– Wciąż nie ma karetki? No to co zrobimy?
Postanowiliśmy wynieść Takahashiego na górę. Ja już od dłuższego czasu byłem na powietrzu, ale tamci dwaj lub trzej, którzy dopiero co przyszli z biura, powiedzieli mi, że na dole marnie się poczuli, więc nie chcą tam wracać. Okazało się, że resztki tej substancji z plastikowych worków złożyli właśnie w biurze i dlatego się pochorowali.
Ale Takahashiego trzeba było wynieść na górę, więc wszyscy znowu zeszliśmy na dół. W biurze na kanapie przy drzwiach siedziała jakaś pasażerka, która źle się poczuła. Za nią na podłodze leżał na noszach Takahashi. Już się wtedy nie ruszał, wyglądał jak skamieniały – dużo gorzej niż przedtem. Był prawie nieprzytomny. Inni pracownicy próbowali go zagadywać, ale nie odpowiadał. Wynieśliśmy go we czterech razem z noszami na górę.
Potem znowu długo czekaliśmy, a karetki wciąż nie było widać. Zaczęliśmy się niecierpliwić. Dlaczego nikt nie przyjeżdżał? Teraz już wiem, że wszystkie karetki wysłano na stację Tsukiji. Z daleka słychać było syreny, ale żadna karetka nie jechała w naszą stronę. Naturalnie zaniepokoiłem się, że sanitariuszom podano zły adres. Prawie miałem ochotę krzyknąć: „Hej, tutaj!”.
Spróbowałem nawet pobiec w stronę syren, ale zakręciło mi się w głowie. Złożyłem to na karb niewyspania.
Kiedy wynieśliśmy Takahashiego na górę, przy wyjściu czekali już dziennikarze. Jakaś fotografka co chwila robiła zdjęcia Takahashiemu, gdy tak leżał na noszach. Krzyknąłem na nią:
– Żadnych zdjęć!
Jej asystent wkroczył między nas, ale jemu też powiedziałem:
– Dosyć tego fotografowania!
No cóż, taką miała pracę.
Potem przyjechała furgonetka tokijskiej telewizji. Ekipa zasypała nas pytaniami w stylu: „Co się tu w ogóle dzieje?”, ale nie byłem w nastroju do udzielania wywiadów, zwłaszcza że karetka wciąż się nie zjawiała.
Nagle do mnie dotarło, że ci z telewizji mają dużą furgonetkę, więc zacząłem ich przekonywać:
– Skoro macie brykę, musicie zawieźć Takahashiego do szpitala.
Pewnie powiedziałem to trochę gniewnie. Nie pamiętam szczegółów, ale przecież byłem mocno nakręcony. Nikt nie wiedział, co się dzieje, więc trzeba było ponegocjować. Nikt nie powiedział od razu: „Jasne, rozumiem”, i nie poderwał się do działania. Dyskusja chwilę potrwała. Ale jak już wszystko uzgodniliśmy, tamci spuścili oparcie tylnego siedzenia i położyli na nim Takahashiego razem z drugim pracownikiem stacji (panem Ohorim), który też źle się czuł. Przez cały czas był z Takahashim, a kiedy go wyniesiono na górę, zaczął wymiotować. Furgonetka zabrała jeszcze jednego pracownika metra, pana Sawaguchiego.
– Wiecie, do którego szpitala? – zapytał kierowca, ale nikt nie miał pojęcia, więc usiadłem z przodu obok szofera i też pojechałem, wskazując drogę do szpitala Hibiya, bo zawsze tam posyłaliśmy ludzi, którzy źle się poczuli na stacji. Jakaś kobieta poradziła:
– Wywieście za okno czerwoną szmatkę czy coś, żeby wszyscy ustępowali wam z drogi.
Nie mieliśmy czerwonej szmatki, więc dała nam swoją chustkę. Nie czerwoną, tylko w jakiś zwykły deseń. Przez całą drogę do szpitala machałem nią z przedniego okna.
Było koło 9.00, więc na ulicach panował wielki ruch. Po tak długim i daremnym czekaniu na karetkę byłem w takim odlocie, że zapomniałem nawet twarze szofera i tej kobiety, która dała mi chustkę. W ogóle ich nie pamiętam. Kompletnie odpadłem. Nie było czasu na myślenie o tym, co się działo. Ale pamiętam, że Ohori zwymiotował na tylnym siedzeniu. Akurat to utkwiło mi w pamięci.
Szpital był zamknięty, kiedy do niego dotarliśmy. Wynieśliśmy Takahashiego na noszach z furgonetki, a ja podszedłem do rejestracji.
