– Nie interesuje mnie to! – Cathal zakończył temat. – Wolałabyś żyć jak ci ludzie tutaj? Wymyślać wierzenia i trząść portkami przed śmiercią? A może być jedną z tych, co są tylko tłem?
– Nie, chyba nie – westchnęła. – Sama nie wiem. Jakieś to takie straszne, ale coś w tym jest. Przynajmniej masz czas na marzenia.
– Tutaj właśnie nie masz czasu. U nas jest bezczas, a tutaj – rozejrzał się po okolicy – frustracje.
Dokończyli pracę i poszli na wzgórze, z którego rozciągał się widok na miasteczko.
– Bierzmy się do budowy tumulusa – zarządził chłopak. – Pozbieraj gałęzie, ja naznoszę kamieni. Zachwyćmy Taranisa, to może zostawi nas wreszcie w spokoju.
– Szkoda tej profesor – westchnęła Elaine po chwili.
– Chyba tobie. Przecież to kretynka była. Przez takich jak ona człowiek traci wiarę w naukowców.
– Nie mówi się źle o zmarłych.
– Aleś ty prostolinijna, kobieto! Nie masz już dosyć kłamstw?
Pokiwała głową i odeszła w stronę mizernego lasku za wzgórzem.
Pracowali ciężko, choć nie nazbyt ciężko. Śpiewali sobie przy tym kościelne pieśni.
Monika ocknęła się z kleistego, mrocznego i cuchnącego czymś kwaśnym koszmaru.
– Seba! – krzyknęła.
Silne ręce powstrzymały ją od zerwania się z koi.
– Odzyskamy chłopca – odezwał się jeden z braci Bonnar. – Ceudawg stanie do turnieju. Wygra, możesz mi wierzyć, a wtedy obmyślimy plan wykradnięcia Sebastiana.
– Opowiedz nam ten sen. – Seán usiadł przy niej. Nigdy wcześniej nie wyglądał na tak poruszonego. Skubał nerwowo jeden z dredów, przygryzał też dolną wargę.
Sol Osol stanął tuż przy nim i nie spuszczał z dziewczyny wzroku.
– To bardzo ważne, żebyś niczego nie ominęła – naciskał. – Chociaż boginie o tym nie wiedzą, każdy zadymiony przez demony widzi coś więcej niż naszą krainę. Wierzymy – rozejrzał się po twarzach kumpli – że mogłaś połączyć się z Taranisem. Zapewne ci coś przekazał. Jakieś wskazówki w postaci obrazów… i twoje włosy – dodał po chwili wahania. – Starliśmy cholerstwo ze skóry, ale włosy pozostaną szare.
Przywódca hufca usiadł przy nogach Moni. Nie uśmiechał się. Mimo to dało się odczuć, że gdzieś odpłynęła wcześniejsza wrogość.
– Nie powinny ci tego robić – przyznał. – Opowiedz ten sen, a może w końcu uśmiechnie się do nas szczęście. Drobiazgowo i nie szczędź nam okropności. Ta szara mgła, póki jeszcze jest mgłą, prowadzi do najpotworniejszych miejsc we współświecie, mimo to zawsze kryje się w tym jakiś sens. Miejmy nadzieję, że ujrzałaś coś, o czym powinniśmy wiedzieć. Zwykle są to bzdury, z których trudno wyłuskać ziarna prawdy, ale niech ten jeden pieprzony raz, Taranisie, promyk nadziei zawita do naszego namiotu.
– A królowe? – jęknęła Monika. – Nie podsłuchają? Nie zechcą ze mną rozmawiać? Czemu nas nie zadymią i nie zbiorą informacji w ten sposób? To głupie.
– One nie mają o tym zielonego pojęcia – wytłumaczył Sol Osol. – To wariatki. Gdzieś w środku, ostatnio nawet coraz bardziej na zewnątrz, gardzą nami. Nie doceniają człowieka. Mamy je wielbić i tyle. Tę jedną tajemnicę udało nam się ochronić przez wasze wieki.
– Jak?
Kaleka wskazał na rogi namiotów, gdzie na rzemykach pozawieszano drewniane wisiorki, zbyt małe, by mogła je wyraźnie obejrzeć.
