Wkrótce potem zszedł po schodach jakiś pracownik stacji, a ja pomyślałam: „Na pewno poszedł wezwać karetkę. Czas się stąd zbierać”. I nagle okropnie się poczułam. „Pewnie się rozchorowałam od patrzenia na to wszystko – pomyślałam. – Udzieliło mi się”. Kobiety są wrażliwsze, prawda? Postanowiłam czym prędzej wyjść na ulicę.
Jestem na schodach, ale w głowie mam kompletną pustkę i leje mi się z nosa. W dodatku płaczę. „Ojej, przeziębiłam się” – myślę. Jestem już na ulicy, ale wszystko wydaje się przyciemnione. „Widocznie mam gorączkę” – pomyślałam. Bo przy gorączce człowiek trochę odlatuje, prawda? Przeszłam jeszcze kawałek, ale coraz gorzej się czułam. Powiedziałam sobie: „Wiedziałam, że nie powinnam stać i patrzeć, jak ten peronowy leży na ziemi”.
Jeszcze długo po przyjściu do biura bolały mnie oczy. Łzawiły i ciekło mi z nosa, więc co chwila powtarzałam:
– Oczy mnie bolą! Oczy mnie bolą!
Narobiłam w biurze niezłego rabanu. Z bólu nie mogłam pracować. No i w biurze było ciemno. Spojrzałam na lampy, czy aby ich nie pogaszono. „Dziwne – pomyślałam. – Jak może być tak ciemno przy zapalonym świetle?” Było ciemniej, niż gdybym włożyła okulary przeciwsłoneczne.
– Wcale nie jest ciemno – zapewniali mnie wszyscy, jakby myśleli, że zwariowałam.
Nieco później przyszedł dyrektor naczelny i zapytał:
– Czy ktoś tu źle się czuje?
Powiedziałam mu, że dokuczają mi oczy, a on na to, że o takich samych objawach mówiono w telewizji, więc mam iść do szpitala. Ale wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że to od trującego gazu. Wiadomo było tylko, że w metrze coś wybuchło… Pewna osoba z naszej firmy ucierpiała jeszcze bardziej niż ja. Spędziła w szpitalu chyba z tydzień.
Okazało się, że w pociągu, którym jechałam, nie było sarinu. Nawdychałam się go dopiero na stacji. Wtedy tego nie wiedziałam. Po drugiej stronie peronu stał inny pociąg. Siedziałam w jednym z tylnych wagonów, a sarin był w przedniej części tego z naprzeciwka, więc kiedy wysiadłam, miałam go przed samym nosem… To się nazywa mieć pecha. A ten pracownik stacji umarł, wie pan.
Ale gdy wtedy wyszłam ze stacji, karetki nie było, a ludzie normalnie szli ulicą. Nikt by nie zgadł, że coś jest nie tak. Tylko ten pracownik metra upadł. Pomyślałam, że dostał ataku serca czy czegoś w tym rodzaju. Gdyby tam nie leżał, może bym poszła dalej, niczego nie zauważając.
Bolały mnie oczy, więc uznałam, że powinnam pójść do okulisty. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Poszłam do zwykłej najbliższej kliniki okulistycznej, ale lekarz pobieżnie zajrzał mi w oczy i powiedział:
– Może pani być spokojna. Ma pani tylko trochę zwężone źrenice.
– Ale mnie boli – powiedziałam.
Akurat wtedy wszedł starszy lekarz i mruknął:
– Hmm. Źle to wygląda. Radzę pójść do dużego szpitala.
Pojechałam taksówką do szpitala w Toranomon, bo był najbliżej. Przede mną zgłosiły się tam jednak setki ludzi, więc odesłano mnie do szpitala Akademii Medycznej, ale w taksówce usłyszałam z radia, że tam też jest zator. No dobrze, a szpital św. Łukasza? Mają komplet… To co ja zrobię?
Mniej więcej wtedy ktoś podszedł i poradził:
– Może Teishin?
Chodziło o szpital Teishin w dzielnicy Gotanda, afiliowany z ministerstwem łączności. Była szansa, że będzie mniej oblężony. Wtedy już wiedzieliśmy z radia, że przyczyną jest sarin. Ale co to znaczyło? Jak miano mnie leczyć? Nawet lekarz przyznał:
– Naprawdę nie wiem, jak pani pomóc (śmiech).
