Kiedy zdjęła z niego wszystko, włącznie z nowym zegarkiem – prezentem od żony, uśmiechnęła się leciutko, samymi kącikami warg, i zaczęła rozpinać kwiecistą sukienkę. Nie spuszczając wzroku z kochanki, Konrad usiadł na skraju szerokiego hotelowego łóżka i przyglądał się, jak zmysłowo kołysząc biodrami, Justyna zsuwa z bioder cienkie czarne rajstopy. Była całkiem naga, kiedy w kieszeni wiszącego przy drzwiach płaszcza rozdzwoniła się jego komórka.
– Kurwa – zaklął pod nosem.
– Odbierz – zachęciła go.
– Nie chcę.
– Odbierz, to żaden problem. Przecież oboje wiemy, kto dzwoni. – Justyna wzruszyła ramionami i lekko się skrzywiła, jakby myśl o jego żonie, bezwiednie wcinającej się w ich słodkie hotelowe sam na sam, zabolała ją fizycznie.
Telefon wciąż dzwonił, bezdusznie i irytująco natarczywy, ale Konrad postanowił go zignorować.
– Chodź tutaj – poprosił, wyciągając do niej ręce.
Chwilę później całował jej nagie piersi i błądził rękoma po krągłych, miękkich pośladkach dziewczyny, ugniatając je niczym wyłożone na stolnicę ciasto. Kiedy włożył w nią palec, cichutko jęknęła i przez dłuższą chwilę pozwoliła się pieścić. W końcu wdrapała się na łóżko i usiadła na jego kolanach.
– Pieprz mnie. Wyruchaj mnie tak, żebym jutro nie mogła chodzić – szepnęła mu na ucho, zanim leciutko przygryzła jego płatek.
Skrzywił się. Nigdy wcześniej nie była wulgarna, a on uwielbiał w niej tę słodką dziewczęcą niewinność. Szybko jednak przestał o tym myśleć. Kochali się gwałtownie i zaskakująco dziko, jakby nagle odkryli, że seks to nie tylko czułe pocałunki i delikatne muśnięcia warg, ale mroczna, nieodkryta przez nich kraina, w którą właśnie po raz pierwszy wspólnie się zagłębiali. Kiedy kilka miesięcy wcześniej odebrał jej dziewictwo, postępował z nią niczym z kruchą porcelanową lalką. Nagle zdał sobie jednak sprawę, że jego niewinna piękność przeszła jakąś zaskakującą metamorfozę, zapragnęła czegoś więcej. Kończąc w niej, pomyślał, że mógłby to być ostatni dzień jego życia i umarłby najszczęśliwszy z wszystkich ludzi na ziemi. Z nią w ramionach, nagi, rozpalony żądzą, z zapachem jej piżmowych perfum unoszących się wokół ich głów. Wtedy ześlizgnęła mu się z kolan, pocałowała go w czubek głowy i naga ruszyła w stronę łazienki.
Tkwiła po szyję w pachnącej wanilią pianie, kiedy do niej dołączył, rozchlapując wodę na ozdobne czarno-złote płytki łazienkowej podłogi.
– Lubię, kiedy mnie tu zabierasz. Nigdy wcześniej nie bywałam w takich eleganckich miejscach. – Uśmiechnęła się do niego. – Czuję się jak gwiazda.
– Jesteś gwiazdą – powiedział.
I chociaż czuł, że zabrzmiało to wyjątkowo banalnie, niemal żałośnie, dla niego była teraz niemal boginią. Kąpiel była gorąca, zbyt gorąca jak dla niego. Ale tkwił w niej, dopóki ona szczebiotała mu gdzieś nad uchem, opowiadając mu o nudnym popołudniu w domu babci i wizycie nielubianej sąsiadki. W końcu wstała, wynurzyła się z wody i sięgnęła po jeden z puchatych ręczników.
– Posmaruj mi plecy – poprosiła, otwierając leżącą przy umywalce buteleczkę balsamu do ciała. – A później jeszcze raz mnie zerżnij – zażądała, a on ponownie się skrzywił. – Co? Zniesmaczyłam cię? – Roześmiała się, osuszając ręcznikiem kręcone ciemnoblond włosy.
