Małymi kroczkami, Grey. Nie wyrywaj się do przodu.
– Poza zachodzącym słońcem możemy też podziwiać inne rzeczy – mówię. – Tam jest Escala. Tam Boeing i widać Space Needle.
Wyciąga swoją smukłą szyję, żeby lepiej widzieć, jak zwykle ciekawa wszystkiego.
– Nigdy tam nie byłam – mówi.
– Zabiorę cię. Możemy tam coś zjeść.
– Christianie, zerwaliśmy – odpowiada skonsternowana.
Nie to chciałem usłyszeć, ale staram się zachować spokój.
– Wiem. Ale przecież i tak mogę cię tam zabrać. I nakarmić. – Posyłam jej znaczące spojrzenie, a ona pokrywa się cudownie lekkim rumieńcem.
– Tu w górze jest bardzo pięknie. Dziękuję – mówi, a ja zauważam, że zmieniła temat.
– Robi wrażenie, prawda? – Ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi.
– Robi wrażenie, że potrafisz latać.
Jej komplement mnie zaskakuje.
– Pani mi pochlebia, panno Steele? Ale przecież jestem człowiekiem wielu talentów.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie Grey – odpowiada zgryźliwie, a ja chyba wiem, do czego pije. Powstrzymuję uśmiech. Tego mi właśnie brakowało: jej impertynencji i tego, jak za każdym razem potrafi mnie rozbroić.
Zachęć ją, żeby mówiła, Grey.
– Jak w nowej pracy?
– Dobrze, dziękuję. Jest ciekawa.
– A szef? Jaki jest?
– Och. W porządku. – Mówi o Jacku Hydzie bez zbytniego entuzjazmu, a mnie przeszywa lęk. Czyżby się do niej dobierał?
– Co się stało? – pytam.
Muszę to wiedzieć – czy ten kutas zachował się niewłaściwie? Jeśli tak, z miejsca go zwolnię.
– Poza tym, co oczywiste, to nic.
– Oczywiste?
– Och, Christianie, potrafisz być naprawdę ograniczony. – Patrzy na mnie z rozbawieniem wyrażającym pogardę.
– Ograniczony? Ja? Panno Steele, nie jestem pewny, czy podoba mi się pani ton.
– Cóż, trudno – żartuje sobie wielce z siebie zadowolona, i nie mogę się nie uśmiechnąć.
Jedno jej spojrzenie albo uśmiech potrafią sprawić, że czuję się, jakbym miał dwa metry wzrostu, a kiedy indziej co najwyżej pół – to takie ożywcze i zupełnie mi nieznane uczucie.
– Brakowało mi twojej niewyparzonej buzi, Anastasio.
Przed oczami staje mi jej obraz klęczącej przede mną i muszę się poprawić na siedzeniu.
Cholera. Skup się, Grey, na miłość boską. Odwraca wzrok i ukrywając uśmiech, spogląda w dół na przedmieścia, nad którymi lecimy, ja zaś sprawdzam, czy w dobrym kierunku – ale wszystko jest w porządku. Zmierzamy w stronę Portland.
Milczy, a ja od czasu do czasu na nią zerkam. Na jej twarzy maluje się ciekawość i niedowierzanie, kiedy patrzy na przesuwający się pod nami krajobraz i opalizujące niebo. Wieczorne światło kładzie się na jej policzki miękką poświatą. Pomimo bladości i podkrążonych oczu – dowodów cierpienia, którego ja byłem sprawcą – wygląda olśniewająco. Jak mogłem pozwolić, żeby odeszła z mojego życia?
Pędzimy naszą bańką ponad chmurami, wysoko, a mój optymizm rośnie z każdą chwilą i powoli zapominam o napięciu, w jakim żyłem przez ostatni tydzień. Z wolna zaczynam się rozluźniać i mając ją wreszcie przy sobie, rozkoszuję się spokojem, jakiego nie zaznałem, odkąd mnie zostawiła.
