Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo. Sławomir Nieściur. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-30-7
Скачать книгу
stanowisko pierwszego oficera.

      – O ile dobrze pamiętam, swego czasu dowodziła pani kompanią piechoty – powiedział.

      – Zgadza się – potwierdziła. – Trzecia kompania piechoty zmotoryzowanej. Korpus Obrony Planetarnej – sprecyzowała, podnosząc wzrok na obiektyw.

      – Sigil?

      – Tak. Autonomia miała wtedy problem ze wzmożoną aktywnością skuńskich sond gruntowych – wyjaśniła, zanim zdążył zadać kolejne pytanie. – Została ich cała masa po zniszczeniu tego Gniazda na biegunie. Zapewne pamięta pan tę, pożal się Boże, kontrofensywę, gdy Skunksy niemal zajęły siedzibę Rady Autonomii? – Po raz pierwszy od początku rozmowy na twarzy Townsend pojawił się lekki uśmieszek. – Gdyby nie moi ludzie, siedzieliby tam chyba do dziś – zakończyła z dumą.

      – Pamiętam bardzo dobrze. Rannych było tylu, że trzeba było zaadaptować „Grota” na tymczasowy lazaret – odrzekł.

      W przeciwieństwie do niej nie było mu do śmiechu. Zalane krwią podłogi, cuchnące wydzielinami korytarze, jęki cierpiących ludzi i ostry zapach antyseptyków, to wszystko do tej pory wracało w koszmarach, choć od wydarzeń minęło już niemal osiem lat.

      Townsend spoważniała.

      – Bywa i tak – powiedziała ze smutkiem. – Wojna nie wybacza błędów – westchnęła, a Karpinski pojął nagle, że rozmawia nie tylko z warunkowanym, trzymającym się kurczowo procedur człowiekiem, ale przede wszystkim z weteranem wojennym, jedną z nielicznych znanych mu osób, które zmuszone były stanąć oko w oko z obcymi, by walczyć o życie.

      Wyprostował się w fotelu, strzepnął z uniformu nieistniejący pyłek.

      – Porucznik Townsend – powiedział oficjalnym tonem, wciskając jednocześnie przycisk aktywacji pokładowego rejestratora komend – obejmie pani dowództwo nad oddziałami desantowymi, których zadaniem będzie zapewnienie bezpieczeństwa ekipom wydobywczym na wraku Oumuamua. Szczegółowe wytyczne zostaną przesłane na pani terminal osobisty po zakończeniu manewru zmiany kursu. Informacje dotyczące stanu osobowego i uzbrojenia udostępni pani kwatermistrz. Czy to jasne?

      – Tak jest, panie kapitanie. Natychmiast rozpocznę przygotowania.

      – Doskonale. – Skinął głową. – Proszę mnie na bieżąco informować o postępach.

      3.

      Krążownik „Pandemonium”

      Układ planetarny Epsilon Eridani

      Widziana na głównym ekranie mostka dowodzenia stocznia naprawcza przypominała zawieszony w przestrzeni gigantyczny pszczeli ul, wokół którego uwijały się dziesiątki większych i mniejszych robotnic.

      Zacumowane przy najdłuższej krawędzi stacji krążowniki tkwiły w karnym szeregu, przylegając płaskimi, szerokimi sekcjami dziobowymi do stalowych konstrukcji nośnych głównych doków. Nad kadłubami drzemiących olbrzymów migotały dziesiątki iskierek. Były to mobilne automaty naprawcze, które fukając dyszami silniczków manewrowych, dokonywały drobnych napraw zewnętrznych powłok okrętów.

      Mniejsze jednostki, takie jak fregaty, torpedowce i kanonierki, unosiły się w pewnej odległości od doków, sformowane w eskadry, czekając cierpliwie na swoją kolej.

      Na pokładach krążownika flagowego również wrzała wytężona praca. Personel stanowisk ogniowych w pośpiechu dokonywał inwentaryzacji zasobów magazynów amunicyjnych, znacznie uszczuplonych po ostatnich zajściach, służby zaopatrzeniowe ściągały w pobliże śluz niezbędny do przeprowadzenia załadunku sprzęt, w maszynowni demontowano płyty deflektorów, wypalone niemal doszczętnie atomowym żarem kontrolowanych eksplozji jądrowych napędu pulsacyjnego. Potężne, ważące po kilkaset ton kompozytowe płyty przypominały teraz poskręcane od wysokiej temperatury arkusze osmalonej i przerdzewiałej blachy.

