Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-57-4
Скачать книгу
oskarżycielsko. – Dlaczego teraz przestał działać? Co z nim zrobiłeś, specjalisto?

      – Nie mam pojęcia. Może ma usterkę żyroskopu. Nie uderzyłem go, po prostu stracił równowagę i upadł.

      Uraczyła mnie chmurnym spojrzeniem i zabrała się za oględziny robota. Gniew na jej twarzy szybko zastąpił wyraz troski.

      – Nie ma zasilania…

      – Jak już mówi…

      Nagle poderwała się na równe nogi i prawie wetknęła mi do nosa wyprostowany oskarżycielsko palec.

      – Jesteś jednym z tych pajaców z Varusa, co?

      Poklepałem dłonią odznakę na moim ramieniu.

      – Specjalistko, ja noszę ten wilczy łeb z dumą.

      Mrucząc przekleństwa, odciągnęła robota na bok. Zaoferowałem swoją pomoc, ale zbyła mnie machnięciem ręki.

      – Po prostu zostaw mój sprzęt w spokoju. Wiesz, co zrobię? Zaliczę ci tę próbę. To w sumie najgorsze, co mogę ci zafundować… Tak, dostajesz ode mnie piątkę z plusem, gnoju!

      Spojrzałem na nią krzywo, ale – nie wiedząc, jak właściwie zareagować na te groźby – po prostu zwinąłem się szybko z namiotu. Na zewnątrz łapczywie zaciągnąłem się chłodnym powietrzem. Oddając się rozkoszy oddychania, dostrzegłem znajomą twarz wynurzającą się z innego namiotu. Dziewczyna miała na imię Kivi. Minęło kilka miesięcy, odkąd widziałem ją po raz ostatni. Jej widok podziałał jak balsam na moje serce.

      Kivi miała budowę ciała typową dla niskich dziewczyn: krótkie ręce i nogi, ale bardzo dużo krągłości. Lubiłem jej kędzierzawe włosy i bystre spojrzenie. Pochodziła gdzieś z Bliskiego Wschodu. Na jej widok znowu zrobiło mi się gorąco.

      Pożerając ją wzrokiem, nie mogłem powstrzymać się od szczerzenia gęby. Była częściowo roznegliżowana i właśnie próbowała zmusić inteligentne ubranie, żeby znów przylegało do ciała.

      Dostrzegła mnie kątem oka i zauważyła, że się jej przyglądam. Uśmiechnęła się.

      – Zdałeś? – spytała.

      – No jasne – odparłem, wciąż nie mając pojęcia, na czym tak właściwie miała polegać próba.

      Wydęła usta w zamyśleniu.

      – Jestem zaskoczona. Ten robot rozebrał cię do końca?

      Zamrugałem z niedowierzaniem, ale zaraz do mnie dotarło – a więc o to w tym wszystkim chodziło!

      – Pozwoliłem mu – oświadczyłem. – Tak jak należało.

      – No to bardzo się zmieniłeś.

      Podeszła bliżej i stuknęła palcem w moją odznakę specjalisty. Jej samej jeszcze nie udało się takiej zdobyć.

      – Wygląda na to, że nie będziemy już w tej samej jednostce – stwierdziła.

      – To się okaże – odparłem.

      Uniosłem dłoń i musnąłem jej łokieć. Przyszło mi to zupełnie naturalnie – spędziliśmy z Kivi niejedną wspólną noc. Rozstaliśmy się dawno temu, ale kilka miesięcy rozłąki zwykle sprawia, że człowiek zapomina o wszystkim, co doprowadzało go wcześniej do szału.

      Uśmiechnęła się do mnie wstydliwie, ale nie dałem się nabrać. Kivi nie miała w sobie ani krztyny nieśmiałości.

      – Według technicznej zaliczyłem – podjąłem – ale cholera wie czemu w ogóle zafundowali nam taki rąbnięty test.

      – Też nie jestem pewna. Ale idę o zakład, że tam, gdzie lecimy, będzie wilgotno i gorąco.

      Po krótkim namyśle przytaknąłem.

      – Sprawdzali, jak szybko tracimy nerwy w upale i pod ciśnieniem?

      – Pewnie tak.

      – Wyglądasz na nieco rozpaloną – stwierdziłem, rzucając jej rozbawione spojrzenie. – Co powiesz na coś zimnego, zanim te gnojki z Hegemonii zaciągną nas na kolejne tortury?

