– Poproszę tę. – Szeroka jest dużo bardziej skuteczna jako knebel. Kiedy mi ją podaje, czubki naszych palców stykają się na mgnienie oka. Czuję rezonans w kroczu. Niech to szlag!
Blednie.
– Jeszcze coś? – Głos ma cichy i lekko schrypnięty.
Chryste, działam na nią tak samo jak ona na mnie. Może…
– Jeszcze chyba lina.
– Tędy. – Pędzi alejką, dając mi kolejną okazję podziwiania jej pięknego tyłka. – Jakiej konkretnie liny pan potrzebuje? Z włókien syntetycznych, naturalnych… szpagat… mam też przewody zasilające…
Cholera. Stop. Wzdycham, próbując odpędzić wizję – ona podwieszona u sufitu w moim pokoju zabaw.
– Proszę pięć metrów linki z włókna naturalnego. – Jest bardziej szorstka i zaciska się, gdy usiłujesz się z niej wyzwolić… moja ulubiona.
Palce jej drżą, ale odmierza pięć metrów jak zawodowiec. Wyjmuje z kieszeni nóż tapicerski, szybkim ruchem odcina linkę, zwija ją i zabezpiecza rasowym węzłem. Imponujące.
– Była pani harcerką?
– Nie przepadam za zajęciami w grupach zorganizowanych, panie Grey.
– A za czym przepadasz, Anastasio? – Jej źrenice rosną, gdy się w nie wpatruję.
Tak!
– Za książkami – odpowiada.
– A jakimi?
– Och, no, zwyczajnymi. Za klasyką. Głównie angielską.
Literatura angielska? Pewnie siostry Brontë i Jane Austen. I tym podobne romantyczne sentymentalizmy.
Niedobrze.
– Jeszcze czegoś pan potrzebuje?
– No nie wiem. A co by pani poleciła? – Zależy mi na jej reakcji.
– Do majsterkowania? – pyta zdziwiona.
Mało nie parsknę śmiechem. Och, maleńka. Nie przepadam za majsterkowaniem. Kiwam głową, tłumiąc wesołość. Przejeżdża po mnie wzrokiem, a ja tężeję. Ona mi się przygląda!
– Kombinezon roboczy – wypala. To następna najbardziej nieoczekiwana rzecz od czasów: „Czy jest pan gejem?”. – Chyba nie chce pan zniszczyć sobie ubrania. – Wskazuje moje dżinsy.
Nie mogę się powstrzymać.
– Zawsze mogę je zdjąć.
– Och. – Czerwieni się jak burak i spuszcza wzrok.
Ratuję ją z opresji.
– Wezmę jakiś kombinezon. W życiu nie chciałbym sobie zniszczyć ubrania.
Odwraca się bez słowa i rusza szybko alejką, a ja jej kuszącym śladem.
– Potrzebuje pan czegoś jeszcze? – pyta bez tchu, wręczając mi niebieski kombinezon. Jest głęboko zawstydzona, oczy wbija w podłogę. Chryste, działa na mnie jak diabli.
– Jak idzie z artykułem? – pytam w nadziei, że może trochę się rozluźni.
Podnosi wzrok i posyła mi przelotny uśmiech ulgi.
Wreszcie.
– To nie ja go piszę, tylko Katherine, panna Kavanagh. Moja współlokatorka. Jest bardzo zadowolona. Pracuje w gazetce i była załamana, że nie może sama przeprowadzić wywiadu.
To najdłuższe zdanie, jakie wypowiedziała, od kiedy się poznaliśmy, i dotyczy nie jej, ale kogoś innego. Interesujące.
Już mam rzucić jakiś komentarz, gdy ona dodaje:
– Martwi ją tylko to, że nie mamy żadnej oryginalnej pana fotografii.
Nieustępliwa panna Kavanagh chce fotografii. A więc szukamy rozgłosu, tak? Mogę się poświęcić. Dzięki temu będę mógł spędzić czas z pociągającą panną Steele.
– Na czym jej zależy?
Przez chwilę patrzy na mnie, a potem zakłopotana kręci głową, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Widzi pani, jestem na miejscu. Może jutro… – Mogę zostać w Portland. Pracować w hotelu. Na przykład w Heathmanie. Muszę ściągnąć Taylora, żeby przywiózł mi laptopa i ubranie. Albo Elliota – chyba że puka jakieś panny, jak to w weekend.
– Naprawdę zgodzi się pan na sesję zdjęciową? – Nie może powstrzymać zdziwienia.
Potwierdzam lekkim skinieniem głowy. Owszem, bo chcę spędzić z tobą więcej czasu…
Przyhamuj, Grey.
– Kate będzie w siódmym niebie… jeśli uda nam się znaleźć fotografa. – Uśmiecha się i twarz jej się rozjaśnia jak bezchmurny poranek. Ona jest oszałamiająca.
– Czekam jutro na wiadomość. – Wyjmuję z kieszeni dżinsów portfel. – Moja wizytówka. Znajdzie pani na niej numer komórki. Proszę zadzwonić przed dziesiątą rano. – A jak nie zadzwoni, wracam do Seattle i zapominam o wszystkim.
Ta myśl mnie przygnębia.
– W porządku. – Nadal uśmiecha się szeroko.
– Ana!
Oboje się odwracamy, gdy na końcu alejki pojawia się młody człowiek w dizajnerskich ciuchach. Pożera wzrokiem pannę Anastasię Steele. Do diabła, co to za fiut?
– Eee, przepraszam na chwilę, panie Grey. – Idzie do tamtego i dupek łapie ją w objęcia King Konga. Krew krzepnie mi w żyłach. To instynkt.
Zabieraj od niej łapy, fiucie.
Zaciskam dłonie w pięści i czuję się tylko trochę udobruchany, gdy ona nie odwzajemnia uścisku.
Szepczą coś do siebie. Może informacje Welcha są mylne. Może to jej chłopak. Jest w odpowiednim wieku i nie może oderwać od niej swoich wygłodniałych oczek. Na chwilę odsuwa ją od siebie na odległość ramienia, pożerając wzrokiem. Gest wydaje się niewiele znaczący, ale wiem, że to symbol posiadania, sygnał, bym się wycofał. Ona wydaje się zażenowana, przestępuje z nogi na nogę.
Przesrane. Należałoby odejść. Przeszarżowałem. To jej facet. Ale ona coś mówi i odsuwa się od niego, dotyka jego ramienia, nie ręki, spławia go. Na pewno nie są parą.
Świetnie.
– Eee… Paul, to Christian Grey. Panie Grey, to Paul Clayton. Jego brat jest właścicielem sklepu. – Posyła mi dziwne spojrzenie, którego nie rozumiem, i mówi dalej: – Znam Paula całe wieki, od kiedy tu pracuję, chociaż nie spotykamy się zbyt często. Jest na Princeton, studiuje zarządzanie.
Myślę, że ta przydługa paplanina ma mi przekazać, że nie są razem. To brat szefa, nie chłopak. Czuję ulgę, ale jej rozmiary są tak nieoczekiwane, że się zasępiam. Ta kobieta serio mnie opętała.
– Dzień dobry, panie Clayton. – Celowo używam ostrego tonu.
– Dzień dobry, panie Grey. – Jego uścisk dłoni jest nijaki, podobnie jak włosy. Dupek. – Chwila moment… chyba nie TEN Christian Grey? Od Grey Enterprise Holdings?
Owszem, ten, złamasie.
W jednej sekundzie staje się służalczy.
– Jezu… czym mogę panu służyć?
– Anastasia już o mnie zadbała, panie Clayton. Była niezwykle pomocna. – A teraz spadaj.
– Świetnie – tryska entuzjazmem, rozpływając