Dla
Isy, Stelli i Stéphanie,
Callego i Josephine
Drobnych złodziejaszków wieszają, wielkim się kłaniają.
(przysłowie rosyjskie)
Słowo wstępne
Teraz, z perspektywy czasu, często miewam wątpliwości, czy faktycznie byłem świadkiem wydarzeń, które zainspirowały mnie do napisania Maestra z Sankt Petersburga. Lata, które minęły, i moje nowe życie w bezpiecznej Szwecji sprawiły, że okres spędzony w Moskwie jawi mi się raczej jako film niż coś rzeczywistego.
Bardzo długo lansowałem Rosję jako jedną z najlepszych inwestycji współczesności. Od rozpadu Związku Sowieckiego przez wszystkie lata prowadziłem na bieżąco notatki na temat wydarzeń, w których uczestniczyłem. Opisywałem swoje spotkania z oligarchami i politykami. Pisałem o mężczyznach i kobietach poznanych w gabinetach zarządów, na daczach i w fabrykach. O takich, którzy zarabiali krocie, i o takich, którzy stracili wszystko.
Trzynaście lat później, w wigilijny wieczór 2004 roku, zacząłem pisać Maestra z Sankt Petersburga – thriller zainspirowany czasem spędzonym w Moskwie w roli korespondenta, a potem przedsiębiorcy i finansisty. Jednak po kilku latach pracy nad książką nie mogłem pozbyć się uczucia, że powstałej opowieści czegoś brakuje. Wprawdzie była w niej ciekawa fabuła, potrzebowałem jednak pomocy, by tchnąć życie w postacie i bardziej ożywić monotonny tekst. Postanowiłem zwrócić się z prośbą o wsparcie do Camilli…
Kiedy Paul przyszedł do mnie ze swoim manuskryptem, początkowo byłam sceptyczna. Miałam już na swoim koncie trzy powieści kryminalne, które napisałam ze swoją siostrą. Nasze książki o psycholog Siri cieszyły się dużym zainteresowaniem zarówno w Szwecji, jak i za granicą. Dlatego zastanawiałam się, czy to dobry pomysł, by zacząć pisać z kimś innym. Ale gdy tylko przystąpiłam do lektury maszynopisu Paula, coś się stało. Opis rzeczywistości i przedstawione środowiska były fascynujące, a postacie tak nietuzinkowe, że ta historia dosłownie mnie wciągnęła. Przeczytawszy zaledwie kilka rozdziałów, postanowiłam: tak, chcę napisać tę książkę razem z Paulem.
Paula znałam od dawna, od czasu studiów w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie, toteż nasza współpraca układała się dobrze od samego początku. Wspólnie przerobiliśmy obszerny maszynopis. Tom Blixen, szwedzki finansista uciekający przed własną traumatyczną przeszłością, wyrósł na głównego bohatera. Rosyjski prokurator Siergiej Skurow stał się jego antagonistą. Autentyczni oligarchowie, politycy, biznesmeni i przestępcy stanowili źródło inspiracji do stworzenia pozostałych postaci. Nie szczędziliśmy czerwonego ołówka. Zniknęły setki stron i powstał nowy manuskrypt.
Chcemy, aby każdy czytelnik Maestra z Sankt Petersburga poczuł się poruszony. Idealnie by było, gdyby odniósł wrażenie, że sam przebywa w Moskwie w tamtym czasie, gdy wszystko dało się kupić, a ludzkie życie nie było więcej warte niż drogi obiad w Café Puszkin.
Być może uzyska także odpowiedź na niektóre pytania dotyczące rzeczywistości naszego wielkiego sąsiada na Wschodzie.
Sankt Petersburg, 1993
Rosjanin, który siedział naprzeciwko przy niewielkim zniszczonym biurku, był jego klientem. Właśnie podpisał ostatni dokument i starannie umieścił go na wierzchu stosiku na blacie. Następnie odłożył ostrożnie długopis, jakby był zrobiony ze szkła, i poprawił sobie perfekcyjnie zawiązany węzeł krawata.
