Odwet. Zbigniew Lubieniecki. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Zbigniew Lubieniecki
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Техническая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-65979-53-7
Скачать книгу
teraz rozumiem, o co mu chodzi.

      – Czy wiesz, dziecko, co to jest słowo honoru? – pyta Kawalec. – Czy możesz mi je dać, że nie biłeś Jurka?

      – Tak.

      – To bezczelny kłamczuch – wrzeszczy pani Łuczak. – Chamskie dziecko, impertynent.

      Nie wiem, co znaczy „impertynent”, ale to „chamskie dziecko” doprowadza mnie do wściekłości.

      – Nigdy nie mówiłem ojcu, co pani ze mną wyprawia, ale teraz powiem! Powiem! Wszystko powiem – pani nazwała mojego ojca chamem!

      Potem uspokoiłem się, podszedłem dwa kroki w kierunku biurka kierownika i ukłoniłem się, z lekka pochylając głowę.

      – Jestem synem hrabiego Lubienieckiego de Lubienietz Rolitsius, proszę pana. Bardzo pana proszę, aby zechciał pan o tym powiedzieć tej pani.

      Kawalec podniósł się z krzesła i ukłonił się w moim kierunku bez cienia ironii. Łuczakowa stała jak skamieniała, a jej usta wyglądały jak wielkie „O”. Nie odezwała się słówkiem. To było naprawdę dziwne. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że przestała się mnie czepiać, nigdy więcej na mnie nie krzyczała, ba, przesyłała mi uśmiechy, stawiała mnie za przykład innym. Odczuwałem wielki triumf. Ojcu nie powiedziałem ani słowa. Byłem dumny, że sam znalazłem wyjście ze ślepego zaułka, do którego zapędziła mnie pani Łuczak.

      Tak oto poznałem jeszcze jedną prawdę – prawdę ludzkiego kompleksu niższości klasowej, kompleksu czci dla tego, co już dawno przebrzmiało i jest tylko pustym dźwiękiem. Gdybym był synem Lubienieckiego, człowieka najlepszego z ludzi, najuczciwszego, mądrego i inteligentnego, mógłbym być „chamskim dzieckiem”. Skoro jednak okazałem się synem hrabiego Lubienieckiego – przestano dostrzegać moje wady, moje wybryki, stałem się kimś lepszym.

      Któregoś wieczoru zebrała się w naszym mieszkaniu grupa wojskowych. Ojciec kazał mi iść spać i to spowodowało, że ukryłem się w kącie między piecem a biblioteką. Jakiś czas rozmawiali na różne tematy. Wreszcie ojciec powiedział:

      – Od tej chwili rozkazuję utrzymać wszystko w ścisłej tajemnicy.

      Dokładnie nie wiem, o czym była mowa. Zaglądali do jakichś map, czytali jakieś instrukcje. Tyle tylko zrozumiałem, że na granicy jest ostre pogotowie i że Wojsko Polskie ma wkroczyć do nadgranicznych miejscowości, takich jak Czerwony Klasztor, Leśnica, Lechnica Smerdzonka i innych.33 Długo jeszcze mówili. Gdy w końcu się rozeszli, wymknąłem się do pokoju. Zasypiając, myślałem o wojnie.

      Na drugi dzień po zajęciu Leśnicy górale szczawniccy zebrali się wielkim tłumem, aby czym chata bogata – wódką, chlebem i solą – powitać górali leśnickich z okazji przyłączenia do Macierzy. Kroczyłem i ja w tym tłumie. Ludzi we wsi nie zastaliśmy. Domy puste, głodne bydło ryczy w stajniach. Grupki żołnierzy kręcą się po wsi, gdyż zabroniono im wchodzić do pustych domów.

      Wraz z kilkoma góralami wszedłem do dosyć schludnie wyglądającej chaty. Wszystkie izby były puste. Skądś z dołu usłyszeliśmy coś jakby zawodzenie. Otwarto klapę w podłodze i wyciągnięto z piwnicy kilkoro dzieci.

      – Czego płaczecie?

      – A bo Lachy bendom wiesać, wyłupywać ocy i rznońć.

      – Gdzie matka i ojciec?

      – W kościele.

      Potem poszliśmy pod kościół, gdzie już zebrała się większość przybyszów. Z kościoła dochodził niesamowity lament i słowa: „Kto się w opiekę…”. Ludzie wzruszali ramionami: po polsku się modlą i śpiewają, a Polaków się boją. Weszliśmy w końcu do kościoła. Ksiądz od ołtarza przemawiał po czesku. Grzmiał, że oto wszyscy mają ukorzyć się przed Panem, albowiem za chwilę zacznie się rzeź, że z Leśnicy nawet kamień na kamieniu nie zostanie. Rozumieli szczawniczanie po czesku i burzyła się w nich gorąca krew góralska na takie kłamstwa rzucane przez świętą osobę. Posypały się słowa oburzenia:

      – Kłamies! Ludzie, nie wierzta mu! Łze, psia jego, łze! Idźta i pacta, nik wom nicki nie tknon. Wy psecie tys som Poloki i my som Poloki i nik wom złego nie kce. My do wos z chlebem, a wy na nos nikiej na zbójców.