Kiedy jednak cel naszej podróży jest coraz bliższy, czuję się coraz mniej pewnie. Boże, spraw, żeby mój plan się powiódł. Muszę zabrać ją w jakieś ustronne miejsce. Może na kolację. Niech to szlag. Powinienem był coś zarezerwować.
Trzeba ją nakarmić. Jeśli uda mi się namówić ją na wspólną kolację, wystarczy, że znajdę właściwe słowa. Te ostatnie dni uzmysłowiły mi, że muszę mieć kogoś – muszę mieć ją. Pragnę jej, ale czy ona pragnie mnie? Czy zdołam ją przekonać, żeby dała mi drugą szansę?
Czas pokaże, Grey – zachowaj tylko spokój. Nie wystrasz jej znowu.
Piętnaście minut później lądujemy na jedynym lądowisku dla helikopterów w Portland. Wrzucam silniki „Charliego Tango” na luz i wyłączam transponder, dopływ paliwa i radionadajniki. Wraca niepewność, którą odczuwałem od chwili, gdy postanowiłem ją odzyskać. Muszę jej powiedzieć, co czuję, a to będzie trudne – ponieważ sam nie pojmuję uczuć, jakie wobec niej żywię. Wiem, że za nią tęskniłem, że bez niej byłem nieszczęśliwy i że chcę spróbować z nią być na jej warunkach. Ale czy to jej wystarczy? I czy wystarczy mnie?
Czas pokaże, Grey.
Rozpinam pasy i kiedy nachylam się, by to samo zrobić z jej pasami, wyczuwam jej delikatny zapach. Pachnie tak ładnie. Zawsze pachniała ładnie. Przez jedną ulotną chwilę patrzy mi w oczy, jakby miała jakieś niecne myśli, a ja jak zwykle oddałbym wszystko, żeby je poznać.
– Podróż się podobała, panno Steele? – pytam, nie zwracając uwagi na jej spojrzenie.
– Tak, dziękuję, panie Grey.
– Cóż, w takim razie chodźmy obejrzeć zdjęcia naszego chłopca.
Otwieram drzwi, wyskakuję i wyciągam do niej rękę.
Czeka na nas kierownik lądowiska, Joe. Pochodzi z innej epoki. To weteran wojny koreańskiej, ale jak na swoje pięćdziesiąt lat wciąż jest dziarski i bystry. Przed jego czujnym spojrzeniem nic się nie ukryje. Z błyskiem w oku uśmiecha się do mnie znacząco.
– Joe, zajmij się nim, zanim nie zjawi się Stephen. Powinien być między ósmą a dziewiątą.
– Jasna sprawa, panie Grey. Proszę pani. Państwa samochód czeka na dole. Och, ale winda się zepsuła, więc muszą państwo zejść schodami.
– Dziękuję, Joe.
Kiedy idziemy do schodów pożarowych, przyglądam się wysokim obcasom Anastasii i przypominam sobie, jak niezgrabnie przewróciła się w moim gabinecie.
– Masz szczęście, że to tylko trzy piętra… W tych szpilkach. – Tłumię uśmiech.
– Nie podobają ci się moje buty? – pyta, spoglądając na swoje stopy.
Przed oczami staje mi rozkoszny obraz, jak wspiera się nimi o moje ramiona.
– Bardzo mi się podobają, Anastasio – mruczę w nadziei, że moja mina nie zdradza moich kosmatych myśli. – Chodź. Pójdziemy powoli. Nie chciałbym, żebyś spadła i skręciła sobie kark.
Obejmuję ją w pasie wdzięczny za zepsutą windę – dzięki temu mam dobry pretekst, żeby ją przytulić. Przyciągam ją do siebie i zaczynamy schodzić.
W samochodzie, którym jedziemy do galerii, mój niepokój się wzmaga; mamy wziąć udział w imprezie jej tak zwanego przyjaciela. Faceta, który kiedy widziałem go ostatnio, próbował wepchnąć jej do ust język. Może przez te ostatnie dni ze sobą rozmawiali, a to spotkanie jest długo wyczekiwaną randką.
Kurwa, że też nie pomyślałem o tym wcześniej. I mam naprawdę cholerną nadzieję, że się mylę.
– José