Odepchnął wysięgnik i wstał z fotela.
– To powinno załatwić sprawę – stwierdził, podchodząc do wyświetlaczy otaczających stanowisko prowadzenia ognia.
Kanonierki Litwinowa kontynuowały manewr oskrzydlający. Maszyny znajdujące się na czele ich rozciągniętych formacji znalazły się już w zasadzie na tyłach „Pandemonium”. Sądząc po tempie, w jakim maleńkie znaczniki przemieszczały się po ekranie taktycznym, było kwestią minut, kiedy znajdą się za rufą krążownika.
– Całkiem zgrabnie im to idzie, panie admirale – odezwał się ze swojego kokonu kanonier. Wsparty na łokciu, w pozycji półleżącej gmerał palcami oklejonymi czujnikami sensorycznymi przy panelu na piersiach kombinezonu.
– Powinniśmy zacząć się bać?
Spod zasłaniającej twarz operatora przesłony hełmu dobiegł stłumiony śmiech.
– Manewr wykonany idealnie, szybkie obejście, mały kąt, żadnych zbytecznych ruchów. Gdyby to były ćwiczenia na symulatorze, z całą pewnością otrzymaliby maksymalne noty. – Zniekształcony przez maskę oddechową głos kanoniera brzmiał tak, jakby wydobywał się z głębokiej studni. – Tylko że to nie jest symulator. Ci trzej zaraz się o tym boleśnie przekonają. – Dłoń mężczyzny poruszyła się.
Po chwili na jednym z ekranów pojawiła się wizualizacja rekiniej sylwetki „Pandemonium”. Z potężnych dysz wylotowych krążownika wydostawała się w przestrzeń zabójcza chmura wysokoenergetycznych cząstek oraz spopielonych atomowym żarem resztek deflektorów, wypychana z trzewi napędu pulsacyjnego przez pracujące pełną mocą turbiny czyszczące. Zbliżały się do niej trzy maleńkie znaczniki.
– Jeżeli wlecą w ten syf, ich maszyny będą nadawać się tylko na złom – rzekł kanonier. – A nawet nie na złom, tylko do jakiegoś silosu na odpady radioaktywne – poprawił się po sekundzie.
Krawczenko skrzywił się z niesmakiem.
– Komandorze! – rzucił przez ramię. – Proszę natychmiast nadać ostrzeżenie o skażeniu za rufą! Na wszystkich częstotliwościach!
– Tak jest! – Palce Tsugawy zatańczyły po klawiaturze terminalu. Już po chwili niemal cały pulpit stanowiska łączności rozjarzył się blaskiem dziesiątek diod sygnalizujących transmisję ze wszystkich anten nadawczych okrętu.
– I niech maszynownia wyłączy te cholerne wentylatory! – polecił admirał. – Kto w ogóle zezwolił im na użycie tych cholernych odkurzaczy podczas postoju?!
– Musieliśmy to zrobić, panie admirale – rozległ się nieco drżący głos dyżurnego operatora napędu. – Bez przedmuchania dysz nie zdołalibyśmy wymontować deflektorów. Za duże skażenie w tunelach technicznych.
– Szlag by to! – zaklął Krawczenko na widok obłoku zanieczyszczeń, zwizualizowanego w postaci gigantycznej, ciemnożółtej sfery rozrastającej daleko za rufą krążownika. – Bekniemy za to przed Komisją Środowiskową, oj, bekniemy… – skonstatował ponuro.
– Admirale, jest transmisja z masowca. Pliki tekstowe – poinformował Tsugawa. Szybkim ruchem uruchomił jeden z wygaszonych do tej pory wyświetlaczy.
– A jednak! Zmiękła rura – rozpogodził się Krawczenko. – Dekret?
– Tak… – potwierdził komandor, widząc na ekranie opatrzony animowanymi motywami tekst na charakterystycznym dla urzędowych dokumentów zielonym tle. – Uwierzytelniony, z elektronicznym podpisem delegata. Wszystko się zgadza. Korpus utworzony… Major Litwinow jest jego naczelnym dowódcą… Stocznia naprawcza numer sześć przejęta na potrzeby Związku… – zaczął powoli streszczać postanowienia dekretu. – Relokacja zasobów ludzkich… Zawieszenie obowiązywania… O cholera! – syknął nagle, po czym szybko uruchomił kolejny ekran. – Panie admirale, oni uruchomili procedurę wypowiedzenia… Traktatu Zjednoczeniowego… – wyjąkał osłupiały.
