za twój śmiech. Lecz pomyśl, co by było, gdybyś podążyła za instynktem, szepczącym ci, że miejskie panie są trochę szurnięte. Gdybyś powiedziała „widzę, że mnie lubisz” i dała mi całusa. Otrzymałbym wskazówkę i świat stałby się trochę bardziej zrozumiały.

      Cała klasa śmieje się z idioty, który nie wie, co Ala ma w bułce. Ser, ty głupolu! To ja jestem tym idiotą. Nie wiem nawet, kto to jest Ala. Nie mam pojęcia, o co nauczyciel pyta. Kim jest Janek i jaki ma problem z łyżwami? Dlaczego wszyscy inni wiedzą, a ja nie? Na mojej pierwszej szkolnej przerwie stoję na dziedzińcu sam.

      Nie pamiętam, jak długo to trwało. Może kilka godzin, a może cały dzień. Ale panika pozostawiła ślad. Zawsze tak będzie. Coś ze mną nie tak, wszyscy to widzą, poza mną.

      Już nie pamiętam, kto mnie oświecił. Nauczyciel? Czy wpadłem na to sam? Gdyby to był film, zrobiono by to w trzech ujęciach. Klasa w planie ogólnym: „A teraz”, mówi nauczyciel, „napiszecie na waszych zeszytach nazwę naszej klasy”. Najazd kamery przez ramię Maciusia. Zanurza pióro w kałamarzu i gryzmoli na okładce: „Klasa 1D”.Kamera zdąża za ruchem jego głowy, kiedy chłopiec zapuszcza żurawia do sąsiada. Widzimy, jak podnosi się bibuła, a pod nią: „Klasa 2D”. Twarz chłopca en face: dezorientacja, zdumienie, potem gniew. I jeśli byłby to film niemy, tekst na czarnym tle: „Jak mogłaś, mamo!”.

      Nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek o tym rozmawiali. Być prawie zawsze najmniejszym w klasie, to pozostawia pewne ślady. Ale kto ma prawo wymagać od ambitnej, zapracowanej kobiety, żeby brała pod uwagę takie rzeczy. A poza tym… Chłopaczek, który ciągle się napina, żeby zaimponować mamie trudnymi słowami, sam jest sobie winien. Może słusznie zrobiła, gdy pozwoliła mi przeskoczyć pierwszą klasę. Ale mogła chyba mi powiedzieć.

      Szkoła to pruski gmach z czerwonej cegły, z gotyckimi oknami, piękną kamienną posadzką w korytarzach i starymi drzewami na dziedzińcu. Nie mam stamtąd więcej wspomnień, poza tym że chłopcy przyklejają sobie do butów okruchy lusterka, żeby móc zaglądać dziewczynkom pod sukienki. Kiedy mam iść do trzeciej klasy, przeprowadzamy się na Wildę.

      MORZE… DO MORZA PODCHODZI SIĘ po raz pierwszy, brnąc w piasku tak drobnym, że stopa zapada się aż po kostkę. To wysokie piaszczyste wydmy nad Morzem Wschodnim (Östersjön) – które w istocie nazywa się Bałtyk, bo mój język ojczysty nie zna zachodnich mórz. Strome podejście, wzrok utkwiony w piasek, blade kępy traw, o które łatwo się skaleczyć, i nagle nieskończoność wody, wznosząca się ku niebu, zatrzymana w pół drogi do zenitu.

      Rzucam się w dół i jestem już do pasa w wodzie, gdy czuję, jak ktoś chwyta mnie za ramię i słyszę zadyszany głos: „Stop! Tu nie wolno! Tylko kąpiel słoneczna!”.

      Nieznana kobieta taszczy mnie na ląd. „Ale przecież jest słońce”, piszczy dzieciak, „pani patrzy, ani jednej chmurki!”. Wtedy ta zła kobieta i – jak się okazuje – pielęgniarka, wyjaśnia mi sens pojęcia „kąpiel słoneczna”. Dzieciom nie wolno się kąpać. Tak jest napisane w ich kartach zdrowia. Mają przecież reumatyzm.

      Wiem, że nie jestem reumatykiem. Chcę wrzasnąć głośno, że zaszła pomyłka, że chcę natychmiast wypisać się z tej chorej grupy albo niech mi pozwolą się kąpać, nie wytrzymam miesiąca z zakazem wchodzenia do wody, niech zadzwonią do mamy, która zaświadczy, że jestem zdrów, jest przecież lekarzem!

      Nie mówię nic. Realny socjalizm ma tę zaletę, że wyostrza bystrość. Wszyscy umieją czytać znaki, nawet dzieci. Kiedy wydarza się coś absurdalnego, nie mówi się „ależ to dziwne!”. O nie. Im bardziej rzecz wydaje się dziwaczna, tym większą pewność można mieć, że w tym szaleństwie tkwi metoda; że to logiczna konsekwencja praw rządzących naszym domem wariatów. Bo wytłumaczcie mi, proszę, jakim cudem ośmiolatek pojmuje, że skoro trafił na kolonie dla reumatyków, to może próbować przechytrzyć personel, ale nie wolno mu twierdzić, że jest zdrowy.

      Czy mam mieć za złe mamie? Czy raczej poczuć dumę, że uznała mnie za tak bystrego? Dopiero kiedy jestem już dorosły, otrzymuję wyjaśnienie. Naszej rodziny nie stać na wyjazd na wakacje. A zatem rok w rok mama bierze zastępstwo jako lekarz sanatoryjny i przemyca ze sobą dzieci jako rekonwalescentów. Niestety nigdy nie udaje się obdarzyć całej trójki tą samą diagnozą. Ale z pomocą koleżanek można umieścić pozostałego w jakimś innym uzdrowisku. Gdy moi bracia mają polio, mnie przypada reumatyzm. Lub na odwrót. Teraz jestem jej wdzięczny, że nigdy nie mówiła nam zawczasu, jaka diagnoza obowiązuje tego lata.

      To reumatyczne lato jest katorgą. Ale robię, czego się po mnie oczekuje, podobnie jak rok później, kiedy mam gruźlicę. Tłusta dieta, naświetlanie lampą kwarcową i dwugodzinne leżakowanie w każde popołudnie. Broń Boże żadnej fizycznej aktywności, poza kaszlem. Prawie nic z tego nie pamiętam, poza poczuciem zamknięcia. Za to wakacji z wadą serca nie oddałbym za żadne skarby świata.

      Tego lata znów jestem sam. Nie. Nie tak. Nie ja. Przestań, woła dziesięciolatek, pozwól mi zostać tam, gdzie jestem.

      TEGO LATA ZNOWU jest sam. Miejsca nie da się ustalić. Pagórkowato, las liściasty… południe Polski? Sanatorium leży ustronnie, długa droga przez pola i lasy.

      Co sprawia, że wszyscy mali pacjenci, w tym także on, który ma serce w porządku, zaczynają adorować Danusię? Dlaczego właśnie ją, skoro jest tam dwadzieścia innych? Danusia jest wysoka jak na swoje dziesięć lat, ma niebieskie oczy, zadarty nos, krótkie jasne włosy. Jak paź. Leśny duszek. Krótko ostrzyżony anioł. Jest w tajemniczy sposób inna. Dwadzieścia lat później znajduję dla niej imię. To Tintomara1.

      Do Tintomary nikt nie waży się


<p>1</p>

Tintomara – zagadkowy przedmiot pożądania, niezwykle piękna, androgyniczna bohaterka powieści Carla Jonasa Lovego Almqvista Drottningens juvelsmycke (Klejnot królowej), 1834.