Oczywiście społeczeństwo powinno surowo ukarać tę zbrodnię. Zwłaszcza ze względu na rodziny zmarłych nie wolno pobłażać sprawcom. Co ci krewni mają teraz począć…? Ale nawet jeżeli zbrodniarze dostaną karę śmierci, czy to coś rozwiąże? Może jestem przewrażliwiona na punkcie ludzkiej śmiertelności, wydaje mi się jednak, że choćby kara była najcięższa, rodzinom zmarłych nie mamy co powiedzieć.
„Pracuję tu bez przerwy, odkąd zacząłem”
Masaru Yuasa (24)
Pan Yuasa jest dużo młodszy od pana Toyody (bohatera wywiadu ze s. 44) i zmarłego pana Takahashiego. Jest raczej w wieku ich synów. Ze swoimi młodzieńczo potarganymi włosami sprawia wrażenie szesnastolatka. Nadal ma w sobie coś z naiwnego chłopca, więc nie wygląda na swoje lata.
Urodził się w Ichikawie w prefekturze Chiba, którą od Tokio oddziela Zatoka Tokijska, i tam też spędził dzieciństwo. Zainteresował się pociągami, więc podjął naukę w technikum kolejowym Iwakura w tokijskiej dzielnicy Ueno. Szkołę tę powinien skończyć każdy, kto chce pracować na kolei. Pan Yuasa początkowo pragnął być maszynistą, więc wybrał klasę o profilu mechanicznym. W 1988 roku rozpoczął pracę w tokijskim metrze i od tamtej pory pracuje na stacji Kasumigaseki. Bezpośredni i szczery, do codziennych obowiązków podchodzi z wyraźnym poczuciem ich celowości. Tym bardziej więc wstrząsnął nim zamach gazowy.
Przełożony kazał panu Yuasie pomóc wynieść na ulicę nosze z panem Takahashim, który upadł na peronie linii Chiyoda, i zaczekać w wyznaczonym miejscu, aż przyjedzie karetka; ta jednak nie przyjechała. Pan Yuasa patrzył, jak stan pana Takahashiego z każdą chwilą się pogarsza, ale był bezsilny. Pan Takahashi w końcu umarł, ponieważ nie udzielono mu w porę pomocy. Nie sposób sobie wyobrazić ówczesną frustrację, dezorientację i gniew pana Yuasy. Zapewne właśnie z ich powodu w jego wspomnieniach o tym zdarzeniu są luki. Sam przyznaje, że niektóre szczegóły zupełnie uleciały mu z pamięci.
To wyjaśnia, dlaczego równoległe relacje z tego samego epizodu bywają lekko rozbieżne, ale pan Yuasa odebrał to zdarzenie właśnie tak, jak mi je opowiedział.
* * *
W technikum mogliśmy wybrać mechanikę albo transport. Na ten ostatni decydowali się zwykle ludzie zakręceni na punkcie statystyki, którzy trzymali w szufladach biurek rozkłady jazdy (śmiech). A ja wprawdzie lubiłem pociągi, ale nie w ten sposób. Nie miałem na ich punkcie obsesji.
Posada w Kolejach Japońskich uchodziła za coś, o co warto zabiegać. Mnóstwo facetów chciało zostać maszynistami sieci ekspresów Shinkansen. Po ukończeniu szkoły nie dostałem pracy w Kolejach Japońskich, ale Seibu, Odakyū, Tōkyū i inne prywatne linie też cieszyły się popularnością. Tyle że trzeba było mieszkać w okolicach przez nie obsługiwanych, żeby dostać u nich pracę. Trudna sprawa. Zawsze chciałem pracować w metrze, a tokijska kolejka podziemna też była dość popularna. Płaci nie gorzej niż inne koleje.
Na stacji trzeba wykonywać wiele różnych zadań. To nie tylko obsługa kasy i dyżury na peronie, ale też praca w biurze rzeczy znalezionych i łagodzenie kłótni między pasażerami. Kiedy zacząłem, miałem dopiero osiemnaście lat, więc nie było mi łatwo poradzić sobie z tym wszystkim. Dlatego pierwszy całodobowy dyżur najbardziej mi się dłużył. Po odjeździe ostatniego pociągu spuściłem żaluzje i westchnąłem z ulgą: „Na dziś koniec. Nareszcie!”. Teraz już tak tego nie przeżywam, ale z początku bardzo się męczyłem.
Najgorsi byli pijacy. Kiedy są na bani, spoufalają się, biją albo rzygają. Kasumigaseki nie jest dzielnicą rozrywek, więc nie jeździ tamtędy tak znów wielu pijaków, ale czasem się trafiają.