Wcześniej tak nie mówiła, była zupełnie inna. Niewinna, uległa, cicha. Teraz pokazała pazury.
– Zmieniłaś się… Spałaś z kimś ostatnio? Nie jestem już jedyny, prawda? – wykrztusił, zanim zrozumiał, że nie powinien jej o to pytać.
Ale ona nawet się nie obraziła, wręcz przeciwnie. Wyglądała na rozbawioną.
– A nawet jeśli? – Wzruszyła ramionami.
– Mówiłaś, że mnie kochasz – wyrzucił jej i wygramolił się z wanny.
– Mówiłam, że mogłabym się w tobie zakochać. To lekka różnica, nie sądzisz? – Justyna leciutko wzruszyła ramionami i przetarła zaparowane lustro.
Stał tuż za nią, a widok, który wyłonił się z zamglonej tafli, sprawił, że poczuł się staro. Czerwony na twarzy, grubo ponad czterdziestoletni, z wyraźnymi zakolami i wałkami tłuszczu w pasie pasował do niej jak wół do karocy. A jednak nadal z nim sypiała. „Dla prezentów, które jej sprawiam? Tych paru stówek, które dopłacam do jej czynszu? A może jednak coś we mnie widzi?” – zastanawiał się, przeczesując palcami rzedniejące ciemnobrązowe włosy. Może znaczył dla niej więcej, niż mógłby podejrzewać?
– No już, chyba się nie gniewasz? – Uśmiechnęła się kokieteryjnie i posłała mu zalotne spojrzenie. – To było tylko kilka razy, z kolegą z roku.
– Znam go? – wychrypiał, a zazdrość dosłownie odebrała mu dech.
A może to był zawał? Ostatnio ciągle bolało go za mostkiem. Ale nie, bez paniki. Nie jest aż tak stary.
– Maćka? Nie, nie znasz. – Justyna ujęła w dłoń jego penisa i pieściła go, dopóki się nie uniósł. – Masz ochotę na kolejny raz?
– Powinienem już iść – powiedział, wciąż jeszcze urażony, ale kiedy uklękła i wzięła go do ust, po prostu dał się ponieść chwili.
* * *
Drugi raz zaliczyli na łazienkowej podłodze. Później zamówił do pokoju szampana i zlizywał chłodny napój z jej drobnych dziewczęcych piersi, podczas gdy w tle znowu rozdzwonił się jego telefon.
– Chyba mnie zaraz trafi od tej idiotycznej muzyczki! – Justyna odtrąciła jego dłoń, zerwała się z łóżka, sięgnęła do kieszeni jego płaszcza i wróciła z komórką w dłoni. – Odbierz! Przecież ona nie przestanie, dopóki się nie zameldujesz! – syknęła.
Nie spodobał mu się ton jej głosu, nigdy wcześniej tak do niego nie mówiła. Ale to był wieczór samych niespodzianek i gry w otwarte karty. „Więc ten smarkacz ma na imię Maciek” – pomyślał, starając się zapomnieć o gnojku posuwającym jego kobietę. Choć od lat był żonaty, tak właśnie myślał o Justynie. Jego kobieta…
Dzwoniła córka. Spodziewał się telefonu od żony, ale nie. Tym razem odezwała się do niego Karola.
– Tato? Dzwonię i dzwonię! – Jego jedynaczka zaczęła od wyrzutu. – Gdzie ty jesteś?
– Załatwiam coś. Co się dzieje, pączusiu?
– Prosiłam cię już chyba, żebyś tak do mnie nie mówił?! – parsknęła rozeźlona Karolina. – Miałeś odebrać mamę ze szpitala, zapomniałeś?
„Kurwa” – zaklął w duchu, w panice siadając na łóżku.
– To dziś?
– Tak, to dziś! Przez ciebie musiałam się urwać z wykładów, żeby po nią jechać. Źle się czuła, a ty…
– Przepraszam, kochanie. Coś mi wypadło.
– Niby co?