– Widzi pan! – Piana trysnęła z kącików pomarszczonych ust. – Nowi ludzie, nowe obyczaje! A kiedyś to wszyscy żeśmy się dobrze znali… – Dołek zatrzasnął okno.
Pięknie – pomyślał Jacob i ruszył w stronę ulicy. Będę potrzebował Garbusa.
Zerwał sobie kiść owoców z jarzębiny i pomaszerował w stronę centrum miasta. Pstrykał podeschniętymi kulkami w co popadnie, a to w ławki, a to w śmietniki. Wzywał przyjaciela rytmem tych pstryknięć.
Zadziałało.
U nich zawsze działało to, co najgłupsze. Wystarczyło chcieć, a rzeczywistość naginała się w stronę absurdu.
Rozdział 6
Triada sióstr
Wiatr niósł ryk rogów głęboko w las, przez co wyludniały się nawet najodleglejsze namioty. Młodzież biegła na wezwanie królowych, byleby nie zostać posądzonym o nieposłuszeństwo, karane śmiercią.
Triada sióstr niecierpliwiła się już na obrzeżach obozowego placu. Spoczęły na drewnianych tronach – równie dalekich od bezczasów świetności, co sama Kraina Młodych. Ériu usiadła pośrodku. Wpatrywała się w monotonną dal z charyzmą manekina. Nastoletnia ciałem Fódla uśmiechała się do nadciągających poddanych. Nie kochała ludzi, ale pragnęła ich miłości albo przynajmniej uznania. Brzemienna Banbha zajęła się pojękiwaniem. Gładziła poorany krwawiącymi rozstępami brzuch niczym wiedźma szklaną kulę.
Za nimi kręciły się cztery skrzydlate stwory. Z wyglądu krzyżówki gryfów, jaszczurek i nietoperzy w rozmiarze słonia. Ich szara skóra lśniła od śluzu, który jak u żab pomagał im w oddychaniu. Z nozdrzy ulatywały szerokie pasma siwego dymu, które pełzły po paszczy, by wreszcie wpłynąć z powrotem do ciał przez otwory nad uszami. Cuchnęły zgnilizną.
– Ohyda – wyrwało się Moni, od razu uciszonej przez Seána.
– Uważaj na słowa – szepnął jej do ucha. – Tutaj nawet te najcichsze mogą zostać usłyszane. Stoimy za blisko, a boginie potrafią być wścibskie.
– Najlepiej milcz. – Sol Osol oparł się o ramię przywódcy.
– W młodości siła! – wykrzyknęła Ériu głosem zawstydzającym rogi.
– Ciszej. – Banbha nie kryła irytacji. – Przez ciebie maleńki kopie.
Po tych słowach zaśpiewała kołysankę o przepięknej Krainie Młodych, gdzie żyć mogą najdzielniejsi o nieprzeciętnej urodzie, chociaż bez intelektu. Wszyscy słuchali jej w ciszy z udawanym zachwytem na twarzach. Jeden ze stworów podał najpiękniejszej z sióstr duży, metalowy kielich. Ériu napiła się i czknęła. Zaszkliły się jej ciemnobrązowe oczy.
– Dziękuję. – Stwór zgięty w pokłonach odebrał puste naczynie. – Wezwałyśmy was – zwróciła się w stronę tłumu – w trzech niezmiernie ważnych dla krainy sprawach. Docierają do nas plotki, zatem reagujemy! Dopływają znaki zapytania, które kaleczą! Atakują nas wątpliwości!
– Czy coś się zmieni?! – ryknęła Fódla. – Czy będzie jak dawniej?!
– Czy wiemy, kto za tym stoi? – wyjęczała jej ciężarna siostra.
– A może potrzeba zmian?
Ceudawg wyszedł przed hufcowy szereg i podniósł dłoń. Podobnie uczynili pozostali, namiotowi przywódcy.
– Jesteśmy z wami! – ryknęli jak jeden mąż, z wprawą kogoś, kto robił to tysiące razy.
– Jesteście, ale czy bylibyście? – Banbha spojrzała w zachmurzone niebo, dumna z tak sprawnie skonstruowanego pytania. – A my podarowałyśmy wam wieczność. Niewdzięczni jesteście niczym dęby Annwn. Troszczycie się jedynie o te bzdurne hufce.
