Uznałem, że będę ciągnął tę fantazję. To nie była pora, żeby dołować Carlosa jeszcze bardziej.
– Tak – potwierdziłem. – Dokładnie. Jesteśmy najlepsi w całym systemie. To czysta zazdrość.
– Się wie.
W końcu dotarliśmy do siedziby Varusa i przeszliśmy do mesy oficerskiej. Była za mała, by pomieścili się w niej wszyscy obecni żołnierze, musieliśmy więc stanąć ramię w ramię na tyłach. Musiała tu być z setka ludzi – w sali, która z założenia miała pomieścić może połowę tej liczby.
– Jakże się cieszę, że nas odwiedziłeś, McGill – burknął do mnie weteran Harris.
Musnąłem palcami czapkę i błysnąłem do niego nieodwzajemnionym uśmiechem.
– Oczy w przód – rzucił.
Spojrzałem posłusznie przed siebie i dostrzegłem drugą znajomą twarz. Należała do primus Turov. Była dowódcą mojej kohorty, która w większości skupiała ludzi pochodzących z Sektora Północnoamerykańskiego. Nie przepadała za mną, ale szczęśliwie nie patrzyła w moją stronę. Jedyne, co mi się w niej podobało, to jej tyłek, który i tym razem niezawodnie przyciągał moje spojrzenie.
Wysiłkiem woli skupiłem się na odprawie. Przemowa primus musiała trwać już dobrą chwilę.
– Nasza docelowa planeta wciąż stanowi tajemnicę, ale nasza misja już nie. Mamy poszerzyć ziemskie terytorium. Straciliśmy kluczowych klientów i nie mamy szans na ich odzyskanie. Negatywne skutki przetoczyły się przez całą światową gospodarkę.
– „Negatywne skutki”? Raczej zwiędłe fiutki – szepnął teatralnie Carlos.
Weteran Harris chyba czekał na tę chwilę, bo ustawił się strategicznie niedaleko nas. Zupełnie jakby wiedział, że prędzej czy później któryś z nas wygłosi komentarz. Jego bucior pofrunął w bok i grzmotnął Carlosa w goleń. Widziałem już ten ruch w akcji, zazwyczaj wobec rekrutów, którzy nie okazywali należnego szacunku przełożonym. Carlos wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby połknął jakiegoś małego zwierzaka. Na twarzach stojących wokół żołnierzy pojawił się prawie niezauważalny uśmieszek, choć żaden ani myślał oderwać wzroku od primus. Muszę przyznać, że i ja wyszczerzyłem się z satysfakcją.
Primus odwróciła się, by obrzucić nas lodowatym spojrzeniem, po czym dalej przechadzała się po sali. Babka naprawdę wiedziała, jak się poruszać. Było coś w kołysaniu bioder i tych oficerskich obcasach. Kurde, sam nie wiem. Gapiąc się na nią i słuchając, czułem się tak, jakby hipnotyzowała mnie jakaś egzotyczna żmija.
– Ta kampania będzie inna – kontynuowała. – Wracając do jednostki, wszyscy będziecie musieli przejść mnóstwo specjalistycznych testów.
Wokół rozległy się jęki. Zerknąłem na Carlosa, ale ten zawzięcie zaciskał usta, opierając się swoim naturalnym impulsom. Dłoń weterana Harrisa świsnęła w powietrzu, przywracając do pionu dwóch rekrutów, którzy odważyli się wyrazić swoje niezadowolenie.
Dyscyplina w nowoczesnym legionie w zdecydowanej większości opierała się na karach fizycznych. Na przepustce poczytałem trochę o rzymskich legionach ze starożytności. Zapiski historyczne zawierały długą listę surowych kar, jakim poddawano żołnierzy w tamtych czasach. Jedna czy dwie wyraźnie utkwiły mi w pamięci. Gdy obywatel rzymski zaciągał się do służby wojskowej i składał przysięgę zwaną sacramentum, dobrze wiedział, na co się pisze. Sacramentum stanowiło, że rekrut będzie wiernie służył Rzymowi pod groźbą ciężkiej kary – z egzekucją włącznie. Dyscyplina była wtedy znacznie ostrzejsza… i w odpowiedzi na wymogi stawiane przez Imperium Galaktyczne Ziemia przywróciła właśnie te dawne wzorce.