– Mamy nagły wypadek – powiedziałem, a potem wróciłem przed szpital i stanąłem przy Takahashim. W ogóle się nie ruszał. Ohori przykucnął i też znieruchomiał. Nikt do nas nie przyszedł ze szpitala. Widocznie uznali, że to nic aż tak poważnego. Pewnie było widać, że jestem skołowany, no i nie podałem im żadnych szczegółów. Czekaliśmy bez końca, ale nikt do nas nie wyszedł.
No to wróciłem do rejestracji i tym razem już podniosłem głos:
– Proszę, niech ktoś wreszcie do nas wyjdzie! Przywieźliśmy człowieka w ciężkim stanie!
Dopiero wtedy paru ludzi wyszło, a kiedy zobaczyli Takahashiego i Ohoriego, czym prędzej zabrali ich do środka. Ile to w sumie trwało? Pewnie dwie–trzy minuty.
Sawaguchi został przy rejestracji, a ja wróciłem telewizyjną furgonetką do wyjścia ze stacji metra. Byłem już dużo spokojniejszy, a przynajmniej mówiłem sobie, że powinienem się uspokoić. Przeprosiłem kierowcę za to, że Ohori obrzygał całe tylne siedzenie, ale szofer najwyraźniej nie miał mu tego za złe. Dopiero wtedy potrafiłem zdobyć się na taką zwyczajną rozmowę.
Tymczasem już chyba wyniesiono z metra Toyodę i Hishinumę. Obaj leżeli bez ruchu. Próbowano ich ocucić za pomocą masek tlenowych i masażu serca. Wokół nich przed ministerstwem handlu i przemysłu siedzieli inni pracownicy metra i pasażerowie. Nikt nie miał zielonego pojęcia, co się w ogóle dzieje.
W końcu nadjechała karetka. Mam tu lukę w pamięci, ale wydaje mi się, że Toyodę i Hishinumę zabrano osobno. Karetka mogła wziąć tylko jednego pacjenta, więc któregoś z nich trzeba było zawieźć zwykłym samochodem. Tym razem zabrano tylko tych dwóch. Nikt z pozostałych nie był w aż tak ciężkim stanie. Tymczasem przy wyjściu A11 zebrało się sporo ludzi: dziennikarzy z ekipami, policjantów, strażaków. Pamiętam, że był ich cały tłum. Dziennikarze pracowali na pełnych obrotach, celując mikrofonami w pasażerów i pracowników metra, z którymi robili wywiady. Pewnie już ich wtedy nie wpuszczano na stację.
Kiedy przy wyjściu A11 opanowano sytuację, poszedłem pieszo do szpitala. Gdy tam dotarłem, telewizor w holu nastawiony był na wiadomości NHK (Japan Broadcasting Corporation). Pokazywano na żywo reportaż z zamachu gazowego. To wtedy wyczytałem z napisów biegnących u dołu ekranu, że Takahashi umarł. „Ach – pomyślałem. – Czyli jednak nie przeżył. Spóźniliśmy się…” Nie umiem nawet powiedzieć, jak mnie to zmartwiło.
Mój własny stan? Miałem zwężone źrenice i wszystko wyglądało jak przyciemnione. Trochę też kasłałem. Nic poważnego. Na wszelki wypadek podłączono mi kroplówkę. Uszło mi na sucho. Pewnie dlatego, że szybko wyszedłem z metra. Ohori bardzo długo leżał w szpitalu.
Po kroplówce wróciłem piechotą na stację z kilkoma pracownikami metra. Pociągi linii Chiyoda nie zatrzymywały się na stacji Kasumigaseki, poszliśmy zatem do biura linii Marunouchi. Potem jeszcze to i owo mnie zatrzymywało, więc zanim wreszcie dotarłem do domu, zrobił się wieczór. Miałem za sobą bardzo długi dzień. Nazajutrz wziąłem wolne, a następny dyżur całodobowy miałem dwudziestego drugiego marca.
Prawdę mówiąc, zostały mi tylko wyrywkowe wspomnienia z zamachu gazowego. Niektóre szczegóły pamiętam z ogromną wyrazistością, ale z reszty zachował się ledwie szkic w głowie. Byłem mocno podkręcony. Dość dobrze zapamiętałem, jak Takahashi upadł i jak go potem wieźliśmy do szpitala.
Nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie z Takahashim. Był zastępcą zawiadowcy, a ja tylko jednym z młodszych pracowników, więc mieliśmy zupełnie inne stanowiska. Jego syn pracuje na innej stacji metra i jest mniej więcej w moim wieku. Czyli dzieliła nas różnica pokolenia, ale podczas rozmów z Takahashim prawie jej nie czułem. Nigdy się nie wywyższał. Miał ciche usposobienie i wszyscy