– To są koła Taranisa, najwspanialszego z bogów, a przynajmniej najpotężniejszego. – Sol wypowiedział te słowa trochę ciszej. – Siostry są na nie ślepe. Demony też.
Bracia Bonnar wysunęli podobne symbole spod koszul – przypominały pomalowane na zielono miniaturki drewnianych kół od wozu. Ceudawg, Sol Osol i Seán również pochwalili się wisiorkami.
– Tobie też podarowaliśmy sztukę – mruknął przywódca. – Taranis prawdopodobnie nas słyszy, za to one nie. Ryzykujemy, moja droga – przyznał ze smutkiem. – Ryzykujemy dla ciebie i Sebastiana.
– Z talizmanami wiążą się pewne zasady – wyjaśnił szybko Seán. – Bajdałej, nie nosimy ich poza namiotem i nigdy, ale to nigdy nie zakładamy, jeśli nie jest to konieczne. Nagła cisza mogłaby zaalarmować siostry, chociaż to mało prawdopodobne, ponieważ namioty często stoją puste. Lepiej jednak dmuchać na zimne niż stawać do walki z Sheevrami. Myślę, że boginie w ogóle przestały nas podsłuchiwać. Ludzka mowa jest dla nich tym, czym szum wodospadu dla kogoś, kto przy nim mieszka. Nie zwracają uwagi na nas, na Fennidów. Popadły w obłęd.
– Nic nam dzisiaj nie zrobią. Zbyt zajęte są kłótniami i Sebastianem – uspokoił wszystkich Ceudawg.
Wszystkich prócz Moniki.
– Musimy odzyskać mojego brata – zapłakała.
– Odzyskamy. Obiecuję. Jednak teraz opowiedz nam koszmar.
Rozdział 8
Meno
Monika zacisnęła amulet w dłoni, po czym zaczęła snuć opowieść. Słowa łączyły się w długie zdania, jakby sam Taranis chwycił się za bary z narracją:
– Ujrzałam pub, który świecił pustkami, a mimo to śmierdziało w nim kwaśnym piwem i ubikacją. Siedział w nim mężczyzna, dziwnie znajomy, chociaż zdecydowanie obcy mi, okolicy oraz każdemu z gości, którzy zaczęli się powoli schodzić.
Po chwili stałam się tym mężczyzną i czułam to, co on czuł, a także myślałam w ten sam przerażający sposób. Zbyt prawdziwie. Zbyt górnolotnie, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Nie rozumieli.
– Zamknij oczy – doradził jej Seán. – Stań się nim ponownie. Opowiadaj, proszę.
Monia westchnęła, ale na nikim nie zrobiło to wrażenia. Położyła się więc na koi i posłusznie przymknęła oczy. Długo milczała, zanim poukładała sobie wydarzenia w głowie. Kiedy wreszcie podjęła opowieść, jej głos zmienił barwę. Nabrał niepokojącej chrypki:
– Przedstawiał się imieniem Meno i bardzo chciał, żeby tak go nazywano, nawet jeśli to imię mijało się z prawdą. Od przeszłości odcinał się skuteczniej niż my od bogiń. Pamiętał ją jak przez irlandzką mgłę. Należała do tych burzliwych, pełnych przygód i kobiet, o których nie można całkowicie zapomnieć. Pomimo najszczerszych chęci.
Zdziwił się, kiedy w pubie zapachniało czymś słodkim, a przy tym na tyle potężnym, żeby wyciągnąć go z tarapatów, które darzyły Mena sympatią. Lgnęły do niego jak ćmy do światła, mimo że to właśnie blasku najbardziej brakowało w tym człowieku.
Meno wziął jeszcze jeden głęboki wdech, położył pieniądze na stole i pełen nadziei wyszedł przed pub. Ładny był to stół. Zaskakująco czysty i gładki jak na tak obskurne miejsce. Ciemny jakby zrobiony z mahoniowego drewna i masywniejszy od…
Seán położył jej dłoń na ramieniu. Szepnął:
– Stań się do końca nim. Nie uciekaj, nie dystansuj się. Proszę.
Kiwnęła