Żołnierze dysponowali mundurami i płaszczami z magazynów wojsk państw zaborczych oraz z zasobów armii alianckich. Jednak armii udało się zabezpieczyć tylko niektóre magazyny, bowiem natychmiast po wyjeździe obcych wojsk w kierunku składnic ruszyli masowo cywile. Jedni pieszo, inni podjeżdżali furkami i zabierali wszystko to, co miało jakąkolwiek wartość. Do magazynów zmierzali biedni i bogaci, wykształceni i analfabeci. Z kolei składy zlokalizowane w okolicach wiejskich plądrowali chłopi oraz Żydzi. Miejscowych nieraz uprzedzały konne bandy dezerterów. Zatem dzień odzyskania niepodległości to jednocześnie początek szabru, i to na wielką skalę. Nie pomagały apele, że jest to własność państwa polskiego. Ludzie wymęczeni i wygłodzeni wieloletnią wojną, zdemoralizowani, uważali, że im się to po poście wojennym zwyczajnie należy. Żołnierze nie zawsze byli w stanie zabezpieczyć magazyny przed niepowołanymi gośćmi. Niejednokrotnie atakował ich gniewny, a przy tym uzbrojony tłum. Podczas rozbrajania c. i k. żołnierzy w Galicji nie zginął nikt, były natomiast ofiary śmiertelne podczas walk o przejęcie magazynów. Niekiedy szczęśliwie wojsko odzyskiwało przynajmniej część ich zasobów. „We Włodzimierzu zyskaliśmy kilka wagonów sukna, które w Lublinie rozkradziono. Złodziejstwo było lepiej zorganizowane niż potrzebne dla ojczyzny gałęzie życia prywatnego i publicznego” – zanotował w grudniu 1918 roku generał Jan Romer.
W sumie umundurowanie żołnierzy stanowiło istną mozaikę, a skala różnorodności zaskakiwała między innymi obserwatorów zagranicznych. Podczas defilady wojskowej 3 maja 1919 roku w Warszawie „przeszły wszelkie rodzaje żołnierzy, zebranych w tym kraju na poczekaniu, wyposażonych we wszystko, co udało się rządowi zebrać. Były mundury uszyte z sukna rosyjskiego, z sukna niemieckiego i z sukna austriackiego, a także najrozmaitsze inne, jakich nigdy nie widzieliśmy. Rozmaitość była nieskończona” – zanotował poseł amerykański (minister pełnomocny) Hugh Gibson. W Armii Hallera dominowało umundurowanie francuskie, ale żołnierze dywizji hallerowskich w Rosji nosili mundury rosyjskie, a nawet japońskie i chińskie. Z kolei Wielkopolanie, choć najczęściej byli odziani w mundury niemieckie (felgrau), to niejednokrotnie różnili się oryginalnymi dodatkami, które miały podkreślić, że to wojsko polskie, a nie niemieckie. Oddział powstańców pleszewskich w styczniu 1919 roku miał tak wyglądać:
Na przodzie jakby chorąży, starszy już sobie powstaniec niskiego wzrostu, w olbrzymiej za to czerwono-białej rogatywce ze wstążeczką i wyzywającą wiechą pawich piór, pistolet ciężki i długi za pasem. W prawej dzierży karabin, lewą zaś śliczną chorągiewką wymachuje.
W oddziałach „krajowych” stopniowo przewagę zdobyły mundury francuskie. Lecz nie brakowało żołnierzy, głównie ochotników, którzy wyciągnęli z szaf mundury legionowe, strzeleckie, skautowskie, strażackie, a nawet policyjne. Część spośród wojskowych odziana była w ubrania cywilne albo cywilno-żołnierskie. Jeden z żołnierzy 1 Pułku Ułanów Krechowieckich notował:
Szable mieliśmy francuskie, siodła austriackie […]. Bluzy i spodnie z angielskiego i amerykańskiego demobilu, krótkie austriackie buty i angielskie wełniane, półelastyczne bandaże [pasy]. Co było niezwykle kłopotliwe i niewygodne. Zamiast skarpet, których nie było, owijało się stopy tzw. onucami, tj. kawałkami płóciennego materiału, pochodzącego przeważnie ze zużytej bielizny.
Nawet oficerowie mieli problemy ze skompletowaniem munduru, kurtek, spodni, bielizny. „Oficerowie dość śmiesznie się prezentują w swoich kombinowanych mundurach […] ale o wyekwipowaniu się nie ma co marzyć” – pisał jeden z nich.