Nie, nigdy nie starałem się o etat maszynisty. Parę razy miałem szansę, jednak po namyśle rezygnowałem. Pod koniec mojego pierwszego roku był egzamin na konduktora, ale przepracowałem na stacji dwanaście miesięcy i ledwo zdążyłem z grubsza się we wszystkim połapać, więc dałem sobie spokój. Jasne, zdarzali się pijacy, jak już wspomniałem, i inne przykre sytuacje, uznałem jednak, że lepiej jeszcze trochę się rozeznać. Widocznie przez ten czas, kiedy pracowałem na stacji, odechciało mi się być maszynistą.
Do stacji Kasumigaseki docierają trzy linie: Marunouchi, Hibiya i Chiyoda. Każda zatrudnia własny personel. Byłem wtedy pracownikiem linii Marunouchi. Biuro linii Hibiya jest największe, ale Marunouchi i Chiyoda też mają osobne biura i pokoje dla personelu.
W niedzielę przed zamachem gazowym miałem całodobowy dyżur w biurze Chiyody. Brakowało im ludzi, więc poszedłem na zastępstwo. Na nocnym dyżurze zawsze musi pracować tyle a tyle osób. Pracownicy różnych linii pomagają sobie nawzajem jak jedna wielka rodzina.
Koło 00.30 spuszczamy żaluzje, zamykamy na klucz kasy, wyłączamy automaty z biletami, a potem się myjemy i tuż po 1.00 idziemy spać. Wcześniejsza zmiana kończy pracę mniej więcej o 23.30, więc koło północy już śpi. Rano wstaje o 4.30, a późniejsza o 5.30. Pierwszy pociąg rusza koło 5.00.
Zaraz po wstaniu trzeba posprzątać, podnieść żaluzje i przygotować pomieszczenie z kasami. Potem każdy po kolei je śniadanie. Sami gotujemy ryż i przyrządzamy zupę miso. Dyżur kuchenny figuruje w grafiku tak jak inne dyżury. Wszyscy dzielimy się jedzeniem.
Tamtej nocy pracowałem na późniejszej zmianie, więc obudziłem się o 5.30, włożyłem mundur i o 5.55 zameldowałem się przy kasie. Pracowałem do 7.00, a od 7.00 do 7.30 jadłem śniadanie. Później przeszedłem do innej kasy, popracowałem tam mniej więcej do 8.15, po czym zakończyłem dyżur.
Przekazałem wszystkie zadania zmiennikowi i właśnie wracałem do biura, kiedy wyszedł z niego zawiadowca Matsumoto z mopem w ręku.
– Po co panu ten mop? – zapytałem. Wyjaśnił, że musi posprzątać w wagonie. Przed chwilą skończyłem dyżur i miałem wolne ręce, więc powiedziałem:
– Dobra, pójdę z panem.
Wjechaliśmy ruchomymi schodami na peron.
Zastaliśmy tam Toyodę, Takahashiego i Hishinumę nad kupką mokrych gazet. Wpychali je gołymi rękami do plastikowych worków, ale z papierów wyciekał jakiś płyn, który rozlewał się po peronie. Matsumoto wycierał go mopem. Nie miałem mopa, a większość gazet była już upchnięta w workach, więc nie na wiele się przydałem. Stałem z boku i patrzyłem.
„O co tu w ogóle chodzi?” – zastanawiałem się. W powietrzu unosił się bardzo silny odór. Takahashi podszedł do pojemnika na śmieci przy końcu peronu, bo pewnie chciał wziąć z niego jeszcze trochę gazet do wytarcia resztek kałuży. Kiedy już tam dotarł, nagle osunął się na ziemię.
Wszyscy podbiegli do niego, wołając:
– Co się stało?!
Pomyślałem, że może jest chory, ale to pewnie nic poważnego.
– Da pan radę iść? – spytał go ktoś, chociaż było widać, że nie da rady, więc zadzwoniłem przez peronowy interkom do biura i powiedziałem, żeby przysłali nosze.
Twarz Takahashiego wyglądała okropnie. Nie mógł mówić. Położyliśmy go na boku i rozluźniliśmy krawat… Widać było, że jest z nim źle.
Zanieśliśmy go na noszach do biura i zadzwoniliśmy po karetkę. To wtedy spytałem Toyodę:
– Do którego wyjścia ma podjechać karetka?
Regulamin określa, gdzie w takich sytuacjach mają podjeżdżać karetki, i ustala inne tego rodzaju szczegóły. Toyoda nie odpowiedział ani słowem. Wydało mi się to dziwne, ale wtedy nie przyszło mi na myśl nic prócz tego, że milczy, bo ma mętlik w głowie.
W każdym razie pobiegłem do wyjścia A11.