Złudzenie. Charlotte Link. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Charlotte Link
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-656-8
Скачать книгу
i drugie na stołku.

      – Dzisiaj pewnie znowu będzie padać – zapowiedział.

      Wrzuciła samotną kostkę cukru do samotnej filiżanki. Czuła, że Philippe chce powiedzieć coś jeszcze, i miała nadzieję, że tego nie zrobi, bo to może tylko pogorszyć sytuację.

      – Jeśli chodzi o pani twarz… – zaczął speszony, unikając jej wzroku. – Co na to lekarze? Bo przecież pani się leczy, prawda?

      Przełknęła złośliwą odpowiedź, która cisnęła jej się na usta. Philippe nie był winny jej nieszczęścia, zresztą wolała się z nim nie kłócić. Gdyby nie mogła przyjść do jego knajpki, zostałoby jej już tylko własne mieszkanie.

      – Oczywiście – odparła. – Byłam u wielu lekarzy i chyba nie ma środka, którego nie próbowałam. Ale… – Wzruszyła ramionami. – Nic nie pomaga.

      – Niemożliwe! – oburzył się Philippe. – Żeby kobieta musiała w takim stanie… No wie pani, latamy na Księżyc, przeszczepiamy serca, a z czymś takim sobie nie radzą?

      – Tak to już jest – odparła. Intrygowało ją, co jego zdaniem powinna teraz powiedzieć. – Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że pewnego dnia znajdzie się lekarz, który zdoła mi pomóc.

      – A skąd to się bierze? – Philippe najwyraźniej pokonał barierę; gapił się na nią jawnie i coraz bardziej zagłębiał się w temat. – Jest chyba jakaś teoria?

      – Teorii jest wiele, Philippe. Bardzo wiele. – Zobaczyła, jak do kafejki wchodzi kobieta z dwójką dzieci, i liczyła na to, że Philippe zainteresuje się nowymi gośćmi. – Jakoś to będzie – zakończyła pojednawczo i najchętniej rozpłakałaby się na głos. Twarz płonęła jej żywym ogniem.

      – Głowa do góry – poradził Philippe i w końcu dał jej spokój. Odetchnęła z ulgą. W tej chwili współczucie wydawało jej się gorsze niż wstręt.

      Czuła na sobie wzrok dwójki dzieci. Wyglądały na jakieś osiem, dziewięć lat, dwie ładniutkie dziewczynki o ciemnych lokach i dość ponurych minkach.

      – Co się stało tej pani? – zapytała młodsza i złapała matkę za rękę. – Mama, co się tej pani stało w buzię?

      Matce najwyraźniej zrobiło się głupio, gdy usłyszała pytanie córki. Syknęła, że ma być cicho.

      – Nie gap się tak! Nie wolno. To bardzo biedna pani, nie można się na nią patrzeć!

      Catherine czuła, jak policzki płoną jej coraz bardziej. Bała się podnieść głowę znad kawy. Straciła apetyt na croissanta, ale też odechciało jej się płakać. Powróciła nienawiść, która oprócz smutku stanowiła jej częstą towarzyszkę. Nienawiść do wszystkich, którzy są zdrowi i piękni, których ktoś kocha, podziwia, którzy mogą rozkoszować się życiem.

      – Dlaczego? – mruknęła pod nosem. – Dlaczego, do cholery?

      – Mogę? – zapytał męski głos. Podniosła głowę. Henri. I nawet on, który znał ją dłużej niż ktokolwiek inny, w pierwszej chwili nie zdołał ukryć obrzydzenia na widok jej twarzy.

      – Och, Catherine – powiedział tylko bezradnie.

      – Siadaj! – Wskazała krzesło naprzeciwko. Nie tyle widziała, co czuła, że matka dwóch wścibskich dziewczynek także zerka ciekawie w ich stronę. Henri to bardzo przystojny mężczyzna. Nie taki, którego można sobie wyobrazić u jej boku. A nie każdy musi wiedzieć, że to jej kuzyn.

      – Byłem u ciebie przed chwilą – wyjaśnił. – A skoro nie zastałem cię w domu, pomyślałem, że zajrzę tutaj.

