Handlarz z Omska. Camilla Grebe. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Camilla Grebe
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-303-1
Скачать книгу
dłonią po skraju jej czarnych stringów, wsunął ją zaraz w szczelinę między jej chudymi nogami.

      – Może – rzekł, trzymając w ustach papierosa i równocześnie ściągając z niej stringi. Była całkiem ogolona. Ostrożnie pieścił jej skórę, czując, jak kłujące włoski łaskoczą go w palce. Uznał, że wszystkie problemy mogą poczekać do poniedziałku. Dziś jest piątek, ma więc dość czasu, aby wymyślić jakieś rozwiązanie.

      – Stało się coś? – spytała znowu, ale bez specjalnego zainteresowania, toteż wiedział, że jeśli nie odpowie, Ludmiła przestanie pytać. Nie musiał jej niczego wyjaśniać.

      – Nie chcę o tym mówić.

      Wzruszyła ramionami.

      – Mogłoby się wydawać, że zostałeś tu zamknięty i przez tydzień żyłeś na chipsach i piwie.

      Oscar uznał, że w gruncie rzeczy jest dosyć bliska prawdy w tych swoich domysłach, nic jednak nie powiedział.

      – Poczekaj chwilę, bardzo cię proszę.

      Ludmiła posłusznie przesunęła się odrobinę w bok, a on wstał z kanapy. Podszedł do ściany i powiódł wzrokiem po zdjęciach wiszących nad regałem. Zadowolone z siebie, szeroko uśmiechnięte twarze spoglądały na niego z góry. Poczuł się dziwnie, patrząc teraz na nie. Jakby zajrzał do tunelu prowadzącego do własnej przeszłości i odkrył czas, który już nie istnieje. Powierzchowną, zakłamaną rzeczywistość, która dawno temu się zawaliła i ustąpiła miejsca czemuś, co jest bardziej przesiąknięte złem, ale zarazem bardziej powszednie. Zastanawiał się, w jakim świecie żyli ludzie z tych fotografii – w jego świecie czy w tej innej, gładkiej, szczęśliwej rzeczywistości kolorowych pism.

      Pochylił się do przodu, zdjął ze ściany zdjęcie wiszące pośrodku i zdmuchnął lekki kurz ze szkła. Widniejący na nim mężczyzna uśmiechał się tak szeroko, że patrząc na tę fotografię, można by zbadać stan jego uzębienia, a obok niego stała  o n a.  Spoglądała prosto w obiektyw z głową przechyloną na bok i z długim jasnym warkoczem na ramieniu niczym niewinna uczennica – którą nigdy nie była.

      Oscar wrócił na kanapę.

      – Usiądź.

      Ludmiła bez słowa protestu opadła na sofę obok niego, odchyliła się do tyłu, spotkała jego spojrzenie i rozsunęła nogi.

      – Nie teraz – powiedział i wyjął niewielką kopertę. Wysypał perłowobiały proszek na szybkę fotografii. Zaskrzypiało, kiedy żyletką przesuwał po zdjęciu kobiety z warkoczem.

      Całkiem adekwatna symbolika.

      Potem zwinął w rulon banknot, wciągnął przez niego kreskę i podał zdjęcie i banknot Ludmile.

      Kiedy pochyliła się nad szkłem, zauważył na jej karku i kościstych ramionach gęsią skórkę. Miał już spytać, czy nie chce przykryć się kocem, gdy nagle ogarnęło go cudowne poczucie spokoju i jasności. Strach zelżał, rozpłynął się jak mgła w słońcu o wczesnym poranku. Wszystko widział klarowniej: sytuację, w której się znalazł, i rozwiązania, które powinien wybrać. Wszystko nieoczekiwanie wydawało się do opanowania.

      Nie było niczego, z czym nie mógłby dać sobie rady.

      – Dobry towar – bąknęła Ludmiła i spojrzała na Oscara szeroko otwartymi oczami.

      Teraz budziła w nim zainteresowanie. Jej drobne piersi o różowych sterczących sutkach były jędrne i apetyczne, a na bladej skórze błyszczał jasny puszek. Zdawał się żarzyć w blasku lampy.

      – Płoniesz – szepnął.

      – Płonę – powtórzyła z uśmiechem. Po chwili wybuchła gromkim, przenikliwym śmiechem, który skojarzył się Oscarowi ze skrzeczeniem ptaków w ogrodzie za oknem.