W klinice okulistycznej na wszelki wypadek przemyto mi oczy i to chyba pomogło. Powiedziałam o tym lekarzowi, a on zarządził:
– Dobrze, przemyjmy wszystkim oczy (śmiech).
Pracownicy szpitala powiedzieli:
– Nie znamy się na tym, ale warto spróbować.
Dobre było też to, że zaraz po przyjściu do biura się przebrałam. U nas w firmie nosi się uniformy. To chyba też pomogło. Potem zbadali mi krew i podłączyli kroplówkę. Zadecydowali, że powinnam zostać w szpitalu. Strasznie mnie mdliło, zawsze zresztą wnętrzności mi nawalały. Pomyślałam, że w końcu odmówiły posłuszeństwa. Mdłości po pewnym czasie minęły, ale wciąż bolały mnie oczy i miałam gorączkę.
Spędziłam w szpitalu tylko jeden dzień. Odwiedził mnie mąż, bardzo zaniepokojony. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Bolały mnie oczy, więc nie mogłam oglądać telewizji ani wyjść z pokoju. Nie byłam na bieżąco. Ale czułam się dość bezpiecznie.
Dwudziestego pierwszego było święto, więc poszłam do pracy dwudziestego drugiego, ale nie wysiedziałam przed ekranem komputera nawet dziesięciu minut.
– Wychodzę – powiedziałam i wróciłam do domu. Ludzie w biurze nie wiedzieli, czy mi wierzyć. Mieli takie miny, jakby mówili: „No, zrób, jak uważasz”. Powiedziałam im, że są niemili, a oni na to:
– A skąd mamy wiedzieć?
Fakt, że objawy były niezbyt wyraźne, ale mimo to…
Czułam się tak przez tydzień i w ogóle nie mogłam pracować. Starałam się skupiać wzrok to na tym, to na tamtym, ale mi się nie udawało. Wszystko było rozmyte. Kiedy próbowałam to komuś wytłumaczyć, ludzie mówili:
– Przecież ty chyba zawsze słabo widziałaś?
Parę razy jeździłam do szpitala, ale wciąż miałam zwężone źrenice. Trwało to koło miesiąca. Jeszcze dziś oczy trochę mnie bolą. Hmmm, zastanawiam się. Czasem jeszcze się martwię. Nie żebym miała zniszczony wzrok. Widzę nie najgorzej. Ale stan oczu odbija się na mojej pracy. Mimo to się cieszę, że padło mi tylko na oczy.
Ludzie, którzy ucierpieli podczas zamachu, bali się potem wsiąść do metra, a przynajmniej tak słyszałam, ale ze mną było inaczej. Może dlatego, że w moim pociągu nie rozpylono sarinu. Kiedy dwa dni później jechałam rano metrem do pracy, nie miałam się jakoś szczególnie na baczności. Inni pasażerowie jechali ze mną tym samym wagonem i – jak by to powiedzieć? – wszystko wydawało mi się nierzeczywiste. Niedawno ktoś umarł przy mnie na peronie, a ja i tak nie czułam, że to się naprawdę stało.
Często boli mnie głowa. Pewnie od sarinu, ale zawsze miewałam bóle głowy, więc kto wie? Tyle że teraz miewam je częściej… No i kiedy męczą mi się oczy, zaraz mnie mdli. To najdokuczliwszy objaw. Jak już człowiek raz zacznie się zastanawiać, może myśleć bez końca, aż trzeba sobie powiedzieć: „Nie, to nie ma z tym nic wspólnego”. Pewien lekarz ogłosił w telewizji, że kiedy miną objawy, nie ma ryzyka wystąpienia późnych skutków, ale kto wie, czy z czasem nie dadzą znać o sobie? Oby nie.
Oczywiście złości mnie cała ta sprawa. Nie widzę powodu, dla którego zbrodniarze mieliby zostać ułaskawieni. Chciałabym tylko wiedzieć, co w ogóle sobie wyobrażali, popełniając tę zbrodnię. Zażądałabym szczegółowych wyjaśnień i przeprosin. Kategorycznie się tego domagam.
Często myślę o tym, że mogłam wtedy umrzeć. Wciąż jeszcze się denerwuję, kiedy wychodzę sama. Nie chodzi już nawet o to, czy jechać metrem, czy nie. Samo wyjście na ulicę mnie przeraża, więc staram się wychodzić z mężem. Czy to psychiczny skutek uboczny?… Ale często myślę, że może