– Doskonale. Czyli skończyliśmy – powiedział Fredrik Kastrup.
– Doprawdy? Jest pan pewien, że nie ma już żadnych dokumentów wymagających podpisu?
Trudno było nie zauważyć sarkazmu kryjącego się w tych słowach. Fredrik poklepał dłonią górkę papierów i uśmiechnął się nieznacznie.
– Jeśli chce się zarejestrować firmę w tym kraju, papierologia jest niestety nieuchronna.
Deszcz bębnił o szybę, przez którą widać było nogi przechodniów idących w mroku jednym z mostów Sankt Petersburga. Biuro, jedyne, na jakie mógł sobie pozwolić, kiedy się tu przeprowadził, mieściło się w piwnicy domu mieszkalnego przy ulicy Italianskiej. Dzielił lokal z dentystą, który czasami stanowił pewien problem. Ów dentysta bowiem miał rygorystyczne podejście do środków znieczulających i nierzadko przez cienkie jak papier ściany dało się słyszeć jęki i krzyki. Właściwie to mu nie przeszkadzało, chyba że akurat przyjmował klientów.
Fredrik Kastrup pracował sam z wielu powodów. Nie uważał, by stać go było na zatrudnienie rosyjskiego prawnika, poza tym wątpił także, by udało mu się znaleźć kogoś dysponującego odpowiednimi kompetencjami – doświadczeni specjaliści od prawa spółek nie rodzili się w Sankt Petersburgu na kamieniu. Ale co najważniejsze, uważał swój pobyt tutaj za tymczasowy. Nie wiadomo ile już razy obiecywał sobie, że gdy tylko zakończy bieżący projekt, wyniesie się do Moskwy z miasta nazywanego rosyjską stolicą przestępczości, lecz potem zawsze coś stawało na przeszkodzie.
– Cieszę się, że mogłem panu pomóc w założeniu firmy. Czy mogę zaproponować panu kieliszek?
– Dziękuję, ale w domu czeka na mnie obiad.
Zawsze taki cholernie poprawny, pomyślał i uważnie zmierzył swojego klienta. Mężczyzna był po trzydziestce, miał ciemne, zaczesane na mokro włosy, które lekko kręciły się przy skroniach. Fredrik nie widział go nigdy w innym stroju niż ciemny garnitur z białą koszulą i już za pierwszym razem, kiedy się spotkali, stwierdził, że jak na jego gust facet jest zbyt uładzony. Wielokrotnie proponował mu drinka albo nawet małą rundkę w barze, on jednak zawsze odmawiał. Jak wielu młodych Rosjan, którzy odnieśli sukces, uważał się chyba za moralnie i intelektualnie lepszego od starszych rodaków, nie mówiąc już o tym, co sądził o swoim szwedzkim adwokacie.
Fredrik podniósł się z krzesła i otworzył małą szafkę na dokumenty w rogu. Nie zawierała żadnych papierów, tylko szeregi butelek różnych kolorów i kształtów prężących się na baczność na półkach. Już dawno przyswoił sobie naukę, że jeśli po dobrze wykonanej pracy nie zaproponuje toastu na szczęście, może to zostać odebrane jako arogancja.
– Na pewno nie ma pan ochoty na kieliszeczek? Skoro udało się nam powołać do życia naszą małą spółkę? Może whisky? Mam dobrą single malt, z importu.
Klient uniósł dłoń wyraźnie zakłopotany, że kolejny raz musi odmówić.
– To bardzo miłe z pana strony, ja rzadko piję…
Jezu drogi, można by pomyśleć, że facet jest mormonem, a nie Rosjaninem. Jak udaje mu się nawigować po tym zakonserwowanym alkoholem świecie interesów, pozostawało zagadką. Jego samokontrola w połączeniu ze