– Czekasz na to? – pyta. – Żeby go poznać?
– Albo ją – poprawia ją Somer. – Tak. Nawet nie wiesz jak. Tym razem wszystko wygląda inaczej. To niesamowite, jak bardzo wszyscy się cieszą.
– Nie tak, jak to było ze mną – mówi ze smutkiem Romy.
Somer patrzy na nią i ściska jej dłoń.
– Byłyśmy w niewłaściwym świecie, skarbie. Chciałam cię. Chciałam cię od chwili, gdy dowiedziałam się o twoim istnieniu. Wiesz przecież, prawda?
Romy czuje się udobruchana.
– Po prostu… chciałabym tu pasować – mówi.
Matka patrzy na nią zszokowana. Osuwa się na kolana przed córką i ściska ją za ramiona.
– Ależ, Romy, pasujesz. Pasujesz. Nie wiesz o tym? Vita wybrała nas obie, nie tylko mnie. Byłaś tak bardzo upragniona, że zostałaś wybrana. Jesteśmy najważniejszymi ludźmi na świecie, Romy. Wiesz o tym. Dzięki Arce ludzkość przetrwa. Będziemy ojcami i matkami przyszłości. Po prostu oprócz nas nikt o tym nie wie.
– Wszyscy są nikim – recytuje Romy. – Każdy jest kimś.
– Właśnie.
– Ale to… – Kładzie dłoń na napęczniałym brzuchu matki. – To może być Jedyny. Ja nigdy nim nie będę.
Somer niezgrabnie dźwiga się z kolan.
– Nie. Ale to nie znaczy, że rzeczy, które robisz, nie będą miały znaczenia. Będziesz musiała się opiekować braciszkiem albo siostrzyczką. Kiedy się urodzi. Będziesz musiała dbać o maleństwo i strzec go, bo być może właśnie ono ocali cały świat.
– Skąd będziemy wiedzieć? – pyta Romy. – Czy to ono?
Jej matka kręci głową. Lucien ma trzynaścioro dzieci, ale tylko jedno będzie tym Jedynym.
– Właściwie nie wiem. Lucien mówi, że kiedy nadejdzie czas, Jedyny powstanie i powiedzie nas gdzieś, gdzie będziemy bezpieczni. Nie wiem, czy będziemy wiedzieć wcześniej. Musimy zaufać jego słowom.
– Lucien jest bardzo mądry – mówi Romy.
– Tak – zgadza się Somer głosem pełnym miłości i tęsknoty. – Jest najmądrzejszy. – Dziwnie rozmarzona, dotyka dłonią brzucha. – Do roboty – rzuca po chwili i podejmuje przerwaną wędrówkę.
* * *
– A więc to prawda, że chrześcijanie zjedli Jezusa? – pyta Romy, prowadząc matkę ścieżką biegnącą wzdłuż strumyka.
– Co?
– Tak powiedział Kiran. W Chlewiku. Mówił, że co niedzielę mają ceremonię, na której jedzą jego ciało i piją jego krew.
– Tak powiedział?
– Tak.
– To… – Somer się zatrzymuje. – Tak. Tak właśnie jest. Masz rację. Cokolwiek robisz, Romy, trzymaj się z dala od chrześcijan. To kult kanibali i jeśli nie będziesz ostrożna, zjedzą cię żywcem.
– Czyli nikt nie mieszka w domu Chrystusa? – dopytuje się Romy. Trudno jej to sobie wyobrazić. To takie… marnotrawstwo. W Plas Golau wykorzystują każdy skrawek przestrzeni. Mieszkańcy Arki śpią po sześciu, a czasami nawet po ośmiu w jednym pomieszczeniu, a wszystkie inne miejsca – stara kaplica, strychy i piwnice, przestrzeń między rzeczami i nad nimi – pełne są przedmiotów potrzebnych do przetrwania. Stodoły i magazyny, poddasza i haki wzdłuż belek… wszystko czemuś służy. Tu nic się nie marnuje.
