– Proszę mi wybaczyć, że nachodzę pastora tak późno. Po prostu bałam się, że znów nie zasnę, jeśli nie zbiorę się na odwagę, żeby przyjść i z pastorem porozmawiać.
W tej kobiecie w żałobie dostrzega Kristinę, taką, jaką mogła się stać, gdyby dane jej było zamążpójście, powolne wyniszczenie ciężką pracą i wymazanie przez życiowe troski. Taka mogła się stać, owszem, ale jaka będzie teraz, tego nie wie nikt.
– Ależ, droga pani Andersson. Powinna pani wiedzieć, że ma pani u mnie wsparcie w tym trudnym dla pani czasie – odpowiada Erland Björkestam.
– Dziękuję.
– Czy zechciałaby pani zdradzić mi, nad czym się tak pani zastanawia? – pyta Erland. – Choć domyślam się, czego sprawa dotyczy.
Hilma się waha. Zbierając myśli, znów patrzy w podłogę, ostrożnie dobiera słowa, w końcu się odzywa.
– Chodzi o Kristinę. Starałam się utwardzić serce, zamknąć je, żeby móc wytrzymać, ale ono wciąż jest otwarte. Dla niej. Czegokolwiek się dopuści – mówi Hilma.
Erland spogląda na jej spuszczoną głowę.
– Wybaczenie to jedna z cnót chrześcijaństwa. Wybaczenie i współczucie. A jednak odebranie życia drugiemu człowiekowi to jeden z najcięższych grzechów przed Bogiem.
Hilma przytakuje. Potem podnosi wzrok.
– Myślę, pastorze, że wina nie leży tylko po jej stronie.
Erland przygląda się kobiecie. Dostrzega, że żałoba już dała się jej we znaki, ale jest opanowana, ma stabilny i wyraźny głos.
– Jak to? – dopytuje.
– Byłam dla niej zbyt surowa. Po tej sprawie… z Einarim. Nie chcieliśmy takiego mezaliansu, może być pastor pewien, ale tą, która najbardziej się sprzeciwiała, była pani Järvinen, nie my. Erik i ja zdążyliśmy już ulec. Owszem, mamy dom, którego nikt po nas nie przejmie, więc marzyliśmy, żeby Kristina spotkała jakiegoś młodego parobka, który silną ręką będzie zarządzał gospodarstwem, kogoś, kto będzie wdzięczny za taki los, a nie syna bogatego chłopa, któremu niczego nie brakuje. Ale kiedy potem wyprowadzili się nad rzekę, a Einariego wydziedziczono… Zaczęliśmy się zastanawiać, czy jednak nie byłoby lepiej, gdyby Kristina wróciła do domu, razem z nim.
Hilma Andersson milknie na chwilę. Teraz będzie trudniej, Erland widzi to po jej pochylonej głowie. Mruga i powyginanym palcem wyciera się pod oczami.
– Wieczorami długo rozprawialiśmy o tym, że nadejdzie taki czas, że Auli też zmięknie. Może i jest z kamienia, ale Einari to jednak jej syn, a jeśli wychowała dobrego chłopaka, to musi w nim być coś z niej. Mieliśmy tylko jeszcze trochę poczekać. Więc wybrałam się w tę długą drogę, żeby się z nią spotkać. To było wiosną. Ale nie mogłam. Na początku tylko na odległość, pomyślałam, i stanęłam na drodze, żeby się przyjrzeć. Po jakimś czasie wyszła na dwór i wrzuciła pranie do rzeki, wyglądała jak dawniej. Proste plecy. Miała na sobie to samo ubranie, w którym już dawno ją widziałam. Wyczesane włosy. Więc pomyślałam, że mimo wszystko jest jej chyba dobrze. I zawróciłam, nie pokazując się jej.
Hilma patrzy na Erlanda Björkestama i zbiera się, żeby chwycić go za rękę, ale nie robi tego.
– Czy rozumie pastor, jak bardzo żałuję, że nie podeszłam do domu i nie zapukałam? Powinnam była z nią porozmawiać, dowiedziałabym się, jak jej się układa. Ale nie zrobiliśmy tego ani ja, ani nikt inny. Pastor też nie. Nikt.