Skrzydlate stwory wysunęły się przed boginie. Rozpostarły błoniaste płaty szarości, by zasłonić nimi trony. Czarnymi oczami świdrowały ludzi. Zaglądały im dosłownie w dusze.
– Lećcie! – krzyknęły siostry.
Połowa upiorów wzniosła się ponad tłum i zaczęła krążyć nad obozowiskiem. Węszyły, wypatrywały. Dwa największe pozostały przy siostrach. Przeszły na tył, by skulić się za tronami. Potężne, silne, a wystraszone niczym dzieci.
Przywódcy hufców wrócili do szeregów.
– Sprawdzą namioty – mruknął Seán do Moniki. – Pożywią się tymi, którzy zostali.
– To ktoś został? – zdziwiła się dziewczyna. – Ktoś nie wiedział, że do tego dojdzie?
Chłopak zamilkł. Unikał jej spojrzenia.
– Zawsze są jacyś nowi. – Sol Osol pozwolił sobie na szczerość. – Pewnie dlatego nikt nie zwracał na was z początku uwagi, bo i po co się przywiązywać… Albo chorzy, albo tacy, którym nic już się nie chce. Sheevry… Te stwory – doprecyzował – muszą jeść. Są poza naszym bezczasem. Zwykle pożywiają się strawą z kotłów, które podarowała im Fódla, ale nie oszukujmy się. Te bestie potrzebują ludzkiego mięsa. Pewnie przerabiają je na dym, dzięki któremu w ogóle żyją.
– Nie zamierzałyśmy nikogo więzić. – Fódla przeszła do konkretów. – Nieraz prawiłyśmy o tym, lecz widzę, że przyjdzie mi się powtarzać! Pojawiły się nowe siły, potężne i zagrażające krainie, dlatego postanowiłyśmy jeszcze mocniej, wręcz całkowicie, odgrodzić się od reszty współświatów. Tak jak przy huraganie rygluje się okna!
– Niewiele wiemy – przyznała Ériu. – Poczułyśmy ogromne zmiany na zewnątrz. Coś pożywiło się magią Mag Mell, coś zaatakowało nawet Annwn i ostrzy zębiska na naszą krainę Tír na nÓg.
– Nie wiemy, czy zaatakuje, czy nie przejdzie bokiem – sprostowała Banbha. – Nie jesteśmy stworzone do walki, dlatego wolimy zapobiec ewentualnej wojnie. – Bogini przestała gładzić się po brzuchu. – Nowoprzybyłym trudno w to uwierzyć, ale pisano o nas pieśni pełne zachwytów, bogate od westchnień i skąpane w miłości tak czystej, iż przyćmiłaby nawet łzy jednorożca. Każda decyzja paranteli bogiń była, jest i będzie słuszną! Każda płynie z troski oraz z doświadczenia!
– No właśnie, ilu mamy nowych?! – Ériu przerwała siostrze. – Kto z was widzi nas po raz pierwszy? No, podnosić młodzieńcze rączki! Nie kryć zachwytu! Nie czas na nieśmiałość, kiedy gęstnieją lasy! Namiastka wieczności nie jest wszak wiecznością, więc…
– Oj, przestań – nie wytrzymała obolała Banbha. – Znowu się upiłaś i bredzisz.
– To, co robię ze swoim nieżyciem, to wyłącznie moja sprawa! Ja cierpię!
Ériu zmieniała się z każdym słowem. Urodę przepędziły deformacje i to nie tylko twarzy. Bogini rozrosła się, zhardziała, przez co coraz dalej odskakiwały spłoszone demony Sheevra.
– Przestańcie! Natychmiast! – Fódla zaczęła łkać. – Powinnyśmy świecić przykładem dla tych idiotycznych hufców! My, piękne królowe młodości! I jak mają się nas nie bać, biedaczyska?! W taki sposób chcecie wzbudzić miłość?
– Dobrze. – Ériu rozłożyła szeroko dłonie, przy czym zaczęła wracać do pięknej postaci. – Kto nowy, ten ręka w górę. Szybko, skarbeńki, bo nie mam na to sił!
Nieśmiało podnoszono dłonie. W sumie zdobyło się na to dość sporo osób, choć nie więcej niż setka.
Czyli