Do bójki przyłączył się starszy bojówkarz w stalowym hełmie i zadał Wernerowi cios drzewcem kilofa, którego używał jak maczugi. Lloyd wkroczył do akcji i wyprowadził prawy prosty. Cios trafił go idealnie obok lewego oka.
Był to jednak weteran wojenny i łatwo się nie zniechęcał. Odwrócił się i zamachnął na Lloyda drewnianą pałką. Ten zrobił unik i zadał następne dwa ciosy, mierząc w to samo miejsce blisko oczu. Skóra pękła, lecz głowę napastnika chronił hełm i Lloyd nie mógł zastosować lewego sierpowego, swojego nokautującego ciosu. Uchylił się przed drewnianym orężem i po raz kolejny trafił bojówkarza w twarz. Niemiec cofnął się, z przeciętej skóry płynęła krew.
Lloyd się rozejrzał. Socjaldemokraci stawiali czynny opór brunatnym koszulom i ten widok napełnił go dziką radością. Większość uczestników wiecu opuściła budynek, zostali tylko młodzi mężczyźni, którzy pokonywali szeregi krzeseł, by dobrać się do bojówkarzy. Były ich dziesiątki.
Nagle poczuł mocne uderzenie w tył głowy i zawył z bólu. Odwróciwszy się, ujrzał chłopaka w swoim wieku z kawałem drewna w rękach, szykującego się do zadania następnego ciosu. Lloyd doskoczył do niego błyskawicznie i dwa razy walnął w brzuch, najpierw prawą, a potem lewą ręką. Tamten stracił oddech i upuścił drewno. Lloyd trafił go jeszcze hakiem w brodę i młody bandzior zemdlał.
Lloyd potarł głowę wierzchem dłoni. Bolało jak wszyscy diabli, lecz nie było krwi.
Krwawiły natomiast obtarte kostki jego dłoni. Schylił się i podniósł kawał drewna, którym zaatakował go młodociany nazista.
Rozejrzawszy się, z radością zobaczył, że część napastników się wycofuje. Brunatne koszule wdrapywały się na scenę i znikały na zapleczu. Najwyraźniej zamierzali uciec przez drzwi, którymi dostali się do środka.
Rosły bandzior, prowodyr burdy, leżał na podłodze, jęczał i trzymał się za kolano. Wilhelm Frunze stał nad nim i raz po raz walił go drewnianą łopatą, na cały głos powtarzając słowa, których tamten użył, stojąc na scenie:
– Nie! Są! W Niemczech! Potrzebni!
Bezradny bojówkarz usiłował się odtoczyć, by uniknąć ciosów, lecz Frunze nie odpuszczał. W końcu dwaj mężczyźni w brunatnych koszulach złapali go za ramiona i odciągnęli na bok.
Wtedy dał za wygraną.
Czyżbyśmy ich pokonali? – pomyślał z uniesieniem Lloyd. Może naprawdę się udało!
Paru młodych socjaldemokratów pogoniło przeciwników po scenie, lecz tam się zatrzymali i tylko wykrzykiwali za uciekającymi obelgi.
Lloyd spojrzał na twarze towarzyszy. Wołodia miał spuchnięty policzek i jedno oko zamknięte. Marynarka Wernera była poszarpana, spory kawał materiału zwisał, trzymając się na nitkach. Walter siedział na krześle w pierwszym rzędzie, ciężko dysząc i pocierając łokieć, ale się uśmiechał. Frunze cisnął łopatę ponad rzędami pustych krzeseł na sam koniec sali.
Zaledwie czternastoletni Werner promieniał z radości.
– Daliśmy im popalić, co?
– A jakże – potwierdził Lloyd z szerokim uśmiechem.
Wołodia położył rękę na ramieniu Frunzego.
– Nieźle jak na uczniaków ze szkoły, prawda?
– Jednak zerwali nam wiec – zauważył Walter.
Młodzi spojrzeli na niego z niechęcią. Zepsuł im tę chwilę triumfu.
