Z każdym łykiem wina beztroska paplanina Rogera wydawała się Danielle coraz bardziej mętna. Przykleiła sobie uśmiech do twarzy – całkiem szczery, bawiła się świetnie i wcale nie musiała się wysilać. Z uśmiechem wciągała do ust wstążki czarnego makaronu i rozkrawała krewetki. Odnosiła wrażenie, że się uśmiecha nawet wtedy, gdy przeżuwa nieco twardawe plastry fileta z emu. Uśmiechała się, zerkając na Ludovica Seeleya, który nie odwzajemniał jej spojrzenia, uśmiechała się do Moiry i na przemian do Lucy oraz Johna. Kiedy Roger poszedł po deser („Ja, moja droga, zajmuję się winem i sprzątaniem. Jestem od przynoszenia i wynoszenia. A umiem robić najlepsze risotto na świecie. Ale nie dzisiaj, nie dzisiaj”), zwróciła się do Ita/Ika. Dowiedziała się, że ma dwadzieścia dwa lata i jest stażystą w domu mody, że poznali się z Garym osiem miesięcy temu i niedawno spędzili bajeczne wakacje na Tahiti. „Gauguin, te sprawy… A ludzie na tej wyspie są tacy sexy, że można zwariować”.
– To tam zginął kapitan Cook, prawda? – zapytała Danielle, czując, że będzie kulturalnie i stosownie wspomnieć w tym miejscu o wielkim odkrywcy.
– Nie, nie, skarbie, to było na Hawajach. Totalnie inne klimaty. – Ito/Iko uśmiechnął się szeroko i zmierzwił ręką włosy, które jak zauważyła Danielle, miały lekko granatowy odcień i połyskiwały w blasku świecy. – Jesteś tutaj od niedawna, co? Bo przecież wszyscy wiedzą, że to były Hawaje. Nawet ja, chociaż przestałem chodzić do szkoły, jak miałem szesnaście lat.
Po kolacji towarzystwo przeniosło się do salonu. Ito/Iko przysiadł wtulony w Gary’ego niczym kurczątko pod skrzydłem kwoki. Danielle z ulgą zostawiła kieliszek z winem na stole i siedziała sącząc tylko wodę mineralną, otoczona przyjemnym szumem rozmów. Nagle wpadła w popłoch, bo zobaczyła kątem oka zbliżającego się Seeleya. Usiadł na fotelu obok.
– Co cię gna do Nowego Jorku? – zagadnęła.
Nachylił się do niej w ten sam sposób, jak wcześniej w rozmowie z Moirą. Najwyraźniej taki miał sposób bycia: stwarzanie wrażenia bliskości. Nie dotykał jej jednak. Mankiet jego koszuli jaśniał na tle śliwkowego obicia fotela.
– Rewolucja – odparł.
– Słucham?
– Zamierzam wywołać rewolucję.
Danielle zmrużyła oczy, napiła się wody i milczeniem próbowała zachęcić go do rozwinięcia tematu. Nie chciała wyjść na osobę mało wysublimowaną, typową Amerykankę.
– Poważnie. Będę wydawał gazetę.
– Jaką?
– „Monitor”.
Zastanowiła się chwilę i pokręciła głową.
– No jasne, że o niej nie słyszałaś, ona jeszcze nie istnieje. Przecież dopiero tam jadę.
– To spore wyzwanie.
– Mam wsparcie Mertona. Poza tym lubię wyzwania.
Augustus Merton, pomyślała Danielle, australijski potentat medialny. Aktualnie zajęty wykupywaniem Europy, Azji i Ameryki Północnej. Wszystko po angielsku i z odchyleniem prawicowym. Wróg.
Nagle za ich plecami zjawiła się Lucy niosąca filiżanki z kawą.
– Nie pierwszy raz to robi. Nasz Ludo to facet, którego należy się bać. Uciekają przed nim wszyscy politycy i dziennikarze w tym mieście. Widziałaś „The True Voice”?
– Ach tak, Moira mi o tym wspominała. To znaczy, opowiadała mi o tobie.
