Worki były przezroczyste, takie jak do śmieci. Zamknęliśmy je, jak się dało, ale potem się zastanawialiśmy, co z nimi dalej zrobić, więc pewnie zapomnieliśmy je zawiązać. Ja i Okazawa zanieśliśmy je do pokoju dla personelu przy biurze. Takahashi został z mopem na peronie i wycierał.
W biurze był Sugatani, gotów zacząć dyżur. Cały się już wtedy trząsłem. Próbowałem sprawdzić rozkład jazdy, ale nie mogłem odczytać cyfr.
– Nie szkodzi – powiedział Sugatani. – Zadzwonię w twoim imieniu do centrali.
A potem z braku lepszego miejsca położyłem plastikowe worki na podłodze przy krześle w pokoju dla personelu.
Tymczasem pociąg A725K odjechał. Usunięto z niego podejrzane przedmioty, wytarto podłogę w wagonach i puszczono go dalej. Takimi sprawami zajmował się Hishinuma, więc pewnie to on zadzwonił do centrali i poprosił o zgodę na wysłanie pociągu do następnej stacji.
Takahashi zawsze stał na peronie u czoła pociągu, więc kiedy pasażer mu powiedział, że w wagonie leży coś dziwnego, naturalnie to właśnie on postarał się jak najszybciej temu zaradzić. Nie widziałem tego, więc tylko zgaduję, ale założyłbym się, że Takahashi wziął na siebie obowiązek usunięcia podejrzanej substancji. Był przecież najbliżej.
Na sąsiednim peronie stał pojemnik na śmieci i pewnie właśnie z niego Takahashi wziął gazety do wytarcia podłogi wagonu. Prawdopodobnie był z nim tylko Hishinuma. Gdyby mieli pod ręką mopy, oczywiście by ich użyli, ale musieli się zadowolić gazetami. Nie było czasu do namysłu. W samym środku godzin szczytu pociągi jeździły mniej więcej co dwie i pół minuty.
Spojrzałem potem na zegar w biurze, bo pomyślałem, że trzeba zrobić notatkę. W pracy mam zwyczaj notować na bieżąco, co się dzieje. Muszę później wszystko wpisać do rejestru, więc bieżące notatki są niezbędne. Pamiętam, że była 8.10, a ja próbowałem napisać cyfrę 8, ale zanadto trzęsła mi się ręka, w której trzymałem długopis. Cały dygotałem, nie mogłem jednak siedzieć bezczynnie. I nagle zacząłem tracić wzrok. Już nie mogłem odczytać cyfr. Coraz bardziej kurczyło mi się pole widzenia.
Właśnie wtedy dostaliśmy wiadomość, że Takahashi upadł na peronie. Drugi pracownik, który też brał udział w usuwaniu sarinu, poszedł po nosze i razem z kolegą spróbował udzielić Takahashiemu pierwszej pomocy. Nie byłem w stanie z nimi pójść. Zanadto się trząsłem. Ledwo dałem radę wystukać numer na klawiaturze interkomu. Chciałem zadzwonić do głównego biura i powiedzieć: „Takahashi upadł. Przyślijcie pomoc”, ale miałem niepohamowane drgawki i nie wykrztusiłem ani słowa.
Czułem się tak fatalnie, że wątpiłem, czy nazajutrz dotrę do pracy, więc zacząłem sprawdzać robotę papierkową i różne inne rzeczy. Wolałem wszystko uporządkować, dopóki jeszcze miałem siłę. Wezwano już karetkę, żeby nas zawiozła do szpitala, a nie wiedziałem, kiedy wrócę. Na pewno nie jutro. Tak wtedy myślałem, a jednocześnie cały się trząsłem, usiłując się spakować. Zgniecione i nasiąknięte sarinem gazety przez cały czas leżały u moich stóp.
Takahashi był już nieprzytomny, kiedy go wynieśli na noszach.
– Trzymaj się, Issho! – zawołałem za nim, ale ani drgnął. W zwężonym polu widzenia mieściła mi się tylko ta pasażerka, która siedziała w biurze. I wtedy pomyślałem, że pora coś zrobić z tymi plastikowymi workami, bo jeżeli wybuchną, mogą przez to ucierpieć pasażerowie i personel.
Dotarła do nas wiadomość, że Takahashi szczęka zębami jak epileptyk. Podniosłem z podłogi plastikowe worki, żeby gdzieś je wynieść, ale wiedziałem, że najpierw muszę się zająć Takahashim. Udzieliłem wskazówek:
– Włóżcie mu chustkę do ust. Tylko ostrożnie, bo może ugryźć w rękę.
