– Serio? Naprawdę, cudowny pomysł. Podpowiem ci, jaki będzie dalszy ciąg: jeśli pokażę się u lekarza, wkroczy opieka społeczna i stracę Krita. A do tego nigdy nie dopuszczę. Odejdź, Rock. Ja się dla ciebie nie nadaję. Nie nadaję się dla żadnego faceta, mowy nie ma. Tracisz tylko czas i mącisz w głowie mojemu bratu. On uważa, że możesz nam pomóc. Nie rób tego więcej. Po prostu sobie idź i więcej nie wracaj.
– Matka często cię bije?
Co jest? Czy on w ogóle nie słucha, co do niego mówię?
– Powiedziałam, żebyś sobie poszedł – syknęłam.
– Pomogę ci. Znam takiego jednego lekarza. Nie zawiadomi opieki społecznej, obiecuję.
– Idź stąd! – Po tych słowach z miejsca ugryzłam się w język, przymykając oczy. Cholera, niedobrze, przecież mieliśmy być cicho. Ale co ja poradzę, że Rock był taki irytujący.
– Możesz jutro zostać w łóżku? Czy ona cię zmusi, żebyś poszła do szkoły?
Chłopak albo był głuchy, albo kompletnie nie liczył się ze zdaniem innych.
– Rock, naprawdę cię proszę, żebyś sobie poszedł. I o wszystkim zapomniał. Idź grać w ten swój futbol i bądź gwiazdą. Całe miasto o tobie mówi. Liczą na ciebie. Ja cię nie potrzebuję.
Stał nieruchomo, przyglądając mi się uważnie przez kilka sekund. A potem, gdy już byłam pewna, że mnie nie posłucha, i pojawił się we mnie cień nadziei, że może jednak chodzi mu o coś więcej niż o podryw, odwrócił się i wyszedł na zewnątrz.
Przyglądałam się jego harmonijnie zbudowanej sylwetce, gdy schodził po schodkach i szedł do swojego pikapa. Nie obejrzał się za siebie, gdy wsiadał do środka. Uruchomił silnik i odjechał.
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Chciał ode mnie czegoś, czego nie miałam zamiaru mu dać.
I chyba nareszcie to do niego dotarło.
Gdybym przyznała się do tego sama przed sobą, zabolałoby. Dlatego nie miałam zamiaru tego zrobić. Ani dłużej rozmyślać o Rocku. W mojej sytuacji nie wolno mi było pozwolić sobie na fantazje o chłopaku. A już na pewno nie o Rocku, który za dwa lata wyjedzie z miasta na wymarzoną uczelnię.
– Rozdział XI –
Rock
W końcu nadszedł piątek, a z nim nasz pierwszy mecz w tym sezonie. Trener pozwolił mi zagrać, ale nie od początku. Miałem przesiedzieć pierwsze pięć minut na ławce rezerwowych w ramach kary za spóźnienie na środowy trening. Chociaż już wtedy zatrzymał mnie dłużej i kazał przez trzy godziny biegać po trybunach. Byłem tak wykończony, że dwa razy zwymiotowałem z wysiłku i ledwo dowlokłem się do swojego pikapa. Na dodatek dostałem burę od ojca, bo potrzebował samochodu, a ja się spóźniłem.
Tyle trudu i wszystko na nic. Trisha Corbin jasno dała mi do zrozumienia, że mam się trzymać od niej z daleka.
Co oczywiście nie przeszkodziło mi następnego dnia wypytać o nią Krita, bo znowu nie pojawiła się w szkole. Dowiedziałem się, że ich matka ma nowego faceta i wczoraj nocowała u niego, więc Trisha postanowiła zostać jeszcze jeden dzień w łóżku, żeby wydobrzeć.
Dziś rano nie wytrzymałem i znów stałem przed szkołą, wypatrując tego przeklętego autobusu i Trishy. Kiedy wysiadła, omiotła mnie niewidzącym wzrokiem. A potem przeszła obok, nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem czy słowem. Zupełnie jakbym był niewidzialny.
Ta jawna demonstracja w jej wykonaniu bardzo mnie dotknęła. Szczególnie że nie zrobiłem nic, żeby zasłużyć sobie na takie traktowanie. Wręcz przeciwnie, chciałem jej pomóc, być przy niej. Tymczasem ona nie chciała mnie znać.