Zaopatrzenie w mundury, bieliznę, koce nie spełniło oczekiwań dowództwa ani żołnierzy. Źródłowe opinie na ten temat są bliźniaczo do siebie podobne. Jednostajne i monotonne. Co prawda były oddziały dysponujące przyzwoitym umundurowaniem, jak hallerczycy i Wielkopolanie, ubrani jak spod igły, ale to nie oni przeważali, tym bardziej że czas robił swoje i także ich uniformy uległy zniszczeniu. Trudne warunki środowiskowe, w jakich walczyli żołnierze, zmiany pogody, długie marsze musiały mieć wpływ na stan umundurowania. Po kilku miesiącach hallerczycy sami przyznawali, że wyglądają „jak dziady”. Jest zrozumiałe, że podczas intensywnych walk także umundurowanie oficerów musiało ulec destrukcji. We wrześniu 1919 roku wiceminister spraw wojskowych Sosnkowski przesłał do Paryża list, prosząc o pomoc i wskazując na rozpaczliwy stan wyposażenia armii, między innymi w mundury, oraz ostrzegając, że z powodu braku wyposażenia polska armia nie będzie zdolna do dalszych działań. W listopadzie 1919 roku Adrian Carton de Wiart, szef brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, pisał w raporcie, że na wschodzie temperatura spadła do minus czternastu stopni Celsjusza, a żołnierze nie mieli płaszczów i butów. „Nie wiem, jak oni to wytrzymują” – podkreślał. Nie zawsze wytrzymywali i w niektórych oddziałach odnotowano bunty żołnierskie, lecz ukrywano to, chcąc zapobiec rozszerzeniu się podobnych akcji.
Lepiej wyposażone były oddziały frontowe, gorzej tyłowe i zapasowe. W tych drugich jesienią 1919 i zimą 1920 około czterdziestu do sześćdziesięciu procent żołnierzy nie posiadało umundurowania lub dysponowało tylko niektórymi jego elementami. Mając to na uwadze, nie możemy wszak zapominać, że dane źródłowe mogły być przesadzone, gdyż w ten sposób dowódcy chcieli jak najszybciej uzyskać pomoc. Podobnie raporty słane do aliantów też nieco dramatyzowały – i to z tych samych powodów. Niemniej źródła różnej proweniencji powielały ten sam obraz: żołnierze wkładali na gołe ciało brudną bieliznę, siedzieli w chłodnych koszarach boso i w kalesonach, bo spodnie mieli bardzo wysłużone. Nieraz odmawiali prania bielizny w obawie, że się rozpadnie. W grudniu 1918 roku generał Jan Romer notował: „rezerw w ekwipunku żadnych, bielizny wielu ludziom całkiem brakło, ogół nie miał zmiany, aby móc zużytą wyprać”.
Latem 1920 roku wzrósł stopień zużycia mundurów. Stąd typowe obrazki, że „żołnierze w większej części chodzą w strzępach mundurów” lub że „mundury w strzępach, rozłażą się na deszczu”. Były to tak zwane nietrwałe mundury „papierowe”, produkowane w Białymstoku, z sukna „oszczędnościowego”, czyli z domieszką celulozy. Ich produkcja okazała się skandalem, gdyż wojsko zapłaciło producentom według przyzwoitych stawek, a otrzymało buble. Jeszcze trudniej było pozyskać płaszcze żołnierskie, które stały się towarem luksusowym. 28 lipca 1920 roku pod Lwowem, w 12 DP, od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu procent żołnierzy nie miało płaszczy ani plecaków. W raporcie z 23 sierpnia 1920 roku z 3 Armii informowano, że potrzeba 70 tysięcy kompletów umundurowania. „Jeśli Warszawa mundurów nie przydzieli, prosi się o zezwolenie na zakup we własnym zakresie, celem zaradzenia tej krytycznej sytuacji”. Podobnie w 13 DP: „Stan ekwipunku wprost przerażający, większa część żołnierzy chodzi w podartych mundurach”. Nie mogło to ujść uwadze premiera Wincentego Witosa, który pisał: „Mała tylko część żołnierzy miała na sobie kompletne, choć potargane mundury […]. Wielka ich część nie posiadała zupełnie płaszczy, na niektórych wisiały tylko resztki spodni i innego ubrania”. Władysław Broniewski pisał:
Szturmowcy my – to poznasz wnet
podarte mamy płaszcze,
po całym ciele dziury het,