      – Cóż, innych możliwości właściwie nie ma. – Podsunęła mu talerzyk z croissantem. – Proszę, jedz, nie jestem głodna.

      – Ale powinnaś…

      – Nie chcę. Więc albo zjesz, albo go zostawimy.

      Rzucił się na ciastko jak człowiek, który od dawna nie miał nic w ustach.

      – Co się stało, że już o tej porze jesteś na nogach? – zdziwiła się.

      – Pewnie się domyślasz. W nocy nie zmrużyłem oka.

      – Henri, ja…

      – Nie. – Machnął ręką na znak, żeby nic nie mówiła. – Nie chcę o tym rozmawiać.

      – Gdzie Nadine?

      – Wczoraj po południu wyszła z domu, ale rano była w łóżku koło mnie. A potem od razu pojechała do matki.

      – Czy wy…

      Jego blada, umęczona twarz była jak wykuta z kamienia.

      – Nie chcę o tym rozmawiać!

      – Dobrze, już dobrze. – Wiedziała, że teraz to i tak bez sensu. Prędzej czy później Henri będzie chciał rozmawiać i wtedy sam do niej przyjdzie. – Wyglądasz okropnie – powiedziała cicho.

      – Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś dzisiaj pomóc mi w kuchni? Nadine, jak powiedziałem, pojechała do matki, a przy kiepskiej pogodzie w pizzerii będzie wielki ruch. Sam sobie nie poradzę. Wiem, że zaledwie w piątek mi pomagałaś, ale…

      – Nie ma sprawy. Wczoraj wieczorem też mogłabym ci pomóc. Pewnie było ci ciężko, skoro Nadine wyszła. Dlaczego po mnie nie zadzwoniłeś?

      – Domyślałem się, że chciałabyś o tym… rozmawiać. A nie miałem na to siły.

      – O której mam dzisiaj być?

      – Możesz od jedenastej?

      Roześmiała się gorzko.

      – A zdarzyło się kiedyś, że nie mogłam? Przecież ja tylko czekam, aż będę ci potrzebna.

      Westchnął. Na jego twarzy malował się wyraz autentycznej troski.

      – Zawiodłem cię, wiem. Okazałem się za słaby. Nie masz pojęcia, jak często pragnę, pragnąłem…

      – Czego? Zmienić przeszłość?

      – Nie. Będąc sobą, takim, jaki jestem, nie zrobiłbym niczego inaczej. Słabość to część mojego życia, mojego charakteru, mojej osobowości. Nie, pragnę czegoś innego. Chciałbym być innym człowiekiem. Nie Henrim Joly z La Ciotat, tylko… Bo ja wiem, Jeanem Dupont z Paryża!

      – Kim jest Jean Dupont z Paryża?

      – W tej chwili go wymyśliłem. Jean Dupont jest menedżerem w wielkiej firmie. Jest dumny, nie ma skrupułów, to twardziel, nie tyle lubiany, co budzący respekt, ale każdy chce go mieć po swojej stronie. Zasiada w zarządzie i ogólnie uważa się, że ma spore szanse pewnego dnia zająć fotel przewodniczącego. Co powiesz na Jeana?

      Catherine uśmiechnęła się, tym razem miękko, dzięki czemu na jej twarzy malował się wyraz, który sugerował, jak mogłaby wyglądać, gdyby nie choroba i gorycz w jej rysach; mogła być naprawdę ładna. Być może wtedy ludzie zauważyliby jej śliczne oczy.

      – Nie lubię Jeana – oznajmiła. – Wręcz przeciwnie, sądzę, że to okropny typ. Być może dlatego, że bardzo przywiązałam się do Henriego i chciałabym, żeby zawsze był taki, jaki jest.

      Po chwili na stole zjawiła się kawa Henriego. Jak zawsze pił czarną, bez cukru i mleka. Catherine od lat wiedziała, jaką pija kawę – bardzo mocną i bardzo gorzką. Czasami wyobrażała sobie, jak by to było co rano parzyć mu tę kawę, razem z nim siadać do śniadania, nalewać mu ciemnego płynu do filiżanki. Kroiłaby mu bagietkę, smarowała masłem i miodem. Uwielbiał bagietkę z miodem. O tym także wiedziała.

      Podchwycił