      – To jest myśl – odparła.

      Pokonaliśmy niskie schody prowadzące do stoisk, które otaczały centralny obszar testów. Połowę budek zajmowali przedstawiciele różnych legionów, ale reszta najwyraźniej pełniła rolę zwykłych straganów.

      Postawiłem Kivi piwo i nie zwlekaliśmy z osuszaniem butelek. W Legionie Varus nigdy nie wiesz, kiedy ktoś przyłapie cię na leserstwie.

      Kiedy właśnie się pochylałem, żeby pocałować dziewczynę, na ramieniu zabrzęczał mi stuk. Usłyszałem, że jej zrobił to samo. Skrzywiła się trochę. Wibracje tuż pod skórą nie należały do przyjemnych. Większość z nas ustawiała urządzenie tak, żeby wydawało wyłącznie dźwięki albo mrugało kolorami na ręce. Ale legionowy regulamin nie pozostawiał żadnych wątpliwości: na rozkazy przychodzące w trybie nagłym musiały być ustawione wibracje.

      Uniosła moją rękę, żeby zerknąć na ekran naprawionego już stuka. Kiedy ją puściła, pozwoliłem dłoni opaść swobodnie na jej ramię. Odpowiedziała uśmiechem i wyciągnęła się, by objąć mnie za szyję.

      – Zapomnij o tym na chwilę – szepnęła.

      Pociągnęła moją głowę w dół, żeby mnie pocałować. Dzieliła nas niemała różnica wzrostu… ale jakoś zawsze udawało się nam znaleźć na to sposób.

      * * *

      Następny dzień minął jak z bicza trzasnął. Zaserwowano nam kolejne testy, a sam charakter tych prób sprawiał, że nabierałem podejrzeń co do naszej misji. Mierzone parametry dotyczyły podatności na irytację, ból, ciepło i ciśnienie. Większość z nas dobrze sobie radziła. Żołnierze z Varusa różnili się od innych legionistów, których dane mi było spotkać. Może i nie byliśmy najsprytniejsi ani nie mieliśmy najbardziej wypasionego sprzętu, ale mogliśmy za to dostać niezłe wciry i maszerować dalej jak gdyby nigdy nic.

      Trzeciej nocy byliśmy już naprawdę wykończeni, ale nie dawaliśmy za wygraną. Jakoś po północy spędzili nas do pociągu powietrznego, kierunek: port kosmiczny. Nikt nie narzekał. Nikt nie odezwał się praktycznie ani słowem. Mieliśmy znów opuścić planetę i – w przeciwieństwie do świeżych rekrutów – wiedzieliśmy, że czeka nas ostra jazda.

      Na szczęście podczas lotu na „Corvusa” oficerowie nie bawili się w żadne gierki. To już nie był obóz dla rekrutów. Byliśmy weteranami: nasze twarze były jak z kamienia, a spojrzenia ponure. Nikt się nie uśmiechał. Prawie nikt nie silił się na żarty. Wszyscy mieliśmy poczucie, że zanim ta misja dobiegnie końca, zyskamy garść zupełnie nowych powodów, by żałować wyboru kariery.

      „Corvus” prezentował się równie imponująco jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyłem. Ta długa na pięć kilometrów jednostka należała do klasy drednotów. Jej sylwetka była pełna ostrych kątów i gładkich linii, a kadłub pokrywały całe hektary metalowych płyt, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. „Corvus” był dostatecznie pojemny, by pomieścić cały ziemski legion wraz z załogą obcych zwanych Skrullami, a do tego wszystek nasz sprzęt. Po pokładzie włóczyły się tysiące żołnierzy – przywiozły ich dziesiątki transportowców, które startowały z portów rozrzuconych po całej planecie.

      Po tym jak odnaleźliśmy przydzielone nam kwatery, cała nasza jednostka miała stawić się w mesie na odprawę. Cieszyło mnie to i bynajmniej nie byłem w tym odosobniony. Rzecz w tym, że górka często nie zawracała sobie głowy wyjaśnianiem, z czym właściwie przyjdzie się nam zmierzyć. Tym razem uznali to za wystarczająco istotne, by wtajemniczyć trepów.

      – Zeta Herculis – oświadczył centurion Graves, jakby te dwa słowa wyjaśniały wszystko.

      Stał