Czy to dlatego, że przeleciałem Anastasię Steele? Dziewicę?
Śpi głęboko, wtulona we mnie. Sprawdzam czas na radiu z budzikiem; jest po trzeciej. Ana śpi głębokim snem niewinnej. No, już nie tak niewinnej. Gdy na nią patrzę, przeszywa mnie dreszcz.
Mógłbym ją obudzić.
Znów przelecieć.
Jej obecność w moim łóżku niewątpliwie oznacza pewne korzyści.
Grey. Daj spokój z tymi idiotyzmami.
Pieprzenie jej było tylko środkiem do celu i miłą rozrywką.
Tak. Bardzo miłą.
Raczej niewiarygodnie miłą.
Do jasnej cholery, to był tylko seks.
Zamykam powieki, ale jak należało się spodziewać, na próżno usiłuję zasnąć. Ten pokój jest zbyt pełen Any; jej zapachu, jej delikatnego oddechu i pamięci mojego pierwszego seksu waniliowego. Widok jej głowy odrzuconej do tyłu w pożądaniu, jej okrzyki, w których ledwo dało się rozpoznać moje imię, jej nieokiełznany entuzjazm do seksualnego zespolenia – to wszystko jest ode mnie silniejsze.
Panna Steele jest zmysłowym stworzeniem.
Szkolenie jej będzie radością.
Fiut podryguje, zgadzając się z tymi przewidywaniami.
Niech to diabli.
Nie mogę spać, chociaż tej nocy to nie koszmary każą mi czuwać, ale mała panna Steele. Wygrzebuję się z łóżka, zbieram zużyte kondomy i wyrzucam do śmietnika. Z komody wyjmuję spodnie od piżamy i wkładam je. Przeciągle zerkając na kuszącą kobietę w łóżku, udaję się do kuchni. Chce mi się pić.
Wychylam szklankę wody, robię to, co zawsze, gdy nie mogę spać – sprawdzam w gabinecie pocztę elektroniczną. Taylor wrócił i pyta, czy może uznać, że Charlie Tango nie będzie potrzebny. Stephan pewnie śpi na górze. Odpisuję „tak”, chociaż o tej porze to oczywistość.
Wracam do salonu i siadam do fortepianu. To moje ukojenie, w którym potrafię zatracić się na całe godziny. Umiem dobrze grać od dziewiątego roku życia, ale dopiero gdy postawiłem we własnym domu własny fortepian, muzyka stała się moją prawdziwą pasją. Kiedy chcę zapomnieć o wszystkim, zasiadam przy klawiaturze. I w tej chwili nie chcę myśleć o proponowaniu seksu dziewicy, rżnięciu jej ani ujawnieniu mojego stylu życia komuś bez doświadczenia. Kładę na klawiszach palce i zatracam się w samotności Bacha.
Jakiś ruch odrywa mnie od muzyki i gdy podnoszę wzrok, widzę Anę przy fortepianie. Otulona w kołdrę, z rozrzuconymi włosami, lśniącymi oczami wygląda oszałamiająco.
– Przepraszam – mówi – nie chciałam ci przeszkodzić.
Czemu przeprasza?
– Przecież to ja powinienem cię przeprosić. – Gram ostatnie nuty i wstaję. – Powinnaś być w łóżku – łajam ją.
– To był piękny utwór. Bach?
– Transkrypcja Bacha, ale pierwotnie koncert obojowy Alessandra Marcella.
– To było przepiękne, ale bardzo smutne, takie melancholijne.
Melancholijne? Już kiedyś słyszałem to słowo, w odniesieniu do siebie.
– Mogę mówić, panie? – Leila klęczy przy mnie, gdy pracuję.
– Możesz.
– Panie, jesteś dzisiaj w bardzo melancholijnym nastroju.
– Czyżby?
– Tak, panie. Czy mogłabym dla ciebie coś zrobić…?
