– Nie zrobiłby czegoś takiego – zapewniła. – Niby dlaczego miałby tak postąpić?
– Wiesz, że pewnych rzeczy w nim w ogóle nie rozumiem – stwierdziła Anne. Nigdy specjalnie nie ukrywała, że nie przepada za Peterem. – Być może traktuje ten tydzień pod żaglami jako swój czas, w którym jest miejsce tylko dla niego, jego przyjaciela i jachtu. Chce być tylko z nimi, chce się poczuć wolny.
– A ja go obciążam? – dokończyła Laura urażona.
Anne westchnęła.
– Chyba wiesz, co chciałam powiedzieć. Czasami człowiek ma ochotę zrobić coś bez drugiej połówki. Tylko z przyjaciółką czy przyjacielem.
– Ale ja…
– Ty jesteś inna, wiem. – W głosie Anne nie było pretensji, co Laura dostrzegła i doceniła. Dawniej, gdy razem studiowały fotografię, i później, gdy zdobywały pierwsze zlecenia i marzyły, że pewnego dnia będą pracowały razem, zawsze snuły wspólne plany. To jednak zmieniło się całkowicie, gdy w życiu Laury pojawił się Peter. Laura nieraz myślała, że Anne miała pełne prawo zakończyć tę przyjaźń, i była jej wdzięczna za wierność, z którą nadal trwała u jej boku.
– Masz obsesję na punkcie Petera, poza nim nic się nie liczy – ciągnęła przyjaciółka. – Ale nie możesz zakładać, że on odbiera to tak samo. Może myśli zupełnie inaczej i twoja… twoja bluszczowatość czasami go przytłacza.
– Przecież go nie oplatam! Może robić, co tylko zechce. Żyje pracą, a nigdy nie miałam mu tego za złe!
– Za bardzo na niego czekasz. Codziennie wypatrujesz go gorączkowo, kiedy ma wrócić do domu. Za często do niego dzwonisz, kiedy jest w pracy. Najpóźniej we wtorek musisz wiedzieć, jak i gdzie spędzicie nadchodzący weekend. Musi ci poświęcać każdą wolną chwilę. Nie przyszło ci nigdy do głowy, że to go może przytłaczać?
Laura umilkła. Cały czas miała w uszach słowa przyjaciółki. W końcu stwierdziła cicho:
– Czasami dzień tak strasznie mi się dłuży…
– Niepotrzebnie przestałaś pracować – stwierdziła Anne.
– Peter nalegał.
– I tak popełniłaś błąd. Powinnaś była walczyć. Szkoda, że nie zachowałaś sobie czegoś dla siebie, obszaru, który byłby tylko twój, który liczyłby się w twoim życiu oprócz Petera. Uwierz mi, wtedy nie podchodziłabyś tak histerycznie do waszego związku, co z kolei tylko wyszłoby mu na dobre.
– Ale co mam teraz zrobić?
Anne się zawahała, zaraz jednak pojęła, że Laura wcale nie miała na myśli powrotu do zawodu, tylko początek ich rozmowy.
– Nie dawaj mu spokoju. Obiecał, że będzie się odzywał, i nie jest w porządku, że tego nie robi. Dzwoń do niego i do jego przyjaciela. Dzwoń do tych waszych znajomych, do których miał wstąpić na kolację. Otaczaj go ze wszystkich stron. A potem powiedz mu jasno, co sądzisz o takim zachowaniu. Rzuć słuchawką i do końca tygodnia nie odbieraj telefonów. – Anne westchnęła głośno. – Tyle, jeśli chodzi o moje rady. Co do Petera. A jeśli chodzi o ciebie, powiem jedno: wróć wreszcie do pracy. To ostatni moment. Peter będzie narzekał, ale w końcu się z tym pogodzi. Znam facetów; ostatecznie godzą się z nieuniknionym. Moja propozycja jest aktualna. Przyda mi się dobra współpracownica.
– Anne, ja…
– Zawsze nam się dobrze razem pracowało. Przypomnij sobie, co dawniej planowałyśmy. Jeszcze nie jest za późno.
– Później zadzwonię – powiedziała Laura i odłożyła słuchawkę.
