– Dzień dobry, ojcze – przemówił kiepską francuszczyzną. – Przybyłem porozmawiać z hrabią Hubertem. Jestem Wilwulf, ealdorman Shiring.
*
Wilwulf nie był tak przystojny jak Aldred. Ealdorman miał duży nos i szczękę jak łopata, a jego dłonie i ramiona były oszpecone bliznami. Mimo to wszystkie pokojówki w zamku rumieniły się i chichotały, kiedy je mijał. Cudzoziemcy zawsze byli intrygujący, lecz urok Wilwulfa zasadzał się na czymś więcej. Miał coś wspólnego z jego wzrostem, swobodą, z jaką się poruszał, i jego przenikliwym wzrokiem. Przede wszystkim jednak miał w sobie pewność, która sprawiała, że zdawał się gotowy na wszystko. Patrząc na niego, dziewczyna czuła, że w każdej chwili może bez trudu wziąć ją na ręce i porwać.
Intrygował Ragnę, choć nie zwracał na nią uwagi, podobnie jak na inne kobiety. Rozmawiał z jej ojcem i innymi możnymi, do swoich zbrojnych zwracał się pospiesznie w gardłowej anglosaskiej mowie, lecz rzadko odzywał się do którejkolwiek z kobiet. Ragna czuła się urażona; nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś ją ignoruje. Jego obojętność była dla niej wyzwaniem. Czuła, że musi zaleźć mu za skórę.
Ojciec nie podzielał jej zauroczenia. Nie miał ochoty wspierać Anglików w ich konflikcie z wikingami, którzy byli przecież jego niecywilizowanymi krewniakami. Wilwulf marnował tu czas.
Ragna chciała pomóc Anglikowi. Nie darzyła sympatią wikingów i współczuła tym, którzy padli ofiarami ich ataków. Gdyby mu pomogła, być może przestałby ją ignorować.
Chociaż hrabia Hubert nie zamierzał wspierać Wilwulfa, jego obowiązkiem było okazać mu gościnność, zorganizował więc polowanie na dzika. Ragna była podekscytowana. Uwielbiała polowania i miała nadzieję, że dzięki temu zdoła lepiej poznać Wilwulfa.
Zebrali się o świcie przy stajniach i posiliwszy się na stojąco jagnięciną i mocnym cydrem, wybrali broń. Mogli używać każdej, lecz najlepsze do polowań na dziki były specjalne ciężkie włócznie z długimi ostrzami i równie długimi drzewcami. Między dwoma takimi włóczniami zwykle jechał konny z kuszą. Dosiedli wierzchowców – Ragna jechała na Astrid – i ruszyli do lasu ze stadem wściekle ujadających psów.
Jej ojciec jechał na przedzie. Hrabia Hubert, w przeciwieństwie do innych ludzi drobnej postury, nie wybierał rosłych rumaków. Na polowania wyruszał na grzbiecie Thora, czarnego kuca mocnej budowy, który w lasach był równie szybki jak większe konie, lecz znacznie od nich zwinniejszy.
Ragna zauważyła, że Wilwulf jest dobrym jeźdźcem. Hrabia dał mu Goliata – ognistego jabłkowitego ogiera. Anglik bez trudu okiełznał konia i siedział na nim swobodnie niczym na krześle.
Za myśliwymi jechał koń juczny z koszami pełnymi chleba i cydru z zamkowej kuchni.
Dotarli do Les Chênes, a następnie skręcili do Bois des Chênes, bogatego w zwierzynę największego zalesionego obszaru na półwyspie. Jechali między drzewami, podczas gdy psy tropiły z nosami przy ziemi, węsząc za dziką świnią.
Astrid stąpała lekko, najwyraźniej zadowolona z leśnej przejażdżki na świeżym porannym powietrzu. Ragna czuła narastające zniecierpliwienie potęgowane świadomością czyhającego niebezpieczeństwa. Dziki to wielkie zwierzęta z ogromnymi zębiskami i silnymi szczękami. Dorosły odyniec mógł powalić konia i zabić człowieka. Nawet ranne nie przestawały atakować, zwłaszcza jeśli zostały osaczone. Włócznie na dziki były wyposażone w kusze, bo nadziane na ostrza śmiertelnie ranne odyńce mogły zaatakować myśliwego. Polowanie na te zwierzęta wymagało spokoju i mocnych nerwów.
Jeden z psów złapał trop, zaszczekał triumfalnie i wyrwał do przodu. Pozostałe pobiegły za nim, a za nimi ruszyli konni. Astrid pewnym krokiem przedzierała się przez zarośla. Młodszy brat Ragny, Richard, wyprzedził ją. Siedział w siodle ze zbytnią pewnością siebie, charakterystyczną dla młodzieńców w jego wieku.
Ragna usłyszała kwik spłoszonego dzika. Psy oszalały, konie zaś przyspieszyły. Zaczął się pościg i serce dziewczyny zaczęło bić mocniej.
Dziki były szybkie. Nie tak jak konie na otwartej przestrzeni, lecz w lasach, pośród gęstwiny ciężko było je dopaść.
Zauważyła stado uciekające przez polanę: dużą lochę długą na pięć stóp i ważącą pewnie więcej od niej, dwie mniejsze samice i gromadkę pasiastych warchlaków, które biegły zadziwiająco szybko na swoich krótkich nóżkach. Stada dzików składały się z samic; odyńce zwykle były samotnikami i tylko zimą, w okresie rui, dołączały do grupy.
Konie uwielbiały pościgi, zwłaszcza gdy razem z psami gnały za zwierzyną. Biegnąc przez las, tratowały zarośla i młode drzewka. Ragna ściskała wodze lewą ręką, w prawej trzymając włócznię. Jechała pochylona nad karkiem Astrid, by uniknąć spotkania z gałęziami, które dla nierozważnego jeźdźca mogły okazać się bardziej niebezpieczne od dzika. Choć była ostrożna, czuła się jak Skadi, nordycka bogini łowów – wszechpotężna i nie do pokonania – jakby w tej euforii nie mogło się jej przydarzyć nic złego.
Wypadli z lasu na pastwisko. Przerażone krowy, mucząc żałośnie, rozbiegły się. Chwilę później konie dogoniły lochę. Hrabia Hubert pchnął włócznią jedną z mniejszych samic i udało mu się ją zabić. Ragna gnała za warchlakiem, a gdy zrównała się z nim, wychyliła się i wraziła mu włócznię w zad.
Stara locha odwróciła się, gotowa zaatakować. Richard natarł na nią bez lęku, lecz pchnął niedokładnie i uderzył w umięśniony grzbiet zwierzęcia. Ostrze wbiło się na cal, może dwa, po czym drzewce włóczni pękło z trzaskiem. Richard stracił równowagę, spadł z konia i z głuchym tąpnięciem uderzył w ziemię. Gdy locha natarła na niego, Ragna krzyknęła w obawie o życie brata.
Nagle z tyłu wypadł Wilwulf z uniesioną włócznią gotową do zadania ciosu. Przesadził chłopaka leżącego na ziemi i pochylając się niebezpiecznie nisko na końskim grzbiecie, dźgnął lochę włócznią. Żelazny grot przeszył gardło zwierzęcia i utkwił w jego piersi. Czubek musiał dosięgnąć serca lochy, bo natychmiast padła martwa.
Myśliwi ściągnęli wodze i zsiedli z koni. Zdyszani i szczęśliwi, gratulowali sobie nawzajem. Richard, który ledwie uszedł z życiem, był blady jak płótno, kiedy jednak usłyszał, jak inni młodzieńcy chwalą jego odwagę, zaczął zachowywać się jak bohater. Służący wypatroszyli zwierzynę, a głodne psy rzuciły się na wnętrzności. W powietrzu czuć było silny zapach krwi i łajna. Rozeźlony wieśniak w milczeniu zaganiał przestraszone krowy na sąsiednie pastwisko.
Kiedy obwieszony koszami koń juczny dołączył do pozostałych, myśliwi zaczęli gasić pragnienie i dzielić między siebie bochny chleba.
Wilwulf siedział na ziemi z drewnianym kubkiem w jednej i kawałkiem chleba w drugiej ręce. Ragna postanowiła wykorzystać okazję i przysiadła się do niego.
Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale ona była przyzwyczajona, że robi wrażenie na mężczyznach, wiec irytował ją ten brak zainteresowania. Za kogo on się ma? Im bardziej ją ignorował, tym bardziej chciała go oczarować.
– Uratowałeś mojego brata – powiedziała niepewnie w anglosaskiej mowie. – Dziękuję.
– Chłopcy w jego wieku muszą ryzykować – odparł pogodnie. – Będzie miał dość czasu, żeby być ostrożny, kiedy się zestarzeje.
– Jeśli dożyje starości.
Wilwulf wzruszył ramionami.
– Bojaźliwy możny nie wzbudza szacunku.
Postanowiła się z nim nie sprzeczać.
– Ty, panie, w młodości