W starożytnym Rzymie oficer mógł kazać stracić każdego, kto służył pod jego komendą. Kary różniły się w zależności od przewiny żołnierza oraz temperamentu dowódcy. Za drobne przewinienia pechowca mogła czekać grzywna w wysokości kilku srebrników – albo publiczne biczowanie, dopóki skóra nie zacznie złazić z pleców krwawymi płatami.
Z kolei za poważne przestępstwa, na przykład zdradę, zwyczajową karą było zaszycie delikwenta w skórzanym worze wypełnionym wężami i wrzucenie go do jeziora czy rzeki, żeby utonął pożerany żywcem przez oszalałe z przerażenia gady.
Chociaż nigdy nie słyszałem, żeby kogoś tutaj topili z wężami, jestem przekonany, że niektórzy dowódcy przynajmniej raz to rozważali – szczególnie jeśli mieli do czynienia z kimś takim jak Carlos.
– Zgadza się – potwierdziła głośno primus, biorąc się pod boki.
Przerwała swój spacerek i spoglądała teraz na nas ze śmiertelną powagą.
– Chodzi o kilka badań: krew, próbki rdzeniowe, wszystko jak leci. Będziecie musieli przejść też próby obciążeniowe. W tej kampanii nie ma miejsca dla cherlaków. Stawka jest zbyt wysoka.
Próbki rdzeniowe? Nie miałem bladego pojęcia, ki diabeł, i wymieniłem zaniepokojone spojrzenia ze stojącymi wokół kolegami.
– Czekają nas surowe warunki – Turov kontynuowała, jakby wszystko było już jasne. – Musimy się upewnić, że wszyscy podołają zadaniu. W związku z tym zamiast jechać do portu kosmicznego, spędzicie noc tutaj, w Izbie. Nie mamy możliwości przeprowadzenia testów na transportowcach, a „Corvus” dotrze na orbitę dopiero tuż przed odlotem. Badania wykonamy tu na miejscu, a odpowiadał za nie będzie personel Hegemonii.
Przez salę przetoczyła się kolejna fala jęków i towarzyszących im kuksańców. To nie była dobra wiadomość. Chociaż biospecjaliści z legionu bynajmniej się z nami nie patyczkowali, byli jednak po naszej stronie. Większość z nas była już z nimi w boju, a niektórzy nawet nawiązali osobiste relacje.
Z „hegemonami” było zupełnie inaczej. Nie byli naszymi przyjaciółmi. Jeśli reakcja tych dwóch legionistów z Germaniki miała być jakąś wskazówką, będzie naprawdę źle. Większość ludzi z innych legionów już wcześniej na nas pluła, ale teraz – w swoim przekonaniu – mieli prawdziwy powód do nienawiści.
– Jakieś pytania?
Wiedziałem, że nie powinienem, ale mimo to uniosłem dłoń.
– Do jasnej cholery, McGill… – mruknął Harris.
Wiedziałem, dlaczego tak mu zależało, żebym był cicho. Primus Turov i ja znaliśmy się już kawał czasu – i nie wyszło to nikomu na dobre. Na poprzedniej misji kazała mnie rozstrzelać – dzieła dokonał zresztą sam Harris, który zabił mnie z uśmiechem na ustach. Udało mi się z tego wyratować dzięki nieautoryzowanej reanimacji. Turov nigdy się z tym nie pogodziła. Sam fakt, że wciąż oddycham, był źródłem ciągłej irytacji mojej przełożonej. To nie był najlepszy początek jakiejkolwiek relacji, ale liczyłem, że kiedyś w końcu o tym zapomni.
– Sir? – spytałem, gdy wywołała mnie z tłumu. – Czy legion zamierza coś zrobić, żeby przeciwstawić się naszej złej prasie? Chodzi mi o to, że nienawidzi nas już chyba cała planeta. Ludzie myślą, że samodzielnie sprowadziliśmy na Ziemię finansową katastrofę.
Nie wiem, co spodziewała się usłyszeć ode mnie primus Turov – może coś w stylu „którędy do kibla?” – ale jej zszokowany wyraz twarzy zdradzał, że moje pytanie było dla niej autentycznym zaskoczeniem. Wahała się przez chwilę przed odpowiedzią.
– Tu nie chodzi o reputację Legionu Varus – odparła w końcu. – Pamiętajcie wszyscy! Nie robimy tego dla chwały. W naszej robocie sława tylko przysporzyłaby nam trudności. Opinię publiczną uspokoimy, rozwiązując sam problem, a nie bawiąc się w public