      Pochylił się ku niej. Pocałował jedną pierś, a drugą zamknął w dłoni. Jej skóra była ciepła i jakby nieco wilgotna. Tak, zdecydowanie wilgotna. Przemknęło mu przez głowę, że teraz jego hiperczułe zmysły są w stanie odnotować najmniejsze niuanse temperatury i wilgotności, a on potrafi dosłyszeć najsłabsze dźwięki i rozróżnić najmniejsze poruszenia.

      Ludmiła znowu zachrypiała swoim śmiechem i poruszyła się pod jego ciężarem. Mocniej przycisnęła łono do niego.

      – Tęskniłam za tobą.

      Oscar uniósł się na łokciu i pociągnął łyk wódki. Potem podał szklankę Ludmile, która wzięła ją bez słowa i szybko opróżniła. Wzdrygnęła się, kładąc się z powrotem na kanapie.

      W tym samym momencie od strony wejścia dobiegło jakieś szuranie. Brzmiało tak, jakby ktoś ciągnął coś ciężkiego po podłodze. Karton albo może worek.

      – Ktoś tam jest? – spytała Ludmiła, nie próbując jednak ani się schować, ani ubrać.

      – Tylko my jesteśmy.

      – Przecież słyszałam…

      – Pewnie wartownik na zewnątrz przechodził gdzieś blisko.

      Oscar wiedział bardzo dobrze, że rosyjscy wartownicy nigdy nie wchodzą na teren rezydencji. Ich zadaniem było dbać o to, aby nikt niepowołany nie wdarł się na szwedzkie terytorium, sami natomiast nigdy nie przekraczali ogrodzenia ambasady. Zatem najprawdopodobniej był to odgłos wywołany przez któregoś z nielicznych urzędników przesiadujących w ambasadzie w późny wieczór sierpnia, miesiąca spędzanego przez większość Rosjan na urlopie. Akustyka tego chłodnego i oszczędnie umeblowanego budynku niekiedy płatała figle.

      – Pst… – Oscar zamknął jej usta dłonią i rozpiął sobie dżinsy. Czuł, jak obudziła się w nim żądza, domagając się miejsca w jego świadomości i wypierając wszystkie niewygodne myśli cisnące się do głowy.

      Kilka lat temu Ludmiła była tylko jedną z niezliczonych ładnych dziewczyn, które przyjeżdżały do Moskwy, żeby znaleźć sobie męża albo zamienić na pieniądze jedyne, co posiadały – czyli własne ciało. Owszem, podobała mu się, lecz nic ponadto. Z czasem zaczął spotykać się z nią coraz częściej. Najpierw tylko raz w miesiącu, ale ostatnio widywali się niemal co tydzień. Gdyby ktoś mu powiedział, że się w niej zakochał, uznałby to za całkowity absurd. To przecież prostytutka i już. I nic dla niego nie znaczy. Prawda leżała prawdopodobnie gdzieś pośrodku, na granicy między miłością a obojętnością, którą sobie wmawiał. Oscar przywiązał się do niej, podobnie jak człowiek przywiązuje się do psa. Dobrze się czuł w jej niewymagającym towarzystwie i chociaż wiedział, że nigdy nie będzie jego dziewczyną, i tak ją lubił.

      Nagle drgnęła pod nim.

      – Oscar, tam ktoś jest.

      Objął ustami płatek jej ucha i mocniej zacisnął dłonie na nadgarstkach. Chyba nawet mocniej, niż zamierzał, bo syknęła, jakby ją zabolało.

      – Bredzisz. Tylko my tu jesteśmy.

      – Przecież słyszałam…

      – Nie ma nikogo poza nami, a ja strasznie ciebie chcę.

      Poddała się jego uściskowi i zaczęła gwałtownie dyszeć wtulona w jego szyję.

      W tej samej chwili w salonie zgasło światło. Oscar zerwał się z kanapy i wciągnął dżinsy.

      – Włącz, proszę – szepnęła Ludmiła z sofy.

      – To pewnie bezpieczniki – stwierdził Oscar. – Pójdę sprawdzić.

      Ruszył po omacku po kamiennej posadzce w kierunku holu.

      – Oscar, nie, zostań tu ze mną, błagam.

      – Opanuj