– Bądźcie realistami, chłopcy – ciągnął wzburzony Walter. – Nasi goście uciekli w popłochu. Jak długo jeszcze będą mieli odwagę, by chodzić na wiece polityczne? Naziści dopięli swego. Niebezpieczne jest nawet wysłuchanie głosu innej partii. Nasz kraj poniósł dzisiaj poważną porażkę.
– Nienawidzę tych gnojów w brunatnych koszulach – rzekł Werner do Wołodii. – Chyba byłbym gotów przyłączyć się do was, komunistów.
Rosjanin spojrzał na niego przenikliwie błękitnymi oczami i odparł cicho:
– Jeśli naprawdę chcesz walczyć z nazistami, można to robić o wiele skuteczniej.
Lloyd nie wiedział, co to może znaczyć.
Maud i Ethel wbiegły na widownię, mówiąc na wyścigi; płakały i śmiały się jednocześnie, przepełnione poczuciem ulgi. Lloyd zapomniał o słowach Wołodii i więcej do nich nie wracał.
V
Cztery dni później Erik von Ulrich przyszedł do domu w mundurze Hitlerjugend.
Czuł się jak królewicz.
Włożył brunatną koszulę, taką, jaką nosili szturmowcy, z różnymi naszywkami i opaską ze swastyką. Miał również regulaminowy czarny krawat i czarne szorty. Był żołnierzem patriotą oddanym swojej ojczyźnie. Wreszcie należał do jakiejś bandy.
To było lepsze niż kibicowanie Hercie, najbardziej lubianemu klubowi piłkarskiemu w Berlinie. Bywał na meczach sporadycznie w soboty, kiedy ojciec nie szedł na jakieś zebranie polityczne. Mecze dawały mu poczucie wspólnoty z wielką rzeszą ludzi, mógł dzielić z nimi emocje.
Jednakże Hertha czasem przegrywała, a on był niepocieszony.
Przecież naziści to zwycięzcy.
Bał się tego, co usłyszy od ojca.
Złościło go, że rodzice wyłamują się z równego szyku maszerujących. Wszyscy chłopcy zapisywali się do Hitlerjugend, uprawiali sport, śpiewali i przeżywali wspólnie przygody na polach i w lasach za miastem. Byli inteligentni, sprawni i lojalni.
Erika niepokoiła myśl, że pewnego dnia będzie musiał walczyć na polu bitwy tak jak ojciec i dziadek. Chciał być do tego przygotowany, wyćwiczony i zaprawiony w boju, zdyscyplinowany i agresywny.
Naziści nienawidzili komunistów tak samo jak matka i ojciec. Co z tego, że naziści nienawidzą także Żydów? Von Ulrichowie nie są Żydami, więc czym tu się przejmować? Jednak matka i ojciec uparcie odmawiali wstąpienia do ruchu. Erik miał dość stania z boku, więc postanowił rzucić im rękawicę.
Był sztywny ze strachu.
Gdy Erik i Carla wrócili ze szkoły, matki i ojca jak zwykle nie było w domu. Ada wydęła z dezaprobatą wargi, podając herbatę.
– Dzisiaj sam będziesz musiał sprzątnąć naczynia ze stołu – oznajmiła. – Strasznie boli mnie głowa, muszę się położyć.
Carla spojrzała na nią z troską.
– To dlatego byłaś u lekarza?
Kobieta wahała się przez chwilę.
– Owszem, dlatego.
Najwyraźniej coś ukrywała. Ada była chora i nie mówiła prawdy. Erik poczuł się nieswojo. Nie posunąłby się tak daleko jak siostra i nie powiedziałby, że kocha Adę, lecz była przy nim przez całe jego życie i odgrywała ważną rolę w ich domu. Lubił służącą bardziej, niż się do tego przyznawał.
– Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej – rzekła Carla z troską.
Ostatnimi czasy wydoroślała, co zdziwiło Erica. Był od niej o dwa lata starszy, a wciąż czuł się jak dziecko. Ona za to często zachowywała się jak dorosła.
– Odpocznę i mi przejdzie – uspokoiła ją Ada.
Erik ugryzł chleb. Kiedy służąca wyszła, przełknął i oznajmił: