Wchodzący tu klienci mieli szereg możliwości, za które płacili znacznie więcej niż w zwykłych barach ze striptizem. Z przodu ulokowano bar bikini – taniec w bieliźnie, raczej zmysłowy niż ostry. Wystarczająco dużo klasy, by przy stolikach mogli zasiadać ważni panowie i przy przepłaconym koniaku prowadzić korporacyjne obwąchiwanie tyłków, zerkając raz po raz na ładne, wijące się przy rurze ciało. Dziewczyny się tu nie rozbierały. Za to, by to zrobiły i zatańczyły już bez krępującej odzieży, można było zapłacić w VIP-roomie, w drugiej części lokalu. A jeśli w grę wchodziły większe apetyty, Madame miała jeszcze jeden przybytek. W teorii osobny, ale w praktyce wszyscy wiedzieli, że między Czerwoną Latarnią a Feniksem jest podziemne przejście i wystarczy zapłacić, by przenieść się z imprezą do łóżka. Gdybym dostała tę robotę, nie bardzo miałabym wpływ na swój grafik i przydział. Szanse na to, że znalazłabym się w odpowiednim miejscu i czasie nie były duże. Gdybym rozpracowywała kogoś dogłębnie, mogłabym to rozważyć. Ale to, jak miałam nadzieję, była szybka akcja. Nawet nie całonocna.
W moim zawodzie trzeba działać szybko – czasami okazywało się, że miałam zaledwie trzydzieści sekund, by kogoś do siebie przekonać, a bywało, że musiało wystarczyć dziesięć. Żyję dobrze z dziwkami, alfonsami, kelnerkami, pokojówkami, by mieć świeże informacje, z wykidajłami, ochroniarzami czy odźwiernymi, by mieć dostęp do rozmaitych miejsc. Pieniądze otwierają wiele drzwi, ale, o czym wielu zapomina, tylko wówczas, jeśli wiesz, jak je wręczyć, by obdarowany czuł się z tym dobrze. Jeśli poczuje się upokorzony czy wykorzystany – weźmie kasę, bo tej w wielu zawodach się nie odrzuca, ale zapomnij o tym, że za tydzień zadzwoni, bo ma cynk, bo ktoś o ciebie pytał zbyt natarczywie, bo pięciu kolesi z bronią maszynową czeka na ciebie w zaułku, gdzie zaparkowałaś. Masz trzydzieści sekund na zbudowanie relacji, od której może zależeć twoje życie. Jeśli zrobisz to dobrze, masz swój kontakt. Jeśli spierdolisz, nie masz nic. Tak właśnie to działa.
Wyciągnęłam zza stanika kilka pięćdziesiątek. W porównaniu ze spodziewaną prowizją były to grosze.
– Mój pan ma taką małą fantazję, którą bardzo chciałabym dla niego spełnić – zagaiłam, przeliczając banknoty i nie szukając kontaktu wzrokowego z żadną z dziewczyn.
Zgodnie z przewidywaniami ta o najsilniejszej pozycji ujawniła się sama, wstając od swojego lustra i z wyraźnym zblazowaniem robiąc krok w moim kierunku.
– A jakaż to fantazja? – zapytała.
– Chciałby, żebym tu dla niego zatańczyła… Jakbyśmy się nigdy wcześniej nie widzieli. Jakbym się napaliła na niego, gdy tylko zobaczyłam go na widowni. Coś w ten deseń – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Wozi drewno do lasu, i to nie najlepszej jakości – mruknęła tancerka, a gdy splotła ramiona pod biustem, jej piersi niczym dwa swawolne kocięta wychyliły się mocniej zza krawędzi koronkowego gorsetu.
– Też mu to powiedziałam, ale cóż… potrzebuje dodatkowej motywacji, by sprostać wyzwaniu, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Wiedziały. Kilka zaśmiało się rubasznie, jedna zacisnęła usta z wyraźną frustracją.
– Ile?
– Po stówce na głowę i wszystkie napiwki dla was? – Mogłam im dać więcej, ale to byłoby podejrzane.
– Styknie. Wchodzisz za Sai, lepiej, żebyś znała Beyoncé, DJ już ma ustawioną kolejkę na konsoli. Połamania nóg – dodała. Zabrzmiało, jakby dokładnie to miała na myśli.
