Handlarz z Omska. Camilla Grebe. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Grebe
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-303-1
Скачать книгу
i Ludmiłę w takiej sytuacji, bo od razu zaczęłoby się gadanie. Co prawda nie jest technicznym orłem, lecz powinien raczej poradzić sobie z bezpiecznikami.

      Z rękami wyciągniętymi przed siebie wszedł do korytarza na prawo od głównego wejścia. Unosił się w nim sztuczny cytrynowy zapach środka do mycia podłogi, szczodrze używanego przez sprzątaczki.

      Oscar wpadł na coś i uderzył się tak mocno, że aż zaklął; po chwili sobie przypomniał, że to on sam kilka tygodni temu postawił w tym miejscu torbę golfową.

      Kilka tygodni temu, czyli całą wieczność temu. Wtedy, kiedy coś takiego jak golf miało jeszcze jakieś znaczenie.

      Z pralni dochodził odgłos kapiącego kranu. To mu przypomniało, że według prognozy pogody nad Moskwę miały nadciągnąć burze i deszcze, chociaż na razie nad miastem zalegało wilgotne, ciężkie powietrze.

      – Oscar?

      Głos Ludmiły brzmiał odlegle. Z niewiadomego powodu postanowił jej nie odpowiadać. Chyba nie chciał naruszać ciszy i złudnego spokoju, który go otaczał. Słyszał tylko własny oddech i tamto irytujące kapanie. Gdzieś przed nim znajdowała się skrzynka z bezpiecznikami. W korytarzu nie było żadnego okna, dlatego panowała w nim nieprzenikniona ciemność. Nagle zdał sobie sprawę, że aby znaleźć właściwy bezpiecznik, potrzebna mu będzie latarka albo przynajmniej świeca. Odwrócił się zatem i ruszył w kierunku holu, który rysował się na końcu korytarza jako prostokątna jasna plama.

      Ludmiła czekała tam na niego. Jej ciało było z daleka jedynie ciemnym, podłużnym cieniem. Kiedy szedł w jej stronę, cień zdawał się rosnąć, a jemu na karku nie wiadomo dlaczego zjeżyły się włoski. Zupełnie jakby niewidzialna zimna dłoń przesunęła się po jego plecach, jakby ciało już wiedziało, że coś jest nie tak, jak być powinno, mimo że umysł jeszcze nic takiego nie odnotował.

      Nagle zrozumiał, co jest nie tak.

      W drzwiach nie stała Ludmiła. Widoczna sylwetka była zbyt długa jak na nią.

      W rezydencji znajdował się ktoś jeszcze.

      Kilka sekund później nieproszony gość rzucił się na Oscara, przewracając go na ziemię, z powrotem w ciemność korytarza. Rozległ się metaliczny brzęk kijów golfowych wysypujących się na kamienną posadzkę, gdy usiłując uwolnić się od napastnika, przewrócił torbę. Słyszał z daleka głos wołającej go Ludmiły, nie był jednak w stanie odpowiedzieć, ponieważ całą energię wkładał w próbę oswobodzenia się z żelaznego uścisku przeciwnika.

      Nagle nieznajomy mężczyzna usiadł mu okrakiem na plecach, równocześnie odciągając brutalnie ramiona do tyłu. Oscar twarz miał przyciśniętą do chłodnej posadzki. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że zaraz zwymiotuje, tak strasznie zabolało go w stawach, na szczęście po chwili ból zelżał. Mężczyzna musiał chyba nieco zwolnić uścisk.

      – Na piętrze mam trochę pieniędzy – wydyszał Oscar. – Puść mnie, to ci przyniosę.

      Nie padła żadna odpowiedź.

      W następnej sekundzie usłyszał głos Ludmiły, tym razem bliżej.

      – Oscar, co się dzieje?

      Napastnik puścił na moment ręce Oscara, który wykorzystał szansę i zmobilizowawszy wszystkie siły, wyrwał się z uchwytu.

      Puścił się pędem w kierunku holu, krzycząc jednocześnie:

      – Tu ktoś jest!

      – Idę do ciebie! – odpowiedziała Ludmiła.

      – Nie! Zostań! To jest…

      Sekundę później tamten znów rzucił się na niego. Chwycił go i trzymał wpół z niepojętą siłą, wyciskając z płuc Oscara całe powietrze. Chyba tak muszą się czuć ludzie pogrzebani pod lawiną, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim poczuł ukłucie w ramię. Ciepło rozchodzące się po całym ciele wyparło ból, a potem otworzyła się pod nim otchłań. Spadał i spadał, aż w końcu powietrze wokół niego zamieniło się w miękką poduszkę. Wszystkie dźwięki przycichły. Gdzieś z oddali słyszał krzyk Ludmiły. Chciał jej powiedzieć, żeby uciekała, ale nie był w stanie. Ciało przestało mu być posłuszne.

