– Nie jest tak źle, może być.
– Zawsze tak mówisz, ale ja wiem, że pewnie siedzisz i harujesz do późna w nocy. Jadłeś dzisiaj jakąś kolację?
Zerknął na nędzne resztki spaghetti.
– Jasne, byliśmy w mieście całą paczką i tak się najedliśmy, że chyba zaraz pęknę. Bardzo dobra restauracja. Koreańska kuchnia.
Koreańska kuchnia – co on wymyśla?
Mama roześmiała się głośno gdzieś po drugiej stronie Bałtyku.
– A spotykasz się z kimś?
– Czasem. Ale to nic poważnego.
Spojrzał przez czarną szybę i zadał sobie pytanie, jak wyglądałoby jego życie, gdyby miał kogoś, przy kim budziłby się rano, kogoś, kto robiłby mu śniadanie.
Nie wiedział, skąd wzięły mu się te myśli, lecz sprawiały ból, dlatego w tej samej chwili zapragnął zakończyć tę bezsensowną rozmowę i wrócić do swoich arkuszy kalkulacyjnych, znaleźć błąd, wypić kieliszek wódki i iść spać.
– Posłuchaj, mamo, jestem trochę zajęty. Właśnie się wybieramy na drinka do kolegi i wszyscy na mnie czekają. Może zdzwonimy się w przyszłym tygodniu?
– Tata ma urodziny za dwa tygodnie – przerwała mu trochę ostrzejszym tonem. – Ucieszyłby się, gdybyś się odezwał. Już nie będzie młodszy… właśnie dostał nowe lekarstwo.
– Zadzwonię do niego.
Kiedyś próbował jej wyjaśnić, co czuje do taty, ale po wypadku doszedł do wniosku, że nie ma prawa oceniać innych. Nie było więc powodu mówić, że taty właściwie nie obchodzą inni ludzie, a już na pewno nie interesuje go najmłodszy syn.
– Tom, powinniśmy porozmawiać. Może już pora, żebyś przyjechał i nas odwiedził? Tęsknimy za tobą, tata i ja.
Ostatnie słowa powiedziała cieplejszym tonem. Na chwilę zamilkli oboje, aż nazbyt świadomi tego, co stanęło między nimi. I bynajmniej nie chodziło o tysiąc kilometrów lasu ani o ciemne wody Bałtyku.
– Anders strasznie chciałby cię zobaczyć…
Ujrzał przed sobą swojego średniego brata, z jasnymi włosami, wyraźnie zaznaczonymi brwiami i trochę odstającymi uszami. Mężczyzna, którego pamiętał, miał około trzydziestu lat. Teraz skończył czterdzieści. Może już by go dzisiaj nie rozpoznał?
Jak zwykle nie powiedzieli ani słowa o Stefanie, najstarszym bracie Toma.
– Porozmawiamy o tym następnym razem. Przepraszam, ale powinienem już wyjść.
– Tom, chłopcze, przecież nie możesz uciekać przez całe życie.
– Właśnie przyszedł Nikołaj. Wybacz, muszę kończyć.
– No dobrze. Uważaj na siebie.
– Będę uważał.
Moskiewska dzielnica rozrywki, 8 maja
Tom siedział na przednim fotelu obok Nikołaja; zawsze zajmował to miejsce pasażera. Jego rosyjscy współpracownicy nigdy nie spotykali się z czymś takim – bo jeśli już ktoś ma własnego kierowcę, to siedzi na tylnym siedzeniu. Myślał o RusOilu i o tym, jak najskuteczniej mógłby pomóc firmie, a tym samym także sobie. W duchu nie wiadomo który już raz odtwarzał spotkanie z Romanowem. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że wszyscy jego uczestnicy byli statystami w ustawionym z góry dramacie, w którym reguły gry określał Romanow.
Starał się nie dopuszczać do siebie poczucia, że był tam zupełnie zbędny, mówiąc sobie, że tak po prostu jest – doradca nie powinien być widoczny, nie powinien odgrywać centralnej roli. Tak samo jak tłumacz.
Marzyło mu się oczywiście, że z czasem zdoła zmontować transakcję, która doprowadzi do połączenia RusOilu z jakimś wielkim międzynarodowym graczem. Już sobie wyobrażał te tytuły! „Here is the man-behind-the-scene who engineered the largest deal in modern Russia!” – wymamrotał cicho pod nosem zdziwiony własną reakcją.