      – Admirale, „Herkules” melduje, że ładunek zakończony – poinformował komandor Tsugawa. Siedząc przy jednej z konsoli łączności, notował coś rysikiem na maleńkim tablecie. – Prosi o zgodę na powrót na orbitę parkingową.

      – Zezwalam – odpowiedział Krawczenko.

      W odróżnieniu od zgarbionego nad wyświetlaczami zastępcy przechadzał się niespiesznie w tę i z powrotem przed głównym ekranem taktycznym, obserwując transmitowany przez systemy wizyjne obraz znajdującej się w odległości niespełna czterech kilometrów stacji naprawczej i otaczających ją okrętów zgrupowania.

      – Rozumiem, że my wciąż nie jesteśmy gotowi zacumować?

      – Niestety nie – odrzekł Tsugawa. – Demontaż deflektorów potrwa jeszcze kilka godzin. Są bardzo mocno napromieniowane. Maszyny rozbiórkowe szwankują, ich wydajność spadła do niecałych czterdziestu procent.

      – Aż tak? – zdziwił się Krawczenko.

      – Deflektory przyjęły trzykrotnie więcej energii, niż powinny. I tak cud, że wytrzymały. Demontują je najciężej opancerzone automaty, a i te z trudem dają radę. One również są stracone. Po zakończeniu prac będziemy zmuszeni wyrzucić je za burtę razem z deflektorami.

      – Dużo tego jest?

      – Osiem autonomicznych przecinarek i cztery opancerzone łaziki wielofunkcyjne. Plus dwie platformy transportowe.

      – Admirale, „Herkules” odcumował! – rozległ się głos szefa sekcji nawigacyjnej. – Mamy wolny slot.

      – Wyślijcie okręty osłony. My podejdziemy na końcu.

      – Tak jest!

      Krawczenko podszedł do swojej konsoli i kilkoma muśnięciami palców powiększył obraz na ekranie, a następnie przesunął go tak, by widzieć miejsce, w którym kotwiczył krążownik dowodzony przez komandora Invalda.

      Wielki okręt odpływał właśnie od stacji, ziejąc strumieniami rakietowego ognia z dysz bocznych silników manewrowych. Wytworzone przez generatory pole grawitacyjne wciąż trzymało go mocno w objęciach. Kilkaset metrów za rufą krążownika zniżała lot złożona z czterech fregat eskadra, przygotowując się do zacumowania przy zwolnionym przez olbrzyma stanowisku. Miejsce okrętów rakietowych zajęła już formacja torpedowców, oczekująca za nimi w kolejce.

      – Trochę to potrwa – mruknął Krawczenko, śledząc wzrokiem startujące z hangarów stacji wyładowane zapasami i sprzętem transportowce. Niektóre z okrętów osłony miały otrzymać zaopatrzenie bez konieczności dokowania.

      – Na razie mieszczą się w harmonogramie – odezwał się z tyłu Tsugawa, który najwidoczniej to usłyszał.

      Krawczenko przyglądał się jeszcze przez kilka chwil przesuwającym się na ekranie jednostkom, po czym wrócił na fotel dowodzenia.

      – Co my tu mamy? – powiedział, wyświetlając listę najświeższych wiadomości. Była ona niepokojąco długa. – Komandorze, co, u licha, robią na moim terminalu te wykazy? – spytał, widząc serię niemal identycznych ikonek, opatrzonych nazwami zawierającymi numery identyfikacyjne okrętów eskorty.

      – Do zatwierdzenia – wyjaśnił Tsugawa.

      – Mam to wszystko analizować? Teraz?! – jęknął admirał. Czubkiem palca przesuwał listę, która nijak nie chciała się skończyć. – Tu jest ze trzysta pozycji!

      – Już je przejrzałem – uspokoił go komandor. – Standardowe zapotrzebowania, odrobinę tylko rozszerzone. Paliwo do silników pomocniczych, zapasy żywności, komponenty systemów podtrzymywania życia i elektronika.

      – Przecież taki akcept to działka dowódcy eskortowanej jednostki.

      – Admirale, te okręty stanowiły eskortę „Ukulele”