Otrząsam się ze wspomnień. Ana powinna być w łóżku. Powtarzam jej to.
– Obudziłam się i nie było cię obok.
– Mam kłopoty ze snem, no i nie przywykłem spać z kimś. – Już jej to mówiłem… i dlaczego się usprawiedliwiam? Obejmuję nagie ramiona, rozkoszując się dotknięciem jej skóry, i prowadzę ją z powrotem do sypialni.
– Od jak dawna grasz? Pięknie grasz.
– Od szóstego roku życia. – Nie rozwodzę się.
– Och – mówi. Chyba wyczuła, o co mi chodzi: że nie chcę rozmawiać o swoim dzieciństwie.
– Jak się czujesz? – pytam, włączając światło przy łóżku.
– Dobrze.
Na pościeli jest krew. Jej krew. Dowód utraty dziewictwa. Jej wzrok biegnie od plam do mnie i ucieka w bok. Jest zawstydzona.
– No, pani Jones będzie miała zagwozdkę.
Wygląda, jakby chciała się zapaść pod ziemię.
To tylko twoje ciało, skarbie. Chwytam ją mocno za podbródek i unoszę głowę tak, że widzę jej minę. Już mam wygłosić kazanie na temat tego, że nie powinna się wstydzić swojego ciała, gdy wyciąga rękę, gotowa dotknąć mojego torsu.
Cholera.
Mrok się wynurza. Cofam się poza zasięg jej dłoni.
Nie. Nie dotykaj mnie.
– Marsz do łóżka – rozkazuję o wiele ostrzej niż zamierzałem, ale z nadzieją, że nie wyczuje mojego lęku. Zmieszana i może zraniona otwiera szeroko oczy.
Kurwa.
– Przyjdę i położę się z tobą – dodaję, oferując gałązkę oliwną, i wyjąwszy z szuflady T-shirt, szybko wkładam go dla ochrony. Nadal stoi, wpatrzona we mnie.
– Do łóżka! – rozkazuję z jeszcze większym naciskiem.
Wchodzi niezdarnie do łóżka, kładzie się, a ja ruszam w jej ślady i biorę ją w ramiona. Chowam twarz w jej włosach i wciągam jej słodką woń: jesieni i jabłoni. Odwrócona nie może mnie dotknąć i podczas gdy tak leżę, postanawiam poprzytulać się do niej, gdy śpi. Potem wstanę i odwalę trochę roboty.
– Śpij, słodka Anastasio. – Całuję ją we włosy i zamykam oczy. Jej zapach wypełnia moje nozdrza, przypominając o szczęśliwych czasach, tak że zasypiam spełniony… zadowolony nawet…
Mamusia jest dzisiaj szczęśliwa. Śpiewa.
Śpiewa o tym, co miłość ma z tym wspólnego.
I gotuje. I śpiewa.
W brzuszku mi burczy. Smaży bekon i gofry.
Ale pachną. Mój brzuszek lubi bekon i gofry.
Tak pięknie pachną.
Otwieram oczy, przez okna napływa światło i z kuchni dobiega taki zapach, że ślinka leci do ust. Bekon. Przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Czy Gail wróciła od siostry?
Aż nagle sobie przypominam.
Ana.
Spojrzenie na budzik mówi mi, że jest późno. Wyskakuję z łóżka i w ślad za zapachem podążam do kuchni.
Jest tam Ana. Ubrała się w moją koszulę, włosy zaplotła w warkocze, tańczy do muzyki. Tylko ja jej nie słyszę. Ana ma słuchawki. Niezauważony zasiadam przy kuchennym blacie i oglądam przedstawienie. Rozbełtuje jajka, robi śniadanie, warkocze fruwają, gdy przeskakuje z nogi na nogę, i zdaję sobie sprawę, że nie ma na sobie bielizny.
Grzeczna dziewczynka.
To niewątpliwie jedna z najbardziej niezbornych kobiet,