Ci, co nie chcieli służyć w wojsku, odwoływali się od decyzji o poborze, między innymi fałszując metryki urodzenia, dodając sobie lat, przedstawiając dokumenty, że są jedynymi żywicielami rodziny, dowodząc niepełnosprawności. Niektórzy wstrzykiwali sobie naftę pod skórę lub pili mocz koński, co miało spowodować wysoką gorączkę. W ostateczności, gdy to nie pomogło, pozostawała łapówka. Powstały „łapówkarskie” przedsiębiorstwa, które zajmowały się pośrednictwem między członkami komisji a zainteresowanymi. W rolę pośredników, zwanych faktorami, najczęściej wcielali się Żydzi. Przekupstwa stały się poważnym problemem, gdyż rosła znieczulica społeczna na sprawy państwa i obronności. Niejeden faktor został aresztowany, ale wkrótce najczęściej wychodził na wolność dzięki… przekupstwu. Koło się domykało. Machina działała skutecznie.
Pójścia do wojska odmawiali często także Żydzi. Na wieść o poborze niejeden spośród nich decydował się na ucieczkę poza granice Polski, najczęściej do Wolnego Miasta Gdańska, do Czechosłowacji, Niemiec. Pozostali czynili, co w ich mocy, aby uniknąć wcielenia do armii. Lecz gdy żaden środek nie zadziałał, gdy nie potrafili przekonać komisji, że bez nich wojsko polskie i tak wygra wojnę, to przynajmniej starali się maksymalnie skrócić czas służby. Ich współwyznawcy podczas odwiedzin przynosili im w paczkach wraz z jedzeniem środki wywołujące choroby, dlatego dowództwa ograniczyły wizyty, ale wówczas prasa światowa pisała o znęcaniu się polskich oficerów nad żydowskimi żołnierzami. Dla większości Żydów służba wojskowa była bolesną i zupełnie niepotrzebną wyrwą w życiorysie. Oznaczała opuszczenie domu i porzucenie działalności gospodarczej, która była sensem ich życia. Służba nowemu państwu, które nie wiadomo jak długo przetrwa, wyglądała na nieracjonalną w racjonalnym świecie żydowskim. Żydzi obawiali się też szykan i znęcania się nad nimi w wojsku, co niejednokrotnie miało miejsce.
W drugiej połowie 1919 i w 1920 roku Żydzi uchylający się od służby powoływali się na tak zwany traktat mniejszościowy, który został narzucony między innymi Polsce. Powiadali, że są obywatelami „państwa syjońskiego” lub „państwa palestyńskiego”, zatem nie wolno ich zmuszać do służby. W styczniu 1920 roku MSWojsk. zdecydowało, że Żydzi wezwani do służby muszą się stawić, gdyż jako obywatele Polski mają te same prawa i obowiązki co pozostali. W praktyce jednak często ich zwalniano, gdyż jak uzasadniano, są „elementem niepewnym i nielojalnym”. Od lipca 1920 roku poczynając, ze względu na gwałtowne potrzeby wojska, zwolnień już nie udzielano.
W Wojsku Polskim nie liczono na obecność Ukraińców – ze względu na ich wrogość do państwa polskiego oraz niewyjaśniony status prawnomiędzynarodowy Galicji Wschodniej. Ostateczna decyzja aliantów o przyznaniu Polsce tego terytorium zapadła w 1923 roku. Z kolei władze polskie wezwały do poboru prawosławnych z ziem północno-wschodnich oraz z Wołynia, aczkolwiek kiedy latem 1920 roku odbywał się pobór roczników 1895 i 1902, polskie raporty nie kryły, że prawosławna ludność ukraińska zdecydowanie odmawia stawania w wojsku, a ekspedycje karne jedynie wzmacniają opór. „Popisowi Rusini – czytamy w jednym z raportów – stawiają się w niektórych powiatach, […] nie kryją, że idą z zamiarem zdrady i zemsty: pokaże się, jak będziemy wam służyli”. Przy najbliższej dogodnej okazji dezerterowali wraz z bronią. Także Niemcy uchylali się od poboru, powiadając, że są optantami na rzecz Niemiec i z Polską już nic ich nie łączy. Zatem w Wojsku Polskim zdecydowanie przeważali Polacy i katolicy. Przedstawiciele mniejszości narodowych i wyznaniowych stanowili niewielki margines. Na skutek tego wojsko miało charakter narodowy, a nie państwowy. Uległo to zmianie dopiero na mocy zapisu konstytucji marcowej z 1921 roku, że „wszyscy obywatele są obowiązani do służby wojskowej”.