      Była tylko ciemność. Była tylko cisza i miękkość. Przed oczami przemykały mu obrazy z dzieciństwa niczym motyle nad letnią łąką. Widział siebie jako małego chłopca, czuł smak nagrzanych słońcem truskawek, które zebrał na wsi, w Torekovie. Czuł ostre kamyki chrzęszczące pod cienką skórą swoich dziecięcych stóp. Pamiętał oszołomienie po pierwszym pocałunku, który skradł dwa lata starszej koleżance na prywatce, gdy wszyscy tak się popili, że aż wymiotowali. Czuł zapach zakurzonych moskiewskich ulic i ciepłej skóry Ludmiły.

      A potem wszystkie te obrazy rozpłynęły się niczym dym we mgle.

      Rezydencja ambasadora Szwecji w Moskwie, ulica Mosfilmowskaja 60

      Martwe ciało Oscara Riedera leżało wyciągnięte na białej posadzce, jego głowa spoczywała na dywanie. Można było odnieść wrażenie, że specjalnie tak się położył, żeby się przespać. Twarz była zniszczona, choć jeszcze młoda, jak to często bywa, gdy przez długi czas nie szanuje się własnego organizmu. Pełne policzki pokrywał gęsty zarost. Bujne ciemnobrązowe włosy ułożyły się na bok jakby pod wpływem podmuchu suszarki. Twarz i szyja były opalone. W gruncie rzeczy przypominał braci Kennedych, zwłaszcza odstające uszy wydawały się bardzo podobne. I nietrudno było sobie wyobrazić, jak by wyglądał w podeszłym wieku.

      Ale już go nie dożyjesz, pomyślał prokurator Siergiej Skurow, przyglądając się młodemu mężczyźnie leżącemu u jego stóp. Zielone oczy, które wcale nie wyglądały na martwe, patrzyły przez okno wychodzące na ogród ambasady. Zmarły miał niewiele więcej lat niż dzieci Skurowa i był synem ambasadora Szwecji w Moskwie, Georga Riedera. Na razie prokurator wiedział tylko tyle. Jedyną osobą, od której mógł ewentualnie uzyskać więcej informacji, był pozostający w szoku dozorca szwedzkiej ambasady. To on łamanym rosyjskim opowiedział, jak znalazł Oscara Riedera i nieprzytomną kobietę.

      – To my się zbieramy.

      Lekarz z ambulansu zwrócił się do Skurowa jako prokuratora i zarazem szefa kierującego akcją. Skurow akurat miał dyżur w prokuraturze, dlatego znalazł się tutaj prawie równocześnie z policją i karetką.

      Mężczyźni w zielonych kombinezonach podnieśli nosze z kobietą. Na twarzy miała maskę tlenową.

      – Okej. Jakie rokowania?

      – Trudno powiedzieć. Ma słaby puls i samodzielnie oddycha. Daliśmy jej antidotum na opiaty.

      – Co takiego?

      – Odtrutkę po przedawkowaniu.

      Skurow tylko skinął głową w odpowiedzi. Miał nadzieję, że kobieta jakoś z tego wyjdzie. Chciałby się dowiedzieć, co takiego wydarzyło się w rezydencji ambasadora Szwecji, a to znaczyło, że musi się pospieszyć, bo raczej się nie spodziewał, że będzie mógł tu przebywać zbyt długo.

      Dozorca amabsady mówił, że tuż przed trzecią w nocy zauważył informację o usterce zasilania w rezydencji i dlatego wszedł do środka. Wszędzie było cicho, więc myślał, że para jest na piętrze, tymczasem znalazł ich na dole. Oscar, jak mu się wydaje, już nie żył, natomiast kobieta wykazywała jeszcze słabe oznaki życia.

      Ambasador przebywa w Szwecji na urlopie, podobnie jak inni wyżsi urzędnicy ambasady. Dozorca musiał kilka razy objaśnić pojęcie chargé d’affaires, zanim Skurow zrozumiał, że to tylko taka elegancka nazwa urzędnika odpowiadającego za ambasadę podczas nieobecności ambasadora. W tym przypadku funkcję tę pełnił dyplomata noszący tytuł pierwszego sekretarza