Korytarz z garderoby na scenę był całkiem ciemny i zawalony rupieciami, więc to mogła być przepowiednia. Prawie zaplątałam się w ciężką, zakurzoną kotarę i ostrożnie wymacałam stopą dwa nierówne schodki na scenę. Ozdobiony dwoma rzędami czerwonych żaróweczek podest sięgający w głąb sali przypominał pas startowy. Po obu jego stronach widziałam klientów. Nie siedzieli, jak w tanich klubach, bezpośrednio przy krawędzi sceny, używając jej jak stolika pod swoje butelkowane piwo, ale w dość luksusowo wyglądających boksach, zapewniających im prywatność, jeśli nie chcieli być obserwowani lub jeśli chcieli na miejscu skonsumować coś więcej niż przesadnie drogi koniak. W Czerwonej Latarni tancerki nie oferowały klientom nic poza tańcem i wzrokową podnietą. Ale to zastrzeżenie nie dotyczyło hostess. Kelnerki w eleganckich sukienkach omijały wzrokiem boksy, w których klienci nie byli gotowi złożyć zamówienia, bo akurat dochodzili w usta skąpo ubranych dziewcząt.
Zabrzmiała muzyka. Kawałek o samotnej dziewczynie, która sugeruje facetowi, by włożył jej na palec pierścionek. W tym miejscu brzmiał jeszcze bardziej absurdalnie niż w innych. Jeśli któryś zakładał tu pierścionek, to na fiuta, by za szybko nie opadł.
Na scenie były trzy rury – pierwsza najdalej od publiki, trzecia na samym końcu pomostu, druga dokładnie między nimi. Zaczęłam tańczyć. Nie byłam zawodowcem, ale miałam wyczucie rytmu i kilka razy zdarzyło mi się, jak wtedy, działać w przebraniu tancerki. To zwykle najprostszy sposób dotarcia do bogatych i wpływowych hedonistów. Można też próbować dostać się na ich prywatny teren pod przykrywką eskorty, ale zawsze bezpieczniej jest na ziemi niczyjej.
Potrząsając podrasowanymi magią cyckami i tyłkiem, przesuwałam się wzdłuż sceny, szukając wzrokiem faceta, który bywał tu w każdą środę. O dwudziestej pierwszej rozpoczynał wieczór burbonem, a potem w równych odstępach dwudziestu minut domawiał jeszcze trzy lub cztery kolejki. Następnie doliczał nieprzyzwoicie wysoki napiwek i zamykał rachunek. Przynajmniej tak wyglądały jego wyciągi z konta. Czy po upływie godziny wychodził z lokalu, zabawiał się w swoim boksie, czy po prostu przestawał pić, nie wiedziałam.
Siłą ukrytych pod kamuflażem mięśni wspięłam się po rurze, oplotłam ją nogami i zawisłam głową w dół. Niech się schowają aerobiki i zumby – wierzcie mi, nikt nie ma takiego treningu jak tancerki na rurze. Nie musiałam zrzucać ciuchów – to nie był ten typ występu. Miałam tylko być sugestywna. I byłam, zwłaszcza kiedy niemal idealnie naprzeciwko trzeciej rury zauważyłam swój cel. Siedział przy zwykłym stole, bez sięgającego podłogi obrusu, więc może nie gustował w seksualnym fast foodzie.
Facet ze zdjęć miał pięćdziesiąt, może pięćdziesiąt pięć lat. Szpakowate skronie, wyraźnie azjatyckie korzenie. Tyle że na żywo nie wyglądał jak nadęty prezes międzynarodowej firmy importującej z Tajlandii, Tajwanu czy Chin luksusowe dobra, w tym takie, które powinny zostać w świątyniach, ale jak wymięty tatusiek. Nosił koszulkę polo i jasne spodnie cargo. Roztańczyłam się na dobre, by zwrócił na mnie uwagę. Jeśli właściwie oceniłam historię operacji na jego koncie, lubił przyglądać się dziewczynom z bliska w bardziej prywatnych okolicznościach przyrody. Nikt nie daje kelnerce pięciu stówek napiwku do czterech stów rachunku. Gdyby chodziło o usługi hostess, nie płaciłby kartą, bo dziewczyny preferowały operacje gotówkowe. Włożyłam w taniec każdą uncję elastyczności, jaką zawdzięczałam regularnym treningom jogi, potrząsałam wszystkim, czego natura mi poskąpiła, a co magia nadrobiła, ale gdy piosenka dobiegała końca, wciąż nie miałam pewności, czy mi się udało. Jego twarz nie wyrażała niczego – równie dobrze mógł obserwować prezentację garnków Zeptera. Gdyby siedział przy jednym ze stolików z obrusem, nie byłabym pewna, czy nie obrabia go jakaś panna. Muzyka ucichła i musiałam zejść ze sceny. Zmieniły się światła i rozbrzmiały pierwsze takty musicalowego kawałka, w którym dziewczyna zadaje po francusku jedyne pytanie,