Restauracja Wanil stanowiła w swoim przepychu groteskowy ukłon w stronę nuworyszy. Po drugiej stronie ulicy, za zwartą ścianą wspaniałych srebrnych świerków, leżało Muzeum Puszkina mające ogromne zbiory impresjonistów.
Wanil uznano za jeden z najbardziej ekskluzywnych lokali na świecie. Nowyje russkije, nowi Rosjanie – jak zwykło się określać z lekceważeniem tych, którzy osiągnęli najwyższy standard życia – zdążyli już rozejrzeć się trochę po zagranicznych metropoliach. I teraz chcieli mieć wszystko u siebie: kuchnię fusion, smaki Azji, intrygujące kompozycje śródziemnomorskie, koktajle rodem z Nowego Jorku.
A coś takiego musiało kosztować.
Stojąc w kolejce, Tom się zastanawiał, czym zaskoczy go dzisiejszy wieczór. Oferowane atrakcje z każdym dniem stawały się coraz bardziej ekstremalne i coraz kosztowniejsze. Tydzień wcześniej jeden z oligarchów zorganizował imprezę w klubie polo w Znamienskoje. Swoje umiejętności pokazywała amerykańska reprezentacja na skuterach wodnych, prezentowano opancerzone land rovery i serwowano szampana ze złotych pucharów przymocowanych przy biustonoszach kelnerek.
Trudno sobie wyobrazić, by nawet najbardziej dekadenccy arystokraci z carskich czasów mogli być równie ekshibicjonistyczni jak współcześni Rosjanie. Tom przypuszczał, że muszą minąć jeszcze dziesięciolecia, zanim dewiza less is more znajdzie wśród nich jakieś zrozumienie. Tu żyło się raczej zgodnie z mottem: nie widać cię – nie istniejesz.
Imprezę tego wieczoru zorganizował jeden z klientów Pioneera, inwestor ze Stawropola znany ze swojej słabości do luksusowej linii Mercedesa-AMG. Najpierw dorobił się majątku na handlu spranymi dżinsami i walutą, a potem, jak większość innych, trafił do branży finansowej i surowcowej, zakładając własny bank i kilka firm paliwowych.
Dwaj zwaliści ochroniarze odstraszali zwykłych gości basowym „zamknięte” i kontrolowali tych z zaproszeniami.
Tom aż drgnął na odgłos nagłego pisku opon. Kuloodporny maybach-mercedes w asyście dżipów z przodu i z tyłu stanął dęba przed wejściem. Leonid Gusiew, alias Haubica, wygramolił się z wysiłkiem z tylnego siedzenia. Kiedy toczył się w swoich ślicznych butach od Armaniego po białym dywanie, a tuż za nim dreptała jego uderzająco ładna przyjaciółka Nadia, ich obraz bardziej kojarzył się z którymś z żenujących duetów z serialu Żona dla milionera niż z jakąkolwiek luksusową parą z festiwalu filmowego w Cannes, do której najwyraźniej starali się upodobnić. Tom się domyślał, że przyjechali prosto z daczy w Archangielskim, gdzie mieli zwyczaj spędzać weekendy. Do tej pory nigdy nie widział ich w obstawie goryli, ale po chwili sobie przypomniał, że Gusiew stał się przecież niedawno superbogaczem i teraz musi się liczyć z ryzykiem, jakie się z tym wiąże.
Tom podszedł do bramkarzy, którzy najpierw sceptycznie zmierzyli jego zaproszenie, po czym skontrolowali go dokładnie. Elektrowstrząsy to za mało, żeby nauczyć ich odrobiny grzeczności; oni chamstwo i gburowatość mają we krwi, pomyślał, kiedy już przedarł się przez ucho igielne.
– Oto i nasz pracuś z Pioneer Capital! Chodź do nas!
Gusiew stał z Nadią u boku i z ożywieniem machał ku niemu. Nadia wyglądała jak uczennica – z ciemnym grubym warkoczem opadającym nisko na plecy. Miała nieśmiałe, spłoszone spojrzenie, mocno ściskała w ręce torebkę Prady niczym tarczę chroniącą ją przed otoczeniem.
– Blixen! Ciebie, jak widzę, można spotkać wszędzie – powiedział