5
Christopher Heymann obudził się w tę niedzielę o wpół do jedenastej. Ocknął się z głębokiego jak śpiączka snu. Ból głowy był jak wróg, który od wielu godzin czaił się przy posłaniu. Przy posłaniu? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie śpi we własnym łóżku. Poczuł pod palcami drewno. Zrobiło mu się zimno. Sięgnął po kołdrę, ale jej nie było. Morderczy ból głowy przyćmiewał wszystko, ale stopniowo docierały także inne bodźce i nagle poczuł, że bolą go wszystkie kości w całym ciele.
– Cholera – zaklął pod nosem.
Powoli odzyskiwał ostrość widzenia. Dostrzegł schody prowadzące w górę. Podstawę staroświeckiego stoliczka. Mosiężny stojak na parasole, w którym tkwił jeden niebieski parasol. Polakierowaną na biało poręcz…
Korytarz jego domu. Hol przy drzwiach wejściowych. Leżał na brzuchu przy drzwiach, na podłodze, w jego głowie szalał młot pneumatyczny, czuł kości, których istnienia nie podejrzewał, i wiedział, że lada chwila zacznie wymiotować.
Dzwonił telefon. Przypuszczał, że dzwoni już od jakiegoś czasu i że właśnie to go obudziło. Aparat stał przy kominku w sąsiednim pokoju, ale nie miał pojęcia, jak się tam doczołga. Ból promieniował na całe ciało.
Z wysiłkiem usiłował przypomnieć sobie przebieg poprzedniego wieczoru. Pił na umór. W zapyziałej portowej knajpie w Les Lecques. W której? Intensywne myślenie potęgowało ból głowy. To i ten cholerny telefon. Dzwoniący musi być strasznie uparty.
Stopniowo powracały strzępki obrazów. Port. Knajpa. Morze. Wczoraj wieczorem padało i zrobiło się zimno. Pił whisky. Zawsze pił whisky, ilekroć chciał zapomnieć o bożym świecie. W pewnym momencie ktoś, może właściciel, usiłował go przekonać, żeby już przestał. Jak przez mgłę przypominał sobie, że zareagował agresywnie. I nie przestał. Obstawał przy swoim prawie jako klienta, że tamten musi go obsłużyć.
A potem urwał mu się film. Od pewnego momentu wszystko spowijała ciemność. Nie miał pojęcia, co się później działo. Ale skoro leżał na podłodze we własnym przedpokoju, musiał jakoś wrócić do domu. Zrobiło mu się słabo na myśl, że w tym stanie usiadł za kierownicą. Na piechotę przecież nie dotarłby do La Cadiere. Jeśli naprawdę prowadził, to istny cud, że jeszcze żyje.
Telefon, który na chwilę umilkł, znowu dzwonił. Christopher postanowił doczołgać się do ściany i wyrwać z niej kabel – w innym wypadku ten dźwięk doprowadzi go do szaleństwa. Dźwignął się, wsparł na rękach i w tym momencie zrobiło mu się niedobrze. Zwymiotował na podłogę, by po chwili brnąć przez wymiociny w stronę małego, ciemnego pokoiku. Był już niemal przy telefonie, gdy znowu zebrało mu się na mdłości i znowu zwymiotował. Jak przez mgłę przypomniał sobie inną sytuację, gdy było mu tak niedobrze, że rzygał w pokoju. Był wtedy jeszcze malutki, a jego matka właśnie oznajmiła najbliższym, że odchodzi. Na zawsze. Zaczął wtedy krzyczeć i wymiotować, ale ona była niewzruszona. Szybkim krokiem wyszła z domu. Ani razu nie obejrzała się za siebie.
Zmienił zdanie – nie wyrwał kabla ze ściany. Podciągnął się, chwytając się krawędzi stolika, podniósł słuchawkę i powoli osunął się po ścianie z powrotem na podłogę.
– Tak? – rzucił do słuchawki. Nie był pewien, czy zdoła wydobyć z siebie choć słowo, ale ku swemu zdumieniu mówił nieco ochryple, lecz poza tym w miarę normalnie. Gdyby sądzić po jego głosie, miał nie tyle kaca giganta, ile lekkie przeziębienie.
Po latach we Francji zawsze zaskakiwał go niemiecki w słuchawce. Po dłuższej chwili rozpoznał głos. Laura. Żona Petera. I nagle zrozumiał, że wiedział, że zadzwoni, i że wczorajsze pijaństwo miało z tym coś wspólnego.
– Christopher? Tu Laura, Laura Simon. – Przedstawiła się pełnym nazwiskiem, czego zazwyczaj nie robiła, a co zdradzało jej zdenerwowanie. – Dzięki Bogu,