Pastor Björkestam przygląda się kobiecie. Ma wrażanie, że ta zapomniała, czego dopuściła się jej córka. Że zgasiła dwa niewinne życia. Własnych dzieci.
– Odrzuciliśmy ich, każdy z nas. Więc nasza wina jest równie wielka, co Kristiny, że stało się, jak się stało – mówi Hilma.
Erland wyciąga rękę i chwyta Hilmę.
– Nie, pani Andersson. Bóg widzi to inaczej. Musi pani potraktować siebie jak oddzielną część, musi pani spojrzeć na własne życie, a ono było wystarczająco dobre wobec Boga i każdego człowieka. To, co zrobiła Kristina, jej choroba to kara za jej czyny i myśli, o których wie tylko Bóg.
– Więc twierdzi pastor, że to kara za to, że żyli z Einarim w grzechu?
– Bóg jeden wie.
– Ale to pastor nie chciał im błogosławić! Nie pozwolił na ślub!
– Proszę pamiętać, że dziecko było już w drodze, kiedy przyszli do mnie po prośbie…
– A mężczyzna w lesie? Kiedy była jeszcze dzieckiem? Za co ją wtedy ukarano? – dopytuje Hilma.
Teraz to Erland Björkestam wbija wzrok w podłogę. Nie zna odpowiedzi, która mogłaby pocieszyć.
– Można grzeszyć w różny sposób. Myślą i…
– Myślą! Jeśli wszystkich karze się za myśli, to nikt nie jest bezpieczny, nawet pan, pastorze Björkestam! Dobrze wiem, dlaczego nie chciał pastor błogosławić Kristinie! Możliwe, że jest pan mężem Boga, ale wciąż jest pan tylko mężczyzną.
Hilma wstaje gwałtownie. Patrzy na Erlanda Björkestama ze złością.
– Była dzieckiem! Żadne myśli nie są warte takiej kary! A jeśli są, to radzę panu szybko zacząć się za siebie modlić!
Erland opada na krzesło. Jak śmie tak go nękać? Twierdzić, że zawinił temu, co się wydarzyło? Zarzucać mu dwulicowość? Jakby coś ją napadło.
– Pani Andersson… Przychodzi pani do mnie po odpowiedzi, a ja odpowiadam najlepiej, jak potrafię. Nawet ja nie wiem, dlaczego dobrym ludziom zdarzają się złe rzeczy. Powrót Kristiny do zdrowia i łaski Bożej jest długi, ale nie niemożliwy.
Tu Erland robi przerwę. Kobieta jest oburzona, rozumie to, uspokaja się i zniża głos do bardziej przyjaznego tonu.
– Co myśli pani o karze, pani Andersson?
– Jak to?
– Więzienie, tak sądzę. Milda Fredrikssonów dostała trzy lata, kiedy udusiła poduszką swoje nowo narodzone. Kristina może dostać więcej. Za dwa życia… może sześć lat.
– Sześć lat! W więzieniu? Nie da… nie jest takim człowiekiem…
– Też przyszło mi to do głowy. Załamie się. Ale jeśli napiszę do lekarza sądowego… Jeśli napiszemy, że Kristina potrzebuje odpoczynku, być może dostanie tę pomoc, której potrzebuje.
– Niby gdzie?
– Opieka dla mentalnie chorych ma nowe zakłady. Prawdziwe szpitale. Nie jak w przytułku.
Hilma spuszcza wzrok.
– Nie wiem…
– Więzienie nie jest odpowiednim miejscem dla Kristiny. W Pitkäniemi mogłaby odpocząć. To na tyle blisko, że będziecie mogli ją odwiedzać, kiedy tylko znajdziecie czas i okazję. Proszę to przemyśleć. Za rok może mieć ją pani znów u siebie, jeśli tego pani pragnie.
7
Archipelag Nagu
Kwiecień 1899
Przeprawa statkiem z Turku trwa dwie godziny. Niewielką wyspę na krańcach archipelagu ze wszech stron otaczają szkiery. Jest ich wiele. Skały wynurzają się z morza, a z ich szczytów