Stałam jak sparaliżowana, czując na sobie wzrok Avery i jej koleżanek.
– Yyy… to znaczy… czemu miałabym to zrobić?
Uniósł brew.
– To jest mój dom. Moja impreza. Ale i tak tu przyszłaś. – Znowu upił łyk piwa. – Żeby się przyznać, prawda?
Avery odchrząknęła i przybrała tę samą pozę, co ja, krzyżując ręce na piersi.
– Ja ją tutaj przyprowadziłam.
Marcus wpatrywał się w nas, ale teraz już było widać, że jest rozbawiony, tak samo jak jego brat.
– Mieszka na moim piętrze – dodała Avery.
– Tam, gdzie jesteś szefową?
– Tak.
Przeniósł wzrok na butelkę, którą trzymała w rękach.
– Już jej dajesz dobry przykład, co, Av?
Zaczerwieniła się.
– Mówisz tak, jakbyś sam był wzorem do naśladowania.
Skinął na mnie swoją butelką.
– Wiesz, kto jest jej bratem, prawda?
– Przybranym bratem – poprawiłam go dla formalności.
Avery przewróciła oczami.
– A wiesz, kto jest twoim bratem? – odbiła piłeczkę.
Marcus do tej pory był wyluzowany, nawet trochę arogancki, ale teraz jego dobry humor wyparował, a w oczach błysnął gniew.
– Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, Av.
Avery prychnęła.
– Jasne. Bo przyjaciele robią sobie takie numery.
Jego oczy pociemniały, jakby zaszły dymem, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco.
– Wystarczy. – Shell zrobiła krok do przodu, patrząc na nich z dezaprobatą. – Rozdzielamy was, zanim urządzicie awanturę. – Złapała Avery za rękę. – Marcus, to była urocza imprezka. Dzięki, że pozwoliłeś nam wpaść, potańczyć, upić się, ale musimy się już zwijać.
Marcus mruknął coś pod nosem. Avery potulnie zgodziła się odejść razem z Shell. Kłótnia została zażegnana.
Odprowadziłam wzrokiem Marcusa. Jednocześnie uważałam, żeby nie zerknąć na Cadena. Nie lubiłam go. Nie bez powodu nazwałam go Dupkiem. A jednak cały czas byłam świadoma jego obecności, która była jak bzyczący insekt, latający gdzieś w pobliżu i niepozwalający mi się skupić. Myślałam, że Caden zaraz do nas podejdzie, przejmie kontrolę nad sytuacją i odciągnie brata, tak jak wtedy, pod domem bractwa. Ale nie zrobił tego. Nie siedział już nawet na krześle. Dołączył do jakiejś grupki, lecz nie brał udziału w rozmowie. Nie popijał piwa, tylko stał z założonymi rękami. Jakaś dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu, ale on nie zwracał na nią uwagi.
Wpatrywał się we mnie.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Zdziwiłam się, nie dostrzegając u niego wrogości, a przynajmniej nie takiej, jak poprzednim razem. Zauważyłam jedynie lekkie rozbawienie, jakby śmieszyła go moja osoba albo cała ta sytuacja. Zerknęłam do tyłu, ale nie zobaczyłam tam nic zabawnego. Zaraz, coś mi tu nie pasowało. Odwróciłam się ponownie.
Dziewczyny się ulotniły.
Cholera.
Nie miałam pojęcia, jak wrócić do akademika. Weszłam do domu, ale tam ich też nie było. Ani w salonie, ani w kuchni, ani w łazienkach. Nie było ich na górze ani na dole. Wróciłam do ogródka, żeby ostatni raz tam sprawdzić, lecz znowu nic.
A potem poczułam jego obecność.
Stał tuż obok, trzymając ręce w kieszeniach. Popatrzył na mnie świdrującymi oczami.
– Poszły sobie, kiedy próbowałaś zabić mnie spojrzeniem.
– Wcale tego nie robiłam. – A przynajmniej tak mi się wydawało. Rozbolała mnie głowa. Uniosłam rękę, żeby potrzeć skronie.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Robiłaś, ale nie ma sprawy. – Uniósł brew. – Podrzucić cię do domu?
Westchnęłam.
– Ale my mamy system dwójkowy.
Drugi kącik jego ust także się uniósł. Znowu miałam wrażenie, że śmieje się ze mnie.
– Daj spokój. – Wskazał głową ulicę. – Wypiłem tylko jedno piwo. Mogę siedzieć za kółkiem. Zresztą sam też się stąd ewakuuję. Czy darzysz mnie wystarczającym zaufaniem, żeby wsiąść ze mną do samochodu?
Wstrzymałam oddech. Wcześniej śmiał się ze mnie, a teraz już jawnie się nabijał? Rozważyłam swoje możliwości. Mogłabym zamówić taksówkę i liczyć na to, że kierowca będzie wiedział, gdzie znajduje się mój akademik, albo wyruszyć na piechotę, próbując trafić tam bez niczyjej pomocy. Trzecią opcją był telefon do Kevina. Jakaś część mnie chciała to zrobić. Sięgnęłam po komórkę. A co będzie, jeśli nie odbierze? Schowałam telefon. Nie sprawdzać tego scenariusza.
Moja ostatnia możliwość stała przede mną.
Pokiwałam głową.
– Dobra. Jadę z tobą.
ROZDZIAŁ 6
Caden vel Dupek jeździł land roverem.
Nie wiem, jakiego wozu się spodziewałam, ale raczej nie takiego.
Otworzyłam drzwi i zaskoczona zamarłam, podziwiając nieskazitelną czystość wnętrza.
Caden już wsiadł do środka.
– Tylko nie mów, że nie lubisz skórzanych foteli.
– Ale masz tu czysto.
– Prawda?
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale krzyknęłam:
– Ta-daa! – I uniosłam ręce, jakby otwarto przede mną bramy niebios. „Raz się żyje!” – pomyślałam, słysząc w głowie chór i orkiestrę. A potem opuściłam ręce i zamarłam.
Caden przekręcił głowę i spytał:
– Dużo wypiłaś?
Chyba za dużo. Wzruszyłam ramionami i wsiadłam do samochodu.
– Wybacz. Jestem po prostu zaskoczona – wyjaśniłam, gdy ruszyliśmy. – W aucie Kevina zawsze jest syf. Pod przednim fotelem, gdzie powinnam trzymać nogi, zrobił sobie śmietnik. Wszystko tam wrzuca. Zawsze muszę odgarnąć butem stertę śmieci, żebym w ogóle mogła wsiąść.
– Nie sprząta dla ciebie?
Znowu wzruszyłam ramionami.
– Nie, tylko dla dziewczyn, z którymi się spotyka.
– A dla swojej mamy?
– Jeśli razem gdzieś jadą, to biorą jej auto. Więc nie. Tylko dla dziewczyn – paplałam, siedząc na dłoniach.
Caden zauważył moją dziwną pozycję.
– Co robisz?
– Siadam w taki sposób , kiedy czuję, że gadam rzeczy, których nie powinnam. Chodzi o nerwy. – Zamrugałam, spoglądając na niego. – Przy tobie się denerwuję. Chociaż wolę to od bycia wkurzoną.
– A ja ciebie wkurzam?
Jednocześnie