Dzieci cesarza. Claire Messud. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Claire Messud
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-068-7
Скачать книгу
że wyimaginowany prześladowca (wiedziała, że to tylko wytwór wyobraźni, ale niczego to nie zmieniało) miał okazję nauczyć się na pamięć jej zwyczajów i odkryć, gdzie sypia, choć oczywiście opracowała skomplikowane metody wyprowadzania go w pole: zapalała światło w pustych pokojach, korzystała na przemian z obu łazienek, a czasami dla zmylenia tropu myła się czy nalewała sobie soku po ciemku. Wreszcie któregoś dnia, kiedy obudziła się w południe po kolejnym bezsensownym i wyczerpującym czuwaniu niemal do rana, stwierdziła stanowczo, że nie zostanie tu sama ani chwili dłużej. A właściwie, że jest w stanie wytrzymać jeszcze tylko tyle, ile zajmie komuś dotarcie do niej. Niczym wędrowiec na pustyni, który wiedząc, że wkrótce natrafi na oazę, potrafi zebrać siły i przecierpieć jeszcze jeden dzień bez wody.

      I tak zadzwoniła do Juliusa. Danielle nie było w kraju, wyjechała na drugi koniec świata, a większość znajomych ma taką pracę, że nie mogą tak nagle wynająć samochodu i wyskoczyć do Massachusetts. Julius też nie mógł wynająć samochodu, a to dlatego, że nie ma prawa jazdy. Za to jest wolnym strzelcem i pracę może wozić z sobą. Marina zaproponowała (lekkomyślnie, jak teraz stwierdziła, w trzecim dniu jego pobytu), że pojedzie po niego aż do Albany i odbierze go z dworca. To oczywiście znaczyło, że jego wyjazd był teraz całkowicie w jej rękach, a jednocześnie poza jej kontrolą: w odpowiednim czasie będzie musiała go odwieźć, ale samej nie wypada zasugerować, że ta pora już nadeszła, bo Julius się zaraz obrazi (jest wrażliwy, nie da się ukryć). Już nie była pewna, co jest straszniejsze: głucha cisza, kiedy snuła się po domu niczym blada zjawa, czy echo paplaniny Juliusa, które zdawało się wypełniać nawet puste pokoje i utrzymywało się przez jakiś czas niczym elektroniczny szum, tak że Marina budząc się co rano jeszcze w ciemnościach czuła, że nie jest sama. A teraz na dodatek ten śnieg. Padał całą noc i cały ranek. Opatulił krajobraz i stłumił światło. W takiej sytuacji nawet sama czułaby się bezpiecznie (bo czy ktoś przy zdrowych zmysłach ryzykowałby napad, kiedy łatwo zostawić tak oczywisty dowód jak ślady na śniegu?). Ale co tu robić? Włożyła więc do odtwarzacza płytę Elli Fitzgerald i zapytała Juliusa, czy nie ma ochoty poćwiczyć refleksoterapii.

      Kiedy tak mu się przyglądała, jak siedział po turecku na drugim końcu sofy, w cieniu, z białawą poświatą wokół głowy, zrobiło jej się go żal. Dygresje na temat bohaterów Wojny i pokoju pojawiły się nie bez powodu: kolejny zawód miłosny. Kolejny facet, który na początku wydawał się być zauroczony iskrzącą osobowością Juliusa, jego szeroką twarz nazywał piękną (mimo przygnębienia, w ciemnych oczach Juliusa wciąż było widać ten błysk), a jednak w upokarzająco krótkim czasie go rzucił, odwrócił się od niego, drwiąc, że jest beznadziejny, a jego uczucie działa na niego przytłaczająco. Julius, mężczyzna o twarzy dziecka, gładko ogolony, miał na sobie różowy sweter z kaszmiru i jedwabną apaszkę (nawet tutaj, w Stockbridge), a cienkie jak piórka włosy ułożył na żelu. Odstające uszy wyglądały jakby oburzone tą niedawną zdradą. Co jakiś czas mimowolnie wysuwał język, żeby oblizać wargi. Taki tik, zupełnie nieświadomy.

      – Już ci mówiłam, tobie potrzebny jest starszy facet – odezwała się Marina, nie bardzo orientując się, w którym miejscu w swoich dywagacjach znajduje się jej przyjaciel. – Dużo starszy. Ktoś dojrzały, stateczny.

      – Kiedy właśnie w tym rzecz. – Julius oblizał wargi. – Eric  b y ł  starszy. Wprawdzie nie tak bardzo – trzydzieści osiem lat – ale na tyle dojrzały, żeby wiedzieć, czego chce od życia. Niestety to nie byłem ja.

      – Może za bardzo naciskałeś?

      – Jasne – prychnął. – Mówisz, jakbym co najmniej chciał się do niego wprowadzić.

      – No, ale ile to trwało, miesiąc? Krócej?