– Nie – przyznaje Somer. – Ale dom musi wyglądać idealnie, na wypadek gdyby pewnego dnia w nim zamieszkał. Kobiety codziennie go sprzątają i przygotowują lekki posiłek, żeby zawsze miał coś do jedzenia.
Romy dostrzega przy skale duży zdrowy grzyb i podbiega, żeby go zerwać.
– Nie, Romy! – krzyczy matka. – Chcesz zabić nas wszystkich?
Dziewczynka zamiera.
– Nie patrzysz? – strofuje ją Somer. – Niczego cię nie nauczyłam?
Romy spuszcza wzrok. Dopiero teraz widzi, że grzyb wcale nie jest podobny do tych, które zbierały. Owszem, ma mocnej budowy nóżkę i duży kapelusz. Ale jest zielonkawy, a blaszki są białe.
– To muchomor zielonawy, głuptasie.
Dziewczynka wypuszcza go z ręki, jakby nagle zaczął ją parzyć. Dzieci w Arce uczą się o muchomorze zielonawym, muchomorze trującym i czubajeczce brązowoczerwonawej na długo przed tym, zanim pierwszy raz pójdą na grzybobranie. Podobnie jak cisy, naparstnice i pokrzyk wilcza jagoda, jak żmije, szczwół plamisty i nieprzemyte rany, muchomory obrosły szkolną legendą, którą wbija się dzieciom do głów, kiedy tylko nauczą się mówić. Ziemia jest piękna i to ona ich ocali, ale niektóre z rosnących na niej rzeczy mogą cię zabić.
– Nie, nie wyrzucaj go. – Somer wyciąga czarny worek i zgarnia do niego grzyba. – Gdzie go znalazłaś? Musimy oznaczyć miejsce, żebyśmy mogły tu wracać i zbierać je, aż całkiem znikną.
Romy wskazuje palcem. Teraz, kiedy się lepiej przyjrzała, widzi sześć niemal fosforyzujących kapeluszy odcinających się na tle poszycia.
– Nie wkładaj palców do ust – upomina ją matka. – Wystarczy dosłownie jeden, żeby zabić tuzin ludzi. Masz nie dotykać niczego, dopóki nie umyjesz rąk. Rozumiesz? – Owinąwszy palce workiem, pospiesznie zrywa pozostałe grzyby. – Chodź. Musimy już wracać. Zanieś je Vicie, żeby się ich pozbyła. Naprawdę, Romy… A wszystko szło tak dobrze.
– Przepraszam – mruczy dziewczynka. Palce ją swędzą i ma ochotę wytrzeć je o coś. Czuje się, jakby trucizna przesączała się przez wszystkie pory na jej skórze i lada chwila miała uszkodzić wątrobę. To długa, powolna śmierć. Człowiek ma zwidy i krwawi ze wszystkich otworów. Słyszała opowieści.
– Już dobrze – uspokaja ją Somer. – Po prostu… bądź bardziej ostrożna, zgoda? Gdyby trafił do koszyka z innymi grzybami, musiałybyśmy je wyrzucić i tłumaczyć się. Nic się nie stanie. Dobrze, że je znalazłyśmy. Wyszorujesz się porządnie szczotką i nic ci nie będzie. Robi się późno, a przecież nie chcemy spóźnić się na musztrę. Co dziś mamy?
– Gazy toksyczne – mówi Romy.
– No tak. Dawno ich nie było. Lepiej nie wyjść z wprawy.
8 | Romy | Wrzesień 2001
Wszyscy są nikim. Każdy jest kimś.
Kowale wykuli litery w kuźni i przymocowali je do łuku nad bramą. Czy wchodzisz, czy wychodzisz, przypominają ci o tym. Powtarzają to sobie nawzajem – jako komplement, jako zaprzeczenie –