Pewien, w sumie jednak niewielki wpływ na liczebność wojska miała dezercja. Była problemem nie tylko Polski, lecz wszystkich armii nowych państw Europy bazujących na rekrutach chłopskich, którzy marzyli nie o służbie w wojsku, ale o spokojnym i bezpiecznym gospodarowaniu. W razie komplikacji chłopskie armie rozpadały się niczym domek z kart, tak jak armia hetmana Ukrainy Skoropadskiego, kiedy Niemcy opuścili Ukrainę jesienią 1918 roku.
Niemniej w porównaniu z innymi armiami „naszej” Europy poziom dezercji w Wojsku Polskim był skromny, choć jak pisał w marcu 1920 roku jeden z oficerów, poborowi „tylko myślą, jak się ze służby wymigać”. Jednak od myślenia do decyzji była długa droga. O skali dezercji możemy się zorientować na podstawie danych z DOG, jak choćby z Łodzi z marca 1920 roku. Na 36 765 żołnierzy zdezerterowało w ciągu dwóch miesięcy 474, z czego 80 było wyznania mojżeszowego, 37 ewangelickiego, a 357 katolickiego. Z kolei w DOG Lublin między 25 grudnia 1919 roku a 25 stycznia 1920 z siedmiu tysięcy żołnierzy garnizonu lubelskiego zdezerterowało 265. W rejonach położonych dalej na wschód, gdzie łatwiej było się ukryć, skala dezercji była wyższa.
Na dezerterów żandarmeria organizowała obławy, ale bywało, że spotykała się ze zbrojnym oporem. W jednym z raportów czytamy, że dezerterzy „bezkarnie […] pokazują się otwarcie i publicznie”. Bywało, że czuli się bezpiecznie dzięki opłacaniu się policjantom, a pieniądze, którymi dysponowali, pochodziły nieraz z rabunku kas pułkowych.
W niektórych regionach i środowiskach na gotowość do dezercji wpływała propaganda bolszewickiej Rosji oraz polskich komunistów skupionych w Komunistycznej Partii Robotniczej Polski (KPRP). W raportach często pisano, że dezercja „to robota komunistów”. W lipcu 1920 roku w jednym z nich czytamy, że „wskutek zbrodniczej agitacji wrogich dla państwa jednostek rekruci nie stawili się w pełnej liczbie do nakazanego przeglądu”. Oczywiście historyk nie jest w stanie ustalić, jak liczni nie stawili się lub zdezerterowali z powodu propagandy komunistycznej. Do niektórych środowisk propaganda komunistyczna w ogóle nie docierała.
KPRP mogła liczyć na początku 1919 około sześciu do siedmiu tysięcy członków, a latem około dziesięciu tysięcy. W 1920 roku już mniej, gdyż cofała się fala rewolucyjna. Komuniści na początku 1919 roku utworzyli Wydział Agitacji w Wojsku (Wydział Wojskowy), którego zadaniem było między innymi zniechęcanie rekrutów i żołnierzy do służby w wojsku. Komuniści, za swoją ojczyznę uważający Rosję bolszewików i negujący polską państwowość, wzywali między innymi do bojkotu wyborów do Sejmu i poboru do wojska. Zachęcali żołnierzy do buntu, do dezercji i zabijania „reakcyjnych” oficerów. W Zagłębiu Dąbrowskim powołali Czerwoną Gwardię, a w Zamościu, Lublinie, Ostrołęce, Łodzi, Sosnowcu utworzyli rady delegatów żołnierskich. W kilku garnizonach zorganizowali bunty lub podjęli takie próby jak w Zamościu w 1918 roku czy w Łodzi w lipcu oraz we wrześniu 1919 roku.
Władze wojskowe utrudniały przenikanie idei komunistycznych. Wydawały żandarmom zalecenia, jak powinni postępować z żołnierzami, aby ich nie antagonizować, a tym samym nie ułatwiać penetracji bolszewickich idei i nie zachęcać do dezercji. „Bardzo poważnym czynnikiem rozwoju ruchu komunistycznego jest działalność żandarmerii polowej” – czytamy w raporcie. W krótkim czasie żandarmeria zdołała sobie wyrobić jak najgorszą opinię. W wielu raportach pojawiają się stale te same oceny, że jednostka powołana do zachowania dyscypliny w armii w niemałym stopniu przyczyniała się do jej rozluźnienia.
Walkę z dezercją podjęły DOG-i oraz NDWP. W maju 1919 roku generał Antoni Symon, dowódca DOG Kraków, oznajmił:
Zbiegostwo żołnierza jest wielką zbrodnią wobec Ojczyzny. Dlatego państwo musi z całą surowością karać dezerterów, jako zdrajców, […] ujęci dezerterzy oddani będą sądowi celem najsurowszego ukarania […]. Skazańcy zostaną pod eskortą odstawieni na front i rozdzieleni między rozmaite pułki, gdzie będą użyci do najcięższych robót i