      – Trzy tygodnie.

      – My z Alem po trzech tygodniach dopiero zaczynaliśmy tak naprawdę z sobą chodzić. Bo wiesz, on ciągle jeszcze umawiał się z innymi laskami, a ja przynajmniej udawałam, że się spotykam z innymi facetami.

      – Miałaś wtedy dopiero dwadzieścia cztery lata.

      – To co? Tylko dlatego, że stuknęła nam trzydziestka… Skarbie, ty jesteś facetem, ciebie nie dotyczy imperatyw biologiczny.

      – Poza tym, spójrz, co ci z tego przyszło.

      Marina zdjęła nogę z jego kolan i wyprostowała się.

      – Byliśmy z sobą pięć lat – powiedziała. – Mieszkaliśmy razem. Jakoś nam się udało.

      – Do czasu.

      – Do czasu… – westchnęła Marina. – Ale to nie znaczy, że…

      – Wiem, ale w tej chwili jesteś chyba ostatnią osobą, która powinna mi udzielać rad, jak mam to rozegrać.

      Marina wstała i zaczęła po kolei włączać rozmieszczone w całym salonie duże lampy z kutej miedzi, uwalniając nagle istną fontannę kolorów: odcienie różu, pomarańczy, terakoty czy paloną umbrę sofy. To wszystko dzieło jej matki, które w zamyśle miało nadać wnętrzu śródziemnomorski klimat. Rzeczywiście pokój wydawał się jakby cieplejszy, ale ogród za oknem stał się jeszcze bardziej zimny i nieprzyjazny. W jego burej szarości Marina dostrzegła zarys ośnieżonej altanki. Teraz nie wyglądała już tak złowieszczo, sprawiała jedynie wrażenie opuszczonej. Musiała przyznać, że to zasługa obecności Juliusa.

      – Przepraszam – westchnął – nie chciałem tego powiedzieć. Tych sytuacji nie da się porównać.

      – No nie. – Do sierpnia ubiegłego roku Marina mieszkała z Alem (Grubym Alem, jak go nazywali jej znajomi z racji sporego brzuszka, który według zapewnień samej Mariny działał na nią podniecająco), lecz w końcu postanowili się rozstać. Oficjalnie dlatego, że ona potrzebowała nieco samotności, aby „zrobić wreszcie porządek z własnym życiem”, a tak naprawdę Al miał już dosyć utrzymywania ich obojga (czy też, jak zasugerowała przyjaciółce Danielle, dosyć wysłuchiwania narzekań Mariny, jak to ona źle się z tym czuje). Poza tym, co gorsza, przespał się i to chyba nie raz z koleżanką z pracy. Marina zarzekała się w rozmowie z Danielle (co ciekawe, nie z Juliusem, który nawet jeśli o wszystkim wiedział, nie dał nic po sobie poznać), że nie chodziło o sam fakt, że pieprzył się z kimś innym, tylko że kobieta, którą wybrał, była potwornie nijaka. A skoro potrafił zrobić coś takiego, to znaczy że Marina kompletnie się co do niego myliła, a wszyscy znajomi, którzy przez długi czas taktownie powstrzymywali się od wyrażania swoich opinii, mieli rację.

      Ten rozłam, zarazem nieoczekiwany i nieunikniony, bardzo zaważył na sytuacji życiowej Mariny. Czasami czuła się jak ktoś, kogo po urodzeniu zamieniono w szpitalu, jak gdyby tożsamość Mariny Thwaite przejęła zupełnie nowa osoba (czy raczej osoba, którą z zewnątrz postrzegano jako nową, podczas gdy w środku pozostała taka sama). To tak jak z odnawianiem szafek w kuchni: przyklejasz po prostu nową okleinę bez potrzeby wyjmowania ze środka pojemników z mąką, cukrem czy pudełka rozmiękłych chrupek.

      Po rozejściu się z Grubym Alem (który, co bolało najbardziej, nawet nie starał się jej odzyskać) Marina znalazła się właściwie na lodzie i do tej pory się nie pozbierała. Jeszcze niedawno w gronie przyjaciół uchodziła za osobę najbardziej ustatkowaną (żadne z nich w wieku dwudziestu pięciu lat nie myślało o ślubie, a ona i Al właśnie kupili swoje pierwsze małżeńskie łoże), i nagle została z niczym. Nie miała ani własnego mieszkania, ani pieniędzy na wynajem, więc tuż przed swymi trzydziestymi urodzinami w listopadzie zeszłego roku, wyczerpawszy pokłady gościnności znajomych i przyjaciół, wprowadziła się z powrotem do mieszkania rodziców na Upper West Side i zamieszkała w swoim pokoju z dzieciństwa. Jakby sam ten fakt nie był dostatecznie upokarzający, musiała jeszcze przyjąć od nich kieszonkowe, żeby w ogóle