Dlatego dziś wieczorem zagram jak cholerny zawodowiec, a potem pójdę świętować wygraną. Jeśli będę musiał się zalać w trupa, żeby raz na zawsze wyrzucić z głowy Trishę Corbin, tak właśnie zrobię. To niedorzeczne, żebym pozwalał jej tak mnie dręczyć. Owszem, jej życie było do bani, ale czy to oznaczało, że ma prawo mną pomiatać?
Dewayne usiadł obok mnie w sali biologicznej i rzucił na ławkę snickersa.
– Mama wcisnęła mi rano dwa do plecaka. A ty wyglądasz, jakbyś potrzebował czegoś na poprawę humoru.
Dewayne miał najlepszą matkę pod słońcem. Wszyscy przepadaliśmy za Tabby Falco. Sięgnąłem po batona i zębami rozerwałem opakowanie.
– Dzięki – mruknąłem, odgryzając pierwszy kęs.
– W końcu nadszedł ten wielki dzień. Myślałem, że będziesz podjarany – zauważył Dewayne.
Normalnie tak by było, ale Trisha Corbin skutecznie zepsuła mi nastrój.
– Staram się skoncentrować.
Dewayne parsknął śmiechem.
– Gówno prawda. Widziałem, jak się gapisz na tę całą Corbin. Widać, że bardzo chcesz ją poderwać. I co? Nie jest zainteresowana?
Miał szczęście, że poczęstował mnie batonem, bo inaczej marnie by skończył. Zamiast tego posłałem mu tylko ostrzegawcze spojrzenie.
– Dałem sobie z nią spokój – rzuciłem krótko.
– Zawsze ci zostaje Ellie Nova. Najlepszy tyłek w całej szkole. Pracuję nad tym, żeby się do niego dobrać.
Ellie Nova była licealną księżniczką, zupełnie nie w moim typie. Wiedziała, że jest atrakcyjna i potrafiła to zręcznie wykorzystać. Nie przyznałem się Dewayne’owi, że już ją zaliczyłem. Napaliła się na mnie na imprezie na zakończenie zeszłego roku szkolnego. Całowałem się z nią, ale nic a nic mnie nie kręciła.
– Możesz ją sobie brać – zapewniłem przyjaciela i odgryzłem kolejny kęs batona.
Dewayne pokiwał głową i odchylił się na oparcie krzesła, zakładając ręce na piersi.
– Daję głowę, że gdyby Trisha Corbin trochę się postarała, byłaby z niej równie gorąca laska. Ale ona chowa się po kątach i prawie nie odzywa. Nie ma wielu przyjaciółek. Ale powiem ci, stary, że cię rozumiem. Dziewczyna ma niezłe ciało. I ta jej twarz… – Dewayne urwał i cicho gwizdnął z podziwem.
Nie zdawałem sobie sprawy, że odruchowo zwijam dłonie w pięści, do momentu, gdy Dewayne wbił w nie wzrok i uśmiechnął się z przekąsem.
– Uhm, widzę, jak sobie dałeś z nią spokój.
Na ławce z mojej drugiej strony wylądowały z trzaskiem czyjeś książki.
– Kurde, Di! Czym go tak wkurzyłeś? I skąd masz batona? – spytał Preston, siadając obok.
– Wścieka się przez Trishę Corbin – oznajmił Dewayne i uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Dupek!
W tym momencie zauważyłem czyjeś długie, opalone nogi. Prześlizgnąłem się po nich spojrzeniem aż do granatowej spódniczki, tak krótkiej, że na bank łamała szkolny regulamin. Za to świetnie się prezentowała. Całości dopełniała szczupła talia i sterczące cycki.
Noah Miller, czwartoklasistka o ciemnorudych włosach i wielkich piwnych oczach, uśmiechnęła się promiennie i usiadła tuż przede mną.
– Hej, Rock – odezwała się miękkim głosem, odwracając do mnie, i zatrzepotała zalotnie rzęsami.
Owszem, była trochę za mocno umalowana, ale ostatecznie nie każda dziewczyna