      Długo jeszcze mówili. Ludzie początkowo nieufnie, a potem coraz tłumniej opuszczali kościół. Spoglądali z ukosa na grupki żołnierzy, ci jednak nie zaczepiali nikogo. Co najwyżej śmiali się do dziewcząt. Po kilku godzinach życie wsi płynęło normalnym rytmem.

      Ojciec wpadał do domu bardzo rzadko i na krótko. Najczęściej widziałem go tylko wtedy, gdy przychodziłem do Leśnicy. Nie zawsze jednak i wtedy go zastawałem. Często był na granicy lub gdzieś wyjeżdżał. Rozumiałem, że ojciec nie ma czasu i nie naprzykrzałem się mu. Przyglądałem się gorączce życia granicznego.

      Nieraz odwiedzałem ojca z Danusią. Nie lubiłem jednak tych odwiedzin, a raczej samej drogi. Nie można było nigdzie odbiec, nigdzie przystanąć. Dana od razu niepokoiła się o mnie.

      Wigilia w tym roku wypadła bez śniegu. Czekaliśmy na ojca. Matka co jakiś czas podchodziła do telefonu i wciąż odkładała słuchawkę ze słowami: „Jeszcze nie wrócił”. Przy stole siedziało nas tylko troje. Kamilla chorowała i nie mogła przyjechać z Przemyśla. Matka była bardzo smutna, przeczuwała chyba że ojciec nigdy nie spożyje już z nami tradycyjnej wieczerzy wigilijnej. Smutna to była wigilia. Nie śpiewaliśmy kolęd, niewiele obchodziły nas prezenty gwiazdkowe. Spać poszliśmy koło północy. Przez sen słyszałem dzwonek telefonu. W nocy był ojciec, ale tylko z godzinę. Na granicy było ostre pogotowie z powodu nasilenia ruchu przemytniczego.

      Szczawnica, marzec–kwiecień 1939

      Nadeszła wiosna. Między góralami krążyły groźne wieści. Była mowa o Niemcach, o Hitlerze, o Żydach i wojnie. Mówiono, że Beck34 to zdrajca i sprzedaje Polskę. Wyobrażałem go sobie jako strasznego potwora. No, skoro sprzedaje Polskę Hitlerowi… Przy tym sam wyraz „zdrajca” mówił za siebie. Przecież było to najgorsze słowo, jakie znałem. Tego nie mogłem pojąć: w jaki sposób jeden człowiek, choćby nawet minister, mógł sprzedać całą Polskę. Przecież Polska to nie tylko ziemia, wsie i miasta, góry i rzeki, lecz i ludzie, a przecież ludzi nie wolno sprzedawać ani kupować. Zapytałem o te sprawy matkę. Wyjaśniła mi, co to jest zdrada ojczyzny i jak w danym wypadku należy rozumieć wyraz „sprzedaż”.

      Leśnica Pienińska, maj–czerwiec 1939

      

      Urodziła się u nas mała siostrzyczka. Jest taka mała, jak lala na wystawie u Szejna w Krościenku. Ma buzię taką samą, jak różowa kołderka, w którą jest owinięta. Szkoda, że to nie jest braciszek. Miałbym się z kim bawić, jak by podrósł.

      

      Dzisiaj ochrzczono siostrzyczkę. Nazywa się Krysia, a na drugie ma Teresa. Krysia w kościele trochę płakała, ale teraz to już dawno śpi. Jest wielu gości i bardzo się śmieją, chyba jest im bardzo wesoło. Na podwórzu żołnierze piją wino, które nalewają z beczki stojącej na dwóch taboretach. Z desek zrobili wielki stół, obsiedli go i tak hałasują, że aż uszy bolą. A Krysi to nic nie przeszkadza, śpi w najlepsze i o niczym nie wie. Ale dlaczego żołnierze i goście się tak cieszą? Czy dlatego, że Krysia jest już ochrzczona, czy dlatego, że piją wino i jedzą ciastka? A na stole u żołnierzy leży upieczony na brązowo cały wieprz i w ryju trzyma taką dużą kiełbasę.

      Ojciec


<p>33</p>

Umową zawartą 30 listopada 1938 w Zakopanem Polska wymogła na Słowacji cesję spornej części Spisza – Jaworzyny Tatrzańskiej i Leśnicy Pienińskiej oraz innych, mniejszych wsi.

<p>34</p>

Józef Beck (1894–1944) – polityk, dyplomata, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, pułkownik dyplomowany artylerii Wojska Polskiego. W 1939 r. minister spraw zagranicznych RP.