– Mamy zupełnie odmienne poglądy – dodała Lucy uśmiechając się pojednawczo do Seeleya i dotykając jego koszuli swą delikatną dłonią ozdobioną pomalowanymi na czarno paznokciami. – Ale za to, mój Boże, jak ten facet potrafi mnie rozśmieszyć.
Seeley przechylił lekko głowę.
– To prawdziwy komplement. Śmiech to pierwszy krok na drodze do rewolucji.
– I teraz masz zamiar podbić Nowy Jork?
Słysząc sceptycyzm w jej głosie, wyraźnie się najeżył.
– Owszem – powiedział z naciskiem i wbił w nią wzrok. Tym razem w jego oczach nie było widać rozbawienia. – Owszem, mam.
W drodze powrotnej Danielle siedziała z tyłu i prawie cały czas miała zamknięte oczy. Kiedy je na chwilę otwierała, widziała fragmenty miasta, żółte światło latarni odbite w asfalcie i granatowe niebo.
– Zauważyłam, że Roger jest bardzo rozmowny – zagadnęła.
– Opowiadał ci o swoich powieściach? Nie zanudził na śmierć przyciężkimi fabułami? – zapytała Moira.
– Nie, mówił o nurkowaniu i zwiedzaniu winnic. I tak był lepszy niż ten młody Azjata.
– Nowy chłopak Gary’ego? Wydawał się bardzo miły.
– Owszem, jest miły, ale ma niewiele do powiedzenia.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Danielle miała wielką ochotę zapytać o Seeleya, ale nie chciała, aby pomyśleli, że się nim szczególnie interesuje. Z całego wieczoru on jeden najbardziej zapadł jej w pamięć. Zdecydowanie odróżniał się od reszty towarzystwa.
– Udało ci się w końcu pogadać z Ludo? – spytała Moira.
– Teraz to jest Ludo, tak? – wtrącił John. – Jacy my jesteśmy szlachetni.
– Czy to prawda, że on tu tyle znaczy? – zapytała Danielle z nadzieją, że jej głos brzmi dostatecznie obojętnie. – Wydał mi się trochę dziwny.
– Wiesz, że przenosi się do Nowego Jorku? Dostał propozycję poprowadzenia nowego czasopisma. Poprzedniego naczelnego zwolnili, może o tym czytałaś. Merton uznał, że jego wizja była niewłaściwa. Jak on się nazywał, Billings? Billington? Buxton, chyba. To był duży skandal. Z tego wynika, że Seeley jest wybrańcem wydobytym z drugiego końca świata. Wylatuje jakoś niedługo.
– W przyszłym miesiącu – dodała Danielle. – Dałam mu swój e-mail. Nie, żeby go potrzebował, ale tak na wszelki wypadek, gdyby coś nie wyszło i został na lodzie.
– A to dobre – zaśmiał się John. – Seeley na lodzie. Chciałbym to zobaczyć.
– Myślisz, że mu się uda? – spytała Danielle.
– On tak myśli – wtrąciła Moira. – A właściwie jest tego pewien. Tylko niewiele chce zdradzić, trudno zgadnąć, co naprawdę knuje. Ciężko też stwierdzić, czy on za czymś goni, czy od czegoś ucieka. Wywołał tu kiedyś niemałą sensację, to było z pięć lat temu. Jezu, to on ma dopiero ile, trzydzieści trzy? Trzydzieści pięć lat. To jeszcze dziecko! A ma wielu przyjaciół…
– I wielu wrogów – dorzucił John.
– Moim zdaniem tutaj nie czekają go już żadne wyzwania, za to mnóstwo kłopotów. Mając takie plecy – Merton osobiście go namaścił! – pewnie liczy na to, że podbije Nowy Jork, a potem resztę świata.
– Jak Kim Dzong Il, co? Albo Saddam Husajn? – stwierdził John.
– To może wcale nie być takie łatwe, jak się spodziewa – zauważyła Danielle zaskoczona trzeźwością swego umysłu pomimo ilości wypitego wina. – Może się skończyć tak jak z tym szefem kuchni, który jest znany w Londynie.
– Niewykluczone