– Co?! – Krawczenko zerwał się jak oparzony i jednym susem przyskoczył do pulpitu łączności. – Jak? Gdzie?
– Paragraf czternasty, punkt siódmy. – Tsugawa powiększył dokument i najechał kursorem na odpowiedni fragment. – To odnośnik do rozporządzenia regulującego kwestie związane z rezygnacją z członkostwa w Zjednoczeniu – wyjaśnił, przeskakując kursorem na drugi ekran.
– Secesja?– Krawczenko opadł ciężko na najbliższy wolny fotel. – Teraz?! W momencie, kiedy Skunksy wymiotły im prawie do czysta dwa sektory, wszystkie większe jednostki, które poszły z konwojem, zniknęły nie wiadomo gdzie, trzy habitaty zostały odparowane, kilka tysięcy ludzi nie ma gdzie wrócić, ta pieprzona Rada ogłasza wyjście?! Powariowali… – Oparł się łokciami o blat i ukrył twarz w dłoniach.
– Jeszcze nic nie jest przesądzone – powiedział pocieszająco Tsugawa. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, otwierał kolejne dokumenty. – Procedura będzie się ciągnąć miesiącami. Plebiscyty, głosowania, renegocjacje umów. No i oczywiście kwestia wspólnej polityki obronnej. Tego węzła nie da się rozplątać ot tak, na szybko, zwłaszcza kiedy wróg dosłownie siedzi nam na karku.
– Myli się pan, komandorze – westchnął admirał. – Tę ostatnią sprawę nasze władze załatwią w pierwszej kolejności i bez specjalnego wysiłku.
– Nie rozumiem.
– Jak pan sądzi, dlaczego wszystkie okręty użyczone flocie przez Związek Orbitalny dowodzone są przez oficerów tejże organizacji? – Krawczenko pomasował dłonią czoło.
W skroniach łupało mu coraz bardziej, gdzieś na krawędzi pola widzenia widział już świetlisty, mieniący się wszystkimi barwami tęczy zygzaczek, pierwszy zwiastun migreny.
Tsugawa zastanawiał się przez kilka chwil nad odpowiedzią.
– Warunkowanie? – odpowiedział ostrożnie.
Admirał skinął twierdząco głową. Błyszczący szlaczek przed jego oczyma powiększał się z każdą upływającą sekundą. Do bólu głowy dołączyło też paskudne dzwonienie w uszach i narastające mdłości.
– I to bardzo silne, wspomagane mikrowszczepami. Ukierunkowane na absolutny posłuch – powiedział z wysiłkiem. – Kurewsko brutalna rzecz, komandorze. I tajna. Wystarczy… wystarczy odpowiednia kombinacja słów i człowiek zmienia się w bezwolne narzędzie… – przerwał i odetchnął głęboko. Zamrugał, próbując zogniskować wzrok na Tsugawie. – Ale… ale jest na to sposób. Komandorze, proszę natychmiast uruchomić pokładowy system rejestracji komend – wychrypiał przez ściśnięte gardło i gdy Tsugawa wcisnął włącznik modułu rejestratora, regulaminowo przekazał mu dowodzenie, po czym chwiejnym krokiem opuścił mostek.
4.
Transportowiec HF-14
Wysoka orbita Sigila
– Słyszy mnie pani? – Moss usadowił się ostrożnie przed unieruchomioną w pozbawionym zasilania pancerzu kobietą, uważając przy tym, aby nie rozdzielić sczepionych z mozołem końcówek przewodów.
– Tak, słyszę – zabrzmiał w słuchawkach cichy, nieco chrapliwy głos.
Zaskoczyła go ta szybka reakcja. Spodziewał się raczej uporczywego milczenia, udawania, że prowizoryczne połączenie nie działa. Oboje doskonale wiedzieli, że z każdą upływającą minutą transportowiec, pchany siłą ciągu potężnych silników fuzyjnych, zbliża się do miejsca przeznaczenia, gdzie zapewne oczekują kolejni uzbrojeni strażnicy.
Ledwo widoczny zza przydymionej osłony hełmu