Słyszałem, że tak się postępuje w razie ataku padaczki. Leciało mi już wtedy z nosa i piekły mnie oczy. Byłem w okropnym stanie, chociaż zupełnie sobie z tego nie zdawałem sprawy. Dopiero potem się dowiedziałem.
Poleciłem pracownikowi, który właśnie przyszedł:
– Wynieś tam te plastikowe worki.
Wskazałem mu pokój z piętrowymi łóżkami, który mieścił się na tyłach biura, gdzie wybuch byłby mniej groźny, bo worki leżałyby za zamkniętymi drzwiami ze stali nierdzewnej.
Potem się dowiedziałem, że to właśnie ta pasażerka, która siedziała w biurze, pierwsza zauważyła w wagonie podejrzany przedmiot i przyszła nas zawiadomić. Źle się poczuła, więc wysiadła o jedną stację wcześniej, czyli na Nijubashi, ale potem wsiadła w następny pociąg i przyjechała na Kasumigaseki[11].
Hishinuma wrócił z peronu.
– Co to za cholerstwo tu przynieśliśmy? – zapytał. – W życiu tak się nie trząsłem. Od lat pracuję w metrze i nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
Zszedł z peronu, kiedy zabrano stamtąd na noszach Takahashiego. Sam Hishinuma też już ledwo widział, ale musiał zasygnalizować przyjazd kolejnego pociągu, skoro peronowy był niezdolny do pracy.
„Chwilowo wszystko ogarnięte – pomyślałem. – Zrobiłem swoje. Uprzątnąłem tę tajemniczą substancję. Hishinuma i Takahashi są z powrotem w środku. Pozałatwiałem najpilniejsze sprawy”. Kazałem komuś z personelu pomocniczego czekać na karetkę przy wyjściu A11 na wprost ministerstwa handlu. Stamtąd najwygodniej zabierać chorych. „Zrobiliśmy swoje; teraz już tylko karetka musi tu dotrzeć” – na tym właśnie się skupiałem. I dlatego kazałem wnieść Takahashiego na noszach do biura, żeby tam czekał.
Poszedłem umyć twarz. Ciekło mi z nosa, oczy łzawiły, więc wyglądałem niepięknie. Pomyślałem, że muszę trochę się doprowadzić do ładu. Zdjąłem kurtkę i opłukałem twarz, pochylając się nad umywalką. Przed myciem zawsze zdejmuję kurtkę, żeby jej nie zachlapać. Taki mam zwyczaj. Dopiero potem się dowiedziałem, że zdjęcie kurtki to był dobry pomysł, bo cała nasiąkła sarinem. Podobnie jak umycie twarzy.
Właśnie wtedy zacząłem strasznie dygotać. Nie jak z zimna czy z innego błahego powodu, tylko znacznie gorzej. Nie było mi zimno, nie mogłem jednak pohamować dygotu. Próbowałem wciągnąć brzuch, ale nic to nie dało. Podszedłem do szafek po ręcznik, a kiedy z nim wracałem, wycierając twarz, całkiem osłabłem i osunąłem się na podłogę.
Zbierało mi się na wymioty, nie mogłem oddychać. Ja i Hishinuma upadliśmy mniej więcej jednocześnie. I prawie w tej samej chwili zaczęliśmy się uskarżać na ból. Do dziś słyszę głos Hishinumy:
– Oj, jak boli!
Słyszałem też, jak ludzie wokół nas mówią:
– Trzymajcie się, wezwano karetkę.
Albo:
– Spoko, karetka już jest w drodze.
W ogóle nie pamiętam, co się potem działo.
Nie myślałem, że umrę. Nawet Takahashi chyba nie spodziewał się śmierci. Przecież jechała już karetka, żeby nas zawieźć do szpitala. Bardziej martwiłem się o pracę i o to, co jeszcze powinienem zrobić.
Toczyłem pianę z ust. W dłoniach kurczowo ściskałem ręcznik. I właśnie wtedy ktoś z pracowników mądrze się zachował. W biurze były respiratory. Kolega Konno wyjął je i nałożył na twarz mnie i Hishinumie. Nie mogłem nawet utrzymać ustnika na miejscu. Wytrzeszczałem oczy. Hishinuma sam trzymał